Dostałam
się do wymarzonego liceum i wreszcie czuję, że jestem w tym
miejscu w którym chcę być. Podążam prostą ścieżką do
realizacji życiowych marzeń i zamierzeń, co jest jednak okupione
wieloma bezsennymi nocami, które spędzam ślęcząc nad książkami.
Ale to tylko moje typowo polskie narzekanie, bo tak naprawdę jestem
okropnym leniem, który wszystko robi na ostatnią chwilę i bredzi
nad tym, że się nie wyrabia. Pff.
Więc
w sumie nie oszukujmy się nic nie usprawiedliwia mnie, z tego, że
porzuciłam was aż na ponad 2 miesiące, a teraz przybywam z tym
nędznym i niestety krótkim czymś. Wstyd mi za to (ale w rekompensacie wkrótce dorzucę zakładkę z bohaterami, która ujawnia co nieco z
przyszłych zdarzeń). Ale stwierdziłam, że nie mogę pozwolić
Malin S. i opti.maji na pozostawienie tu tony motywującego spamu :)
~~*~~*~~*~~
Kilka
sierpniowych dni dzielących rudowłosą od 1 września minęło w
mgnieniu oka. Nim Lily się spostrzegła, była już po obfitym
śniadaniu, Leslie z rzewnymi łzami żegnała ją w progu domu, a
niebieski Ford przemierzał angielskie autostrady, by w ułamku
sekundy dotrzeć do Londynu. Wystarczył krótki spacer pośród
monumentalnych kamienic oraz uświęconych przez turystów z całego
świata zabytkowych obiektach największej brytyjskości, by już po
chwili znaleźć się przed samym ogromnym dworcem King's Cross.
Teraz zaś bezwiednie wędrowali się między kolejnymi peronami
poszukując tego oznaczonego numerem 9 i 3/4.
I gdy w końcu
wylądowali w przejściu między peronem 9 a 10, stali tam
kilkanaście minut całą swoją uwagę poświęcając tajemniczej
barierce oddzielającej od siebie zarówno dwa perony jak i dwa różne
światy. O tym co mają robić dalej zdania były podzielone. Lily
chciała jak najszybciej przebiec przez barierkę, by w magicznym
świecie, podczas gdy reszta rodziny poważnie kwestionowała ten
pomysł, ze względu na zasady bezpieczeństwa.
Staliby i tam dłużej kłócąc się o nie wiadomo co, gdyby nie
znaczące chrząkniecie pana Evansa, który był mocno podirytowany zaistniałą sytuacją.
-
Margaret. - pan Evans, głowa rodziny zwrócił się do swojej żony
- Nie uważasz, że zwracamy zbyt wielką uwagę stojąc tu z
średniowiecznym kufrem i pohukującą sową? - zapytał rozsądnie.
Jego młodsza córka genialnie podchwyciła ten pomysł.
-
Mamo tata ma rację, zostało mało czasu.., powinniśmy..
I
w tym momencie jej genialną przemowę przerwał rozzłoszczony głos
Petunii:
-
Mamo! Nie słuchaj jej, to czyste wariactwo! Ta mała wiedźma chce
nas zabić.
Ruda
osóbka posłała jej mordercze spojrzenie. Po raz kolejny wybuchła
kłótnia. Lily bezskutecznie próbowała udowodnić Petunii, że nie
jest wiedźmą tylko czarownicą, a Peron 9 i 3/4 istnieje, chociaż
jest ukryty przed oczami jej podobnych osobników. Pani Evans
wieściła wszystkim wielką apokalipsę, a pan Evans co chwila
nerwowo zerkał na zegarek i w pewnym nie wytrzymał.
-
CISZA! - krzyknął tak głośno, że aż pół peronu zauważyło
dziwnie wyglądającą rodzinę z nietypowymi bagażami. - Jeśli się
nie uspokoimy Lily nigdzie nie pojedzie.
Rudowłosa
przerażona wpatrywała się w wskazówki złotego zegara.
-
Mamo zostało tylko 10 minut! - zawołała ponaglająco.
Pani
Evans popatrzyła na młodszą córkę z zaniepokojeniem. Mimo
zakupów na ulicy Pokątnej i przebywania w obecności czarodziejów
nadal z niechęcią, obawą i podejrzliwością podchodziła do tych
całych magicznych udogodnień. Zresztą sama świadomość tego, że
jej ukochane dziecko miało za chwilę zniknąć na całe trzy
miesiące była przerażająca.
-
Lily jesteś stuprocentowo pewna, że powinniśmy wjechać w tą
barierkę? - zapytała chyba już po raz setny dzisiejszego dnia.
Zirytowana jedenastoletnia istotka posłała jej błagalne spojrzenie.
Na co Margaret Elonora Evans westchnęła ciężko.
-
No dobrze. Tylko jeśli wszyscy wylądujemy w szpitalu... - zaczęła
grobowym tonem, jednak pan Evans przerwał jej stanowczo.
-
Wspaniale. Na trzy przejedziemy przez barierkę. - oznajmił. Petunia
najwyraźniej nadal chciała protestować, ale stanowcze spojrzenie
ojca ostatecznie zamknęło jej usta.
-
Jeden. - Wszyscy kurczowo uczepili się poręczy wózka. - Dwa –
Popychając wózek z bagażami zaczęli biec w stronę barierki,
przerażona pani Evans zamknęła oczy. Na trzy cała rodzina
Evansów zniknęła zza magiczną ścianą.
~~*~~*~~
Peron
9 i 3/4 wypełniał radosny gwar ludzkich i zwierzęcych głosów.
Rodzicie żegnali się z swoimi pociechami, przyjaciele witali się
po dwumiesięcznej rozłące. Podekscytowane sowy pohukiwały i
trzepotały skrzydłami, próbując wydostać się z klatek.
Spokojniejsze koty mruczały zadowolone ocierając się o nogi
uczniów. Inne postanowiły urządzić polowanie goniąc przerażone
szczury po całym peronie. Natomiast żaby i wszelkiej maści ropuchy
rechotały radośnie, uciekając właścicielom. Cały ten wesoły
rozgardiasz osnute był kłębami pary wydobywającej się z
ogromnego, czarnego komina Ekspresu Hogwart – Londyn.
-
To tu synu. Jesteśmy na miejscu. - powiedział starszy mężczyzna z
uśmiechem spoglądając na czarnowłosego jedenastolatka.
Oniemiałego czarnowłosego jedenastolatka, któremu właśnie z
wrażenia spadły z nosa kwadratowe okulary.
-
Oh Jimmy! Uważaj bo raz je rozdepczesz! - mruknęła niezadowolona
pani Potter. Jimmy jednak nie słuchał oczarowany wpatrując się w otaczająca go scenerię. Nagle jednak ocknął się, podskoczył
energicznie i wrzasnął:
-
Tato! Tu jest N I E S A M O W I C I E!
TRZASK!
Chyba
nie muszę wam pisać co stało się z okularami :>?
~~*~~*~~*~~
-
Andy! - wykrzyknął i podbiegł do swojej ulubionej kuzynku z rozbrajającym uśmiechem na ustach.
-
Syriusz! Hej mały rozrabiako! - zawołała wyciągając składające
dłonie w geście ich tajemnego a raczej b a r d z o tajemnego
powitania. Narcyza przypatrywała się tej z scenie z niesmakiem i
pobłażliwością nie przepadała za młodym Blackiem.
-
Kopę lat! - mruknął kończąc właśnie ostatnią część rytuału.
-
Rzeczywiście dawnoś my się nie widzieli! - odpowiedziała z
uśmiechem - Co tu robisz? Czekaj.., czekaj, zaraz zgadnę! –
przybrała zamyślony wyraz twarzy – Urodziłeś się w 1960, teraz
mamy rok 1971, czyli mija równo 11 lat. Ty J E D Z I E SZ DO
Hogwartu w tym roku? - zapytała udając szczere zdumienie, a on wspaniałomyślnie potwierdził to skinieniem głową - Naprawdę?
Matko jak ten czas leci.
-
Bystra to ty nie jesteś. - mruknął posyłając jej jedną ze
swoich demonicznych uśmiechów.
-
Ha! Wygrałam! Dałeś się nabrać! - zawołała podskakując i
klaszcząc w dłonie niczym mała dziewczynka. Przybrał naburmuszony
wyraz twarzy. Naprawdę nie wiedział jak dał się jej podejść.
-
Ty..! - zawołał chociaż nie dokończył zaczął ją łaskotać.
Andromeda zaśmiewała się na całego, gdy poczuła delikatne
szturchnięcie Cyzi.
Spojrzała
w bok. Serce zabiło jej mocniej, podskakując tak gwałtownie, jakby
miało się jej wyrwać klatki piersiowej. Śmiech zamarł jej w
ustach. Zarumieniła się mocno, bardzo mocno, cholernie mocno
wgapiając się w niego z zapewne bardzo ogłupiałą miną.
Zamrugała, próbując strzepnąć ten obraz sprzed oczu. On jednak
dalej tam stał znów się patrzył, bezczelnie się patrzył
uśmiechając się lekko.. pomachał w jej stronę. Jej ręka
automatycznie wystrzeliła w górę i zatrzymała się w połowie
drogi. Andy nie możesz, wybij sobie to z głowy! - pomyślała
spuszczając wzrok jak na prawdziwą pannę Black przystało. Narcyza
patrzyła na swoją siostrę rozwścieczona.
-
Andy rodzice – szeptała, jednak przez te najistotniejsze kilka
sekund jej siostra wydawała nie odbierać żadnych sygnałów dźwiękowych – RODZICE I WUJOSTWO GAPIĄ SIĘ NA CIEBIE – syknęła
szczypiąc ją w ramię.
Andromeda wreszcie wyrwała się z tego
dziwnego amoku, mrugając kilkakrotnie. Przed nią stali zimni, surowi
i niezadowoleni przedstawiciele starożytnego i szlachetnego rodu
Blacków.
-
Mamo, tato, ciotko, wuju. - przywitała się dygając wdzięcznie.
-
Twoje zachowanie było co najmniej nieodpowiednie Andromedo. –
oznajmiła matka patrząc na nią surowo.
-
Tak matko. To się więcej nie powtórzy. - odpowiedziała pokornie,
spuszczając wzrok i krzyżując palce za plecami. Syriusz ledwo się
opanował by stłumić parsknięcie śmiechem. Narcyza posłała im
mordercze spojrzenie.
-
Mam nadzieję, że ten rok szkolny również okaże się owocny jaki
poprzednie lata i nie przyniesiecie wstydu rodzinie. Tyczy się to
szczególnie ciebie, młody chłopcze. Jestem pewna, że panna
Narcyza i panna Andromeda doniosą mi o każdej twojej niesubordynacji...
-
Ależ oczywiście ciociu. - odpowiedziały chórem dygając lekko.
Gdy tylko odeszli Syriusz pobiegł przed siebie ciesząc się
pierwszymi chwilami wolności.
~~*~~*~~*~~
Dwaj
szaleńcy biegali jak opętani po peronie 9 i 3/4. Dwaj szaleńcy,
całkiem od siebie różni, a jednak tak bardzo podobni. Jeden w zbitych
okularach. To nie mogło skończyć się dobrze i tak się nie skończyło.
ŁUP!
Obaj
leżeli na podłodze. Właściwie leżała ich trójka, gdyż
przewrócili również pulchnego chłopca z trzymającego całą
torbę słodkości.
-Uważaj
jak leziesz! Ty.. - krzyknęli jednocześnie zaczynając tarzać się
po peronie szarpiąc się, przepychając, owalając i wyzywając
się nawzajem. Nagle tą wyśmienitą zabawę przerwał dziki pisk, a raczej pełen rozpaczy jęk. - Moje cukierki!
Zostawcie moje cukierki.
Chłopcy
jednocześnie oderwali się od siebie, podnosząc głowy. Na peronie
leżała torba z rozsypanymi cukierkami, a okoliczne dzieci zaczęły
je zabierać dla siebie, na środku siedział grubawy chłopak o
szczurzej twarzy, a w szarych oczach zbierały mu się krokodyle
łzy. James i Syiusz rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenie. Po
czym przeturlali się w stronę chłopca.
-
Możemy ci pomóc, ale to będzie cię kosztować.. - oznajmił
Black konspiracyjnym szeptem.
-...
dużo czekoladowych żab. - dokończył za niego Potter z błyskiem
w oku.
-
Dobrze! Dobrze! Zgoda! Zgadzam się na wszystko, tylko nie pozwólcie
im zabrać wszystkiego! - jęknął rozpaczliwie przyciskając do
siebie torbę w, której została tylko garstka słodyczy. James
pomyślał, że cokolwiek by nie myśleć o tym mazgaju swojej
własności bronił jak lew. Jednak nie teraz był czas na
filozoficzne rozmyślania! Gdy oto już Syriusz ruszył do akcji.
-
Ej ty! - wrzasnął czarnowłosy podbiegając do wielkiego osiłka pakującego sobie do buzi peterowe pączki – Oddawaj to, bo
pożałujesz!
-
I posmakujesz mojej pięści! - zawołał James ruszając
przyjacielowi na pomoc.
~~*~~*~~*~~
Wiedziała,
że siostra ma być prawo na nią zła. Wiedziała, że nie powinna
czytać cudzej korespondencji i reagować tak gwałtownie na
Pokątnej, ale tego wymagała sytuacja. Nie miała pojęcia co
oznaczały humory Petunii i nie mogła pozostawić Marleny samej
nawet bez próby przeprosin – tak po porostu nie wypadało. Nie
wiedziała co się dzieje, chciała mieć tylko wskazówkę, jakiś
znak, który wytłumaczyłby jej całą tą sytuację. Dlatego
właśnie poprosiła Severusa o pomoc przy przeszukiwaniu pokoju
siostry, chciała tylko coś takiego znaleźć i znalazła. Ale
wcale nie było lepiej, było znacznie gorzej.
-
...tak mi przykro, Tuniu, naprawdę! Słuchaj. - złapała siostrę
za rękę i trzymała mocno, choć Petunia próbowała ją wyrwać. -
Może jak już tam będę... nie, posłuchaj mnie Tuniu! Może jak
już tam będę, to pójdę do profesora Dumbledora i poproszę, żeby
zmienił zdanie!
-
Ja wcale nie chcę tam jechać! - oświadczyła dobitnie Petunia,
szarpiąc rękę, którą trzymała Lily. - Co myślisz, że
chciałabym mieszkać w jakimś głupim zamku i uczyć się, jak
być... jak być...
Obrzuciła
pogardliwym spojrzeniem peron.
-
..myślisz, że chcę być.. jakimś... dziwolągiem?
Zdołała
wreszcie wyrwać rękę z uścisku Lily, której łzy stanęły w
oczach.
-
Ja nie jestem dziwolągiem. Jak mogłaś coś takiego powiedzieć!
-
Przecież tam jedziesz – powiedziała szyderczym tonem Petunia –
Do specjalnej szkoły dla dziwolągów. Ty i ten chłopak od
Snape'ów... jesteście odmieńcami. Dobrze, że zostaniecie
odizolowani od normalnych ludzi. To dla naszego bezpieczeństwa.
Lily
zerknęła na rodziców, którzy rozglądali się po peronie z
wyraźnym zachwytem. Potem znów spojrzała na swoją siostrę.
-
Jakoś nie uważałaś, że to szkoła dla odmieńców, kiedy pisałaś
list do dyrektora, błagając, żeby i ciebie przyjął. -
powiedziała cicho.
-
Błagając? Ja nikogo nie błagałam!
-
Widziałam odpowiedź. Była bardzo uprzejma.
-
Nie powinnaś czytać... - wyszeptała Petunia – To był mój
prywatny list.. jak mogłaś!
Lily
zerknęła w stronę Snape'a. Petunia wydała z siebie zduszony
okrzyk.
-
To on go znalazł! Ty i ten chłopak grzebaliście w moich rzeczach!
-
Nie.. wcale nie grzebaliśmy... - Teraz Lily musiała się bronić –
Severus zobaczył kopertę i nie mógł uwierzyć, że mugolka
dostała list z Hogwartu, to wszystko! Mówił, że na poczcie muszą
pracować jacyś czarodzieje, którzy...
-
Najwidoczniej czarodzieje we wszystko wtykają nos! - prychnęła
Petunia, teraz już bardzo blada.- Dziwoląg! - dodała pogardliwym
tonem i odeszła w stronę rodziców zostawiając Lily bardzo bliską
płaczu.
Tymczasem
na Peter z otwartymi ustami i pączkiem w dłoni przyglądał się
wyczynom nowo poznanych kolegów, gdy właśnie podszedł do niego
jasnowłosy, blady chłopiec z ciemną szramą na policzku.
-
Coś się stało? To twoje.. cukierki? - spytał spoglądając na rozrzucone po peronie papierki - Co oni z nimi robią? Zabrali ci je?
- zapytał podejrzliwie wpatrując się w Jamesa i Syriusza. Peter
popatrzył na nowo przybyłego nieprzytomnie, zupełnie nie wiedząc
o co chodzi. Jednak zreflektował się równie szybko.
-
Nie to moi przyjaciele! Oni mi pomagają! - zawołał broniąc ich
zapalczywie.
Remus
zrobił pełną powątpienia minę patrząc jak James i Syriusz część
swoich łupów wpakowywali właśnie do swoich umorusanych czekoladą
paszcz.
-
Aha. Chyba ja lepiej ci pomogę. - mruknął wyjmując z kieszeni
spodni różdżkę - Accio słodycze! - zawołał machając
nią krótko.
-
O dzięki. Jesteś wspaniały! - pisnął Peter, a James i Syriusz
popatrzyli tęsknie za odlatującymi cukierkami robiąc przy tym
pełne niezrozumienia miny.
Po czym rozzłoszczeni zgodnym krokiem
ruszyli w stronę tego parszywego głupka, który ośmielił się
zakończyć ich znakomitą zabawę, gdy nagle drogę zastąpiła
im czarnowłosa kobieta w średnim wieku i mężczyzna w kwadratowych
okularach.
-
Jimmy! Jimiś. Co się stało? Krew ci leci z nosa. Biłeś się? -
zawołała przejęta pani Potter doskakując do syna i podając mu
chusteczkę, po czym zaczęła swój rytualny monolog.
-
Przecież tyle razy ci powtarzałam, żebyś nie pakował się w
kłopoty. To twój pierwszy dzień kochanie. Dopiero pierwszy dzień.
Jak ty w ogóle wyglądasz? Popatrz na siebie. - powiedziała z
zawodem kręcąc głową nad tragicznym stanem jego ubrania. James
rzucał matce błagalne spojrzenia ukradkiem spoglądając na trójkę
chłopców właśnie duszących się ze śmiechu. - Ta koszula i
twoje okulary! Znów je stłukłeś?
-
Oh Doreo! Zostaw go w spokoju. Chłopak musi się zabawić, nie?-
stwierdził beztrosko pan Potter mrugając porozumiewawczo do syna -
Przecież to mój pierworodny. Mój syn! Zuch chłopak. No to jak to
było dowaliłeś im synu nie? Prawy sierpowy czy lewy? Albo oba? Ile
ich było?
-
Raczej dowaliliśmy. - stwierdził z dumą James, odwracając się w
stronę nowo poznanych kolegów. - To jest Syriusz, to Peter, -
wyliczał, wskazując na kolejnych z nich- a to.. - urwał marszcząc
brwi i rzucając blondynowi pytające i razem ostrzegawcze spojrzenie
mówiące mniej więcej tyle uśmiechaj się i tylko niczego nie wypaplaj. Jednak ten albo zrozumiał przekaz albo zdawał się
tego nie zauważyć.
-
Remus – przedstawił się bardzo grzecznie, kłaniając się uniżenie –
Bardzo miło jest mi państwa poznać.
-
Mi też jest ogromnie miło, chłopcy - ucieszył się pan Potter –
Pamiętajcie przyjaciele mojego syna są moimi przyjaciółmi! -
zawołał z szerokim uśmiechem na ustach. Na co Dorea Potter
wzniosła oczy ku sufitowi.
Przygryzła
wargę, wszystko, stacja, peron, świat rozmywał się przed nią.
Nie mogę w to wszystko uwierzyć. - pomyślała
zaciskając mocno powieki przed cisnącymi się do oczu łzami -
Dlaczego to zawsze..? Wszystko było nie tak. Poczuła
rękę na ramieniu..
-
Lily? - zapytał dobrze znany basowy głos, głos taty. Otworzyła
oczy z których wylał się strumień łez - Coś się stało się
kochanie? - zapytał pan Evans przyciskając do siebie roztrzęsiona
córkę.
-
Och tato po prostu nie mogę uwierzyć, że – jęknęła
roztrzęsionym głosem – ...tak długo... nie bęęędę was
widzieć. - wychlipiała nieskładnie. Przynajmniej nie było się to
całkowite kłamstwo.
-
Wszystko będzie dobrze skarbie. Nie przejmuj się to tylko pół
roku. - wychrypiał pan Evans. Stali
tam w trójkę obejmując się mocno.
-
Wiecie, że was kocham, prawda? Was w s z y s t k i c h? -
powiedziała zerkając w stronę siostry. Petunia miała kamienny
wyraz, ręce skrzyżowane na piersiach, wzrokiem ciskała mordercze
spojrzenia.
-
Petunio nie pożegnasz się z siostrą? - zapytała pani Evans
zmartwiona spoglądając na starsze dziecko.
-
O n a n i e j e s t m o j ą s i o s t r ą. - odpowiedziała
blondynka ważąc każde słowo zimną satysfakcją - Nienawidzę jej!
Nienawidzę tego dziwoląga! - wrzasnęła.
Lily wyrwała się z
ucisku rodziców. To było dla niej już za wiele. Nie wiedziała co
właściwie robi, biegła przed siebie, w nieznanym kierunku, obrazy
rozmywały się jej przed oczami.
-
Lily kochanie...
-
Lilyanne zaczekaj!
-
Lily!
Dziewczynka
zdawała się nie słyszeć nawoływań rodziców. Ze łzami w oczach
biegła co tchu w stronę czerwonego pociągu jakby ten bieg był
kwestią życia lub śmierci. Pani Evans z prażeniem patrzyła za
znikającą w tłumie córką. Oh Margaret. Coś ty narobiła?
Przecież wiedziałaś.., przypuszczałaś, że tak to się skończy.
To była zła decyzja, może najgorsza jaką podjęłaś.
Rozzłoszczona Margaret Evans zwróciła się w stronę swojego
starszego dziecka.
-
Pisz listy! - zawołał pan Potter wypuszczaj syna z objęć.
-I
nie pakujcie się w żadne kłopoty, chłopcy! - dodała pani Potter,
na co James i Syriusz rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia.
-
Spróbujemy! - odkrzyknęli, po czym wzięli swoje bagaże i ruszyli
w stronę czerwono-czarnej lokomotywy Ekspresu Hogwart-Londyn.
-
Czadowych masz rodziców – mruknął Syriusz spoglądając na
Jamesa jakby z odrobiną zazdrości.
-
Wiem – odparł tamten dumnie wypinając pierś – Ej no twoi też
pewnie nie są najgorsi, nie? - zapytał wesoło zupełnie nie
rozumiejąc przygnębienia przyjaciela.
-
Moi? - spytał ironicznie - Są okropni.
-
No, ale w końcu od nich wyjeżdżasz? Jedziemy do Hogwartu i w ogóle!
- stwierdził klepiąc go po ramieniu. - Ciekawe gdzie się podziali
Pete i Remi, hm? - zapytał w końcu zmieniając temat rozglądając
się po peronie. Gdyż tej dwójce udało się skutecznie umknąć niekończącej się gadaniny pana Pottera o jego przygodach w Hogwarcie, usprawiedliwiając się
koniecznością znalezienia jakiegoś wolnej miejscówki w pociągu w
sam raz dla ich czwórki.
-
Pewnie są już w środku – powiedział bardzo przytomnie Syriusz,
ale James nie słuchał zafascynowany wpatrzony w zapłakanego
rudowłosego anioła wbiegającego do pociągu.
-
Lily? - zapytał niepewnie spoglądając na stojącą na korytarzu
twarzą do okna rudowłosą dziewczynę - Lily co się stało?
-
Nic Sev. Nic. - odparła dzielnie, ocierając chusteczką łzy i
uśmiechając się lekko. Spojrzał na nią niepewnie.
-
Przecież widzę, że.. - zaczął. Jednak Lily przerwała mu
stanowczo.
-
Nic się nie stało. - powtórzyła uparcie, po czym dodała łagodnie
nieco łamiącym się głosem - Ja.., ja zostawiłam bagaże na
peronie pójdziesz po nie, proszę?
Stał
tam niezdecydowany, nie wiedząc co robić.
-
Lily? Ja..
-
Po prostu idź, Sev. Idź. Zostaw mnie samą. Zajmę nam przedział,
dobrze? - mruknęła w końcu.
Severus
nie mówiąc nic zrobił tak jak mu kazała. Jeszcze nigdy nie
widział jej w takim stanie.
-
To ona! - mruknął ucieszony spoglądając na rudowłosą dziewczynę
siedzącą koło okna. Syriusz rzucił mu pretensjonalne spojrzenie.
-
Nic z tego nie rozumiem. Przecież mieliśmy siedzieć razem z Pete i
Remim.
-
Oh cicho bądź! - westchnął niezadowolony - I tak byśmy ich nie
znaleźli.
Syriusz
już chciał protestować, gdy James szeroko otworzył drzwi
przedziału i..
-
Hej! Możemy się dosiąść? - zawołał radośnie wkraczając do
środka.
Odwróciwszy
się od okna Lily bez większego entuzjazmu kiwnęła głową wyrażając zgodę.
~~*~~*~~
Fragment rozmowy Lily z Petunią został przepisany z Isygnii Śmierci.