sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 4 Peron 9 i 3/4

         Dostałam się do wymarzonego liceum i wreszcie czuję, że jestem w tym miejscu w którym chcę być. Podążam prostą ścieżką do realizacji życiowych marzeń i zamierzeń, co jest jednak okupione wieloma bezsennymi nocami, które spędzam ślęcząc nad książkami. Ale to tylko moje typowo polskie narzekanie, bo tak naprawdę jestem okropnym leniem, który wszystko robi na ostatnią chwilę i bredzi nad tym, że się nie wyrabia. Pff.
         Więc w sumie nie oszukujmy się nic nie usprawiedliwia mnie, z tego, że porzuciłam was aż na ponad 2 miesiące, a teraz przybywam z tym nędznym i niestety krótkim czymś. Wstyd mi za to (ale w rekompensacie wkrótce dorzucę zakładkę z bohaterami, która ujawnia co nieco z przyszłych zdarzeń). Ale stwierdziłam, że nie mogę pozwolić Malin S. i opti.maji na pozostawienie tu tony motywującego spamu :)
  ~~*~~*~~*~~

         Kilka sierpniowych dni dzielących rudowłosą od 1 września minęło w mgnieniu oka. Nim Lily się spostrzegła, była już po obfitym śniadaniu, Leslie z rzewnymi łzami żegnała ją w progu domu, a niebieski Ford przemierzał angielskie autostrady, by w ułamku sekundy dotrzeć do Londynu. Wystarczył krótki spacer pośród monumentalnych kamienic oraz uświęconych przez turystów z całego świata zabytkowych obiektach największej brytyjskości, by już po chwili znaleźć się przed samym ogromnym dworcem King's Cross. Teraz zaś bezwiednie wędrowali się między kolejnymi peronami poszukując tego oznaczonego numerem 9 i 3/4.
       I gdy w końcu wylądowali w przejściu między peronem 9 a 10, stali tam kilkanaście minut całą swoją uwagę poświęcając tajemniczej barierce oddzielającej od siebie zarówno dwa perony jak i dwa różne światy. O tym co mają robić dalej zdania były podzielone. Lily chciała jak najszybciej przebiec przez barierkę, by w magicznym świecie, podczas gdy reszta rodziny poważnie kwestionowała ten pomysł, ze względu na zasady bezpieczeństwa. Staliby i tam dłużej kłócąc się o nie wiadomo co, gdyby nie znaczące chrząkniecie pana Evansa, który był mocno podirytowany zaistniałą sytuacją.
- Margaret. - pan Evans, głowa rodziny zwrócił się do swojej żony - Nie uważasz, że zwracamy zbyt wielką uwagę stojąc tu z średniowiecznym kufrem i pohukującą sową? - zapytał rozsądnie.
Jego młodsza córka genialnie podchwyciła ten pomysł.
- Mamo tata ma rację, zostało mało czasu.., powinniśmy..
I w tym momencie jej genialną przemowę przerwał rozzłoszczony głos Petunii:
- Mamo! Nie słuchaj jej, to czyste wariactwo! Ta mała wiedźma chce nas zabić.
        Ruda osóbka posłała jej mordercze spojrzenie. Po raz kolejny wybuchła kłótnia. Lily bezskutecznie próbowała udowodnić Petunii, że nie jest wiedźmą tylko czarownicą, a Peron 9 i 3/4 istnieje, chociaż jest ukryty przed oczami jej podobnych osobników. Pani Evans wieściła wszystkim wielką apokalipsę, a pan Evans co chwila nerwowo zerkał na zegarek i w pewnym nie wytrzymał.
- CISZA! - krzyknął tak głośno, że aż pół peronu zauważyło dziwnie wyglądającą rodzinę z nietypowymi bagażami. - Jeśli się nie uspokoimy Lily nigdzie nie pojedzie.
     Rudowłosa przerażona wpatrywała się w wskazówki złotego zegara.
- Mamo zostało tylko 10 minut! - zawołała ponaglająco.
     Pani Evans popatrzyła na młodszą córkę z zaniepokojeniem. Mimo zakupów na ulicy Pokątnej i przebywania w obecności czarodziejów nadal z niechęcią, obawą i podejrzliwością podchodziła do tych całych magicznych udogodnień. Zresztą sama świadomość tego, że jej ukochane dziecko miało za chwilę zniknąć na całe trzy miesiące była przerażająca.
- Lily jesteś stuprocentowo pewna, że powinniśmy wjechać w tą barierkę? - zapytała chyba już po raz setny dzisiejszego dnia. Zirytowana jedenastoletnia istotka posłała jej błagalne spojrzenie. Na co Margaret Elonora Evans westchnęła ciężko.
- No dobrze. Tylko jeśli wszyscy wylądujemy w szpitalu... - zaczęła grobowym tonem, jednak pan Evans przerwał jej stanowczo.
- Wspaniale. Na trzy przejedziemy przez barierkę. - oznajmił. Petunia najwyraźniej nadal chciała protestować, ale stanowcze spojrzenie ojca ostatecznie zamknęło jej usta.
- Jeden. - Wszyscy kurczowo uczepili się poręczy wózka. - Dwa – Popychając wózek z bagażami zaczęli biec w stronę barierki, przerażona pani Evans zamknęła oczy. Na trzy cała rodzina Evansów zniknęła zza magiczną ścianą.
~~*~~*~~
         Peron 9 i 3/4 wypełniał radosny gwar ludzkich i zwierzęcych głosów. Rodzicie żegnali się z swoimi pociechami, przyjaciele witali się po dwumiesięcznej rozłące. Podekscytowane sowy pohukiwały i trzepotały skrzydłami, próbując wydostać się z klatek. Spokojniejsze koty mruczały zadowolone ocierając się o nogi uczniów. Inne postanowiły urządzić polowanie goniąc przerażone szczury po całym peronie. Natomiast żaby i wszelkiej maści ropuchy rechotały radośnie, uciekając właścicielom. Cały ten wesoły rozgardiasz osnute był kłębami pary wydobywającej się z ogromnego, czarnego komina Ekspresu Hogwart – Londyn.
- To tu synu. Jesteśmy na miejscu. - powiedział starszy mężczyzna z uśmiechem spoglądając na czarnowłosego jedenastolatka. Oniemiałego czarnowłosego jedenastolatka, któremu właśnie z wrażenia spadły z nosa kwadratowe okulary.
- Oh Jimmy! Uważaj bo raz je rozdepczesz! - mruknęła niezadowolona pani Potter. Jimmy jednak nie słuchał oczarowany wpatrując się w otaczająca go scenerię. Nagle jednak ocknął się, podskoczył energicznie i wrzasnął:
- Tato! Tu jest N I E S A M O W I C I E!
TRZASK!
Chyba nie muszę wam pisać co stało się z okularami :>?
~~*~~*~~*~~
- Andy! - wykrzyknął i podbiegł do swojej ulubionej kuzynku z rozbrajającym uśmiechem na ustach.
- Syriusz! Hej mały rozrabiako! - zawołała wyciągając składające dłonie w geście ich tajemnego a raczej b a r d z o tajemnego powitania. Narcyza przypatrywała się tej z scenie z niesmakiem i pobłażliwością nie przepadała za młodym Blackiem.
- Kopę lat! - mruknął kończąc właśnie ostatnią część rytuału.
- Rzeczywiście dawnoś my się nie widzieli! - odpowiedziała z uśmiechem - Co tu robisz? Czekaj.., czekaj, zaraz zgadnę! – przybrała zamyślony wyraz twarzy – Urodziłeś się w 1960, teraz mamy rok 1971, czyli mija równo 11 lat. Ty J E D Z I E SZ DO Hogwartu w tym roku? - zapytała udając szczere zdumienie, a on wspaniałomyślnie potwierdził to skinieniem głową - Naprawdę? Matko jak ten czas leci.
- Bystra to ty nie jesteś. - mruknął posyłając jej jedną ze swoich demonicznych uśmiechów.
- Ha! Wygrałam! Dałeś się nabrać! - zawołała podskakując i klaszcząc w dłonie niczym mała dziewczynka. Przybrał naburmuszony wyraz twarzy. Naprawdę nie wiedział jak dał się jej podejść.
- Ty..! - zawołał chociaż nie dokończył zaczął ją łaskotać. Andromeda zaśmiewała się na całego, gdy poczuła delikatne szturchnięcie Cyzi.
        Spojrzała w bok. Serce zabiło jej mocniej, podskakując tak gwałtownie, jakby miało się jej wyrwać klatki piersiowej. Śmiech zamarł jej w ustach. Zarumieniła się mocno, bardzo mocno, cholernie mocno wgapiając się w niego z zapewne bardzo ogłupiałą miną. Zamrugała, próbując strzepnąć ten obraz sprzed oczu. On jednak dalej tam stał znów się patrzył, bezczelnie się patrzył uśmiechając się lekko.. pomachał w jej stronę. Jej ręka automatycznie wystrzeliła w górę i zatrzymała się w połowie drogi. Andy nie możesz, wybij sobie to z głowy! - pomyślała spuszczając wzrok jak na prawdziwą pannę Black przystało. Narcyza patrzyła na swoją siostrę rozwścieczona.
- Andy rodzice – szeptała, jednak przez te najistotniejsze kilka sekund jej siostra wydawała nie odbierać żadnych sygnałów dźwiękowych – RODZICE I WUJOSTWO GAPIĄ SIĘ NA CIEBIE – syknęła szczypiąc ją w ramię.
        Andromeda wreszcie wyrwała się z tego dziwnego amoku, mrugając kilkakrotnie. Przed nią stali zimni, surowi i niezadowoleni przedstawiciele starożytnego i szlachetnego rodu Blacków.
- Mamo, tato, ciotko, wuju. - przywitała się dygając wdzięcznie.
- Twoje zachowanie było co najmniej nieodpowiednie Andromedo. – oznajmiła matka patrząc na nią surowo.
- Tak matko. To się więcej nie powtórzy. - odpowiedziała pokornie, spuszczając wzrok i krzyżując palce za plecami. Syriusz ledwo się opanował by stłumić parsknięcie śmiechem. Narcyza posłała im mordercze spojrzenie.
- Mam nadzieję, że ten rok szkolny również okaże się owocny jaki poprzednie lata i nie przyniesiecie wstydu rodzinie. Tyczy się to szczególnie ciebie, młody chłopcze. Jestem pewna, że panna Narcyza i panna Andromeda doniosą mi o każdej twojej niesubordynacji...
- Ależ oczywiście ciociu. - odpowiedziały chórem dygając lekko. Gdy tylko odeszli Syriusz pobiegł przed siebie ciesząc się pierwszymi chwilami wolności.
~~*~~*~~*~~
       Dwaj szaleńcy biegali jak opętani po peronie 9 i 3/4. Dwaj szaleńcy, całkiem od siebie różni, a jednak tak bardzo  podobni. Jeden w zbitych okularach. To nie mogło skończyć się dobrze i tak się nie skończyło.

ŁUP!

    Obaj leżeli na podłodze. Właściwie leżała ich trójka, gdyż przewrócili również pulchnego chłopca z trzymającego całą torbę słodkości.
    -Uważaj jak leziesz! Ty.. - krzyknęli jednocześnie zaczynając tarzać się po peronie szarpiąc się, przepychając, owalając i wyzywając się nawzajem. Nagle tą wyśmienitą zabawę przerwał dziki pisk, a raczej pełen rozpaczy jęk. - Moje cukierki! Zostawcie moje cukierki.
        Chłopcy jednocześnie oderwali się od siebie, podnosząc głowy. Na peronie leżała torba z rozsypanymi cukierkami, a okoliczne dzieci zaczęły je zabierać dla siebie, na środku siedział grubawy chłopak o szczurzej twarzy, a w szarych oczach zbierały mu się krokodyle łzy. James i Syiusz rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenie. Po czym przeturlali się w stronę chłopca. 
- Możemy ci pomóc, ale to będzie cię kosztować.. - oznajmił Black konspiracyjnym szeptem.
-... dużo czekoladowych żab. - dokończył za niego Potter z błyskiem w oku.
- Dobrze! Dobrze! Zgoda! Zgadzam się na wszystko, tylko nie pozwólcie im zabrać wszystkiego! - jęknął rozpaczliwie przyciskając do siebie torbę w, której została tylko garstka słodyczy. James pomyślał, że cokolwiek by nie myśleć o tym mazgaju swojej własności bronił jak lew. Jednak nie teraz był czas na filozoficzne rozmyślania! Gdy oto już Syriusz ruszył do akcji.
- Ej ty! - wrzasnął czarnowłosy podbiegając do wielkiego osiłka pakującego sobie do buzi peterowe pączki – Oddawaj to, bo pożałujesz!
- I posmakujesz mojej pięści! - zawołał James ruszając przyjacielowi na pomoc. 
~~*~~*~~*~~
         Wiedziała, że siostra ma być prawo na nią zła. Wiedziała, że nie powinna czytać cudzej korespondencji i reagować tak gwałtownie na Pokątnej, ale tego wymagała sytuacja. Nie miała pojęcia co oznaczały humory Petunii i nie mogła pozostawić Marleny samej nawet bez próby przeprosin – tak po porostu nie wypadało. Nie wiedziała co się dzieje, chciała mieć tylko wskazówkę, jakiś znak, który wytłumaczyłby jej całą tą sytuację. Dlatego właśnie poprosiła Severusa o pomoc przy przeszukiwaniu pokoju siostry, chciała tylko coś takiego znaleźć i znalazła. Ale wcale nie było lepiej, było znacznie gorzej.
- ...tak mi przykro, Tuniu, naprawdę! Słuchaj. - złapała siostrę za rękę i trzymała mocno, choć Petunia próbowała ją wyrwać. - Może jak już tam będę... nie, posłuchaj mnie Tuniu! Może jak już tam będę, to pójdę do profesora Dumbledora i poproszę, żeby zmienił zdanie!
- Ja wcale nie chcę tam jechać! - oświadczyła dobitnie Petunia, szarpiąc rękę, którą trzymała Lily. - Co myślisz, że chciałabym mieszkać w jakimś głupim zamku i uczyć się, jak być... jak być...
Obrzuciła pogardliwym spojrzeniem peron.
- ..myślisz, że chcę być.. jakimś... dziwolągiem?
Zdołała wreszcie wyrwać rękę z uścisku Lily, której łzy stanęły w oczach.
- Ja nie jestem dziwolągiem. Jak mogłaś coś takiego powiedzieć!
- Przecież tam jedziesz – powiedziała szyderczym tonem Petunia – Do specjalnej szkoły dla dziwolągów. Ty i ten chłopak od Snape'ów... jesteście odmieńcami. Dobrze, że zostaniecie odizolowani od normalnych ludzi. To dla naszego bezpieczeństwa.
     Lily zerknęła na rodziców, którzy rozglądali się po peronie z wyraźnym zachwytem. Potem znów spojrzała na swoją siostrę.
- Jakoś nie uważałaś, że to szkoła dla odmieńców, kiedy pisałaś list do dyrektora, błagając, żeby i ciebie przyjął. - powiedziała cicho.
- Błagając? Ja nikogo nie błagałam!
- Widziałam odpowiedź. Była bardzo uprzejma.
- Nie powinnaś czytać... - wyszeptała Petunia – To był mój prywatny list.. jak mogłaś!
Lily zerknęła w stronę Snape'a. Petunia wydała z siebie zduszony okrzyk.
- To on go znalazł! Ty i ten chłopak grzebaliście w moich rzeczach!
- Nie.. wcale nie grzebaliśmy... - Teraz Lily musiała się bronić – Severus zobaczył kopertę i nie mógł uwierzyć, że mugolka dostała list z Hogwartu, to wszystko! Mówił, że na poczcie muszą pracować jacyś czarodzieje, którzy...
- Najwidoczniej czarodzieje we wszystko wtykają nos! - prychnęła Petunia, teraz już bardzo blada.- Dziwoląg! - dodała pogardliwym tonem i odeszła w stronę rodziców zostawiając Lily bardzo bliską płaczu.


           Tymczasem na Peter z otwartymi ustami i pączkiem w dłoni przyglądał się wyczynom nowo poznanych kolegów, gdy właśnie podszedł do niego jasnowłosy, blady chłopiec z ciemną szramą na policzku.
- Coś się stało? To twoje.. cukierki? - spytał spoglądając na rozrzucone po peronie papierki - Co oni z nimi robią? Zabrali ci je? - zapytał podejrzliwie wpatrując się w Jamesa i Syriusza. Peter popatrzył na nowo przybyłego nieprzytomnie, zupełnie nie wiedząc o co chodzi. Jednak zreflektował się równie szybko.
- Nie to moi przyjaciele! Oni mi pomagają! - zawołał broniąc ich zapalczywie.
Remus zrobił pełną powątpienia minę patrząc jak James i Syriusz część swoich łupów wpakowywali właśnie do swoich umorusanych czekoladą paszcz.
- Aha. Chyba ja lepiej ci pomogę. - mruknął wyjmując z kieszeni spodni różdżkę - Accio słodycze! - zawołał machając nią krótko.
- O dzięki. Jesteś wspaniały! - pisnął Peter, a James i Syriusz popatrzyli tęsknie za odlatującymi cukierkami robiąc przy tym pełne niezrozumienia miny. 
      Po czym rozzłoszczeni zgodnym krokiem ruszyli w stronę tego parszywego głupka, który ośmielił się zakończyć ich znakomitą zabawę, gdy nagle drogę zastąpiła im czarnowłosa kobieta w średnim wieku i mężczyzna w kwadratowych okularach.
- Jimmy! Jimiś. Co się stało? Krew ci leci z nosa. Biłeś się? - zawołała przejęta pani Potter doskakując do syna i podając mu chusteczkę, po czym zaczęła swój rytualny monolog.
- Przecież tyle razy ci powtarzałam, żebyś nie pakował się w kłopoty. To twój pierwszy dzień kochanie. Dopiero pierwszy dzień. Jak ty w ogóle wyglądasz? Popatrz na siebie. - powiedziała z zawodem kręcąc głową nad tragicznym stanem jego ubrania. James rzucał matce błagalne spojrzenia ukradkiem spoglądając na trójkę chłopców właśnie duszących się ze śmiechu. - Ta koszula i twoje okulary! Znów je stłukłeś?
- Oh Doreo! Zostaw go w spokoju. Chłopak musi się zabawić, nie?- stwierdził beztrosko pan Potter mrugając porozumiewawczo do syna - Przecież to mój pierworodny. Mój syn! Zuch chłopak. No to jak to było dowaliłeś im synu nie? Prawy sierpowy czy lewy? Albo oba? Ile ich było?
- Raczej dowaliliśmy. - stwierdził z dumą James, odwracając się w stronę nowo poznanych kolegów. - To jest Syriusz, to Peter, - wyliczał, wskazując na kolejnych z nich- a to.. - urwał marszcząc brwi i rzucając blondynowi pytające i razem ostrzegawcze spojrzenie mówiące mniej więcej tyle uśmiechaj się i tylko niczego nie wypaplaj. Jednak ten albo zrozumiał przekaz albo zdawał się tego nie zauważyć.
- Remus – przedstawił się bardzo grzecznie, kłaniając się uniżenie – Bardzo miło jest mi państwa poznać.
- Mi też jest ogromnie miło, chłopcy - ucieszył się pan Potter – Pamiętajcie przyjaciele mojego syna są moimi przyjaciółmi! - zawołał z szerokim uśmiechem na ustach. Na co Dorea Potter wzniosła oczy ku sufitowi.



       Przygryzła wargę, wszystko, stacja, peron, świat rozmywał się przed nią. Nie mogę w to wszystko uwierzyć. - pomyślała zaciskając mocno powieki przed cisnącymi się do oczu łzami - Dlaczego to zawsze..? Wszystko było nie tak. Poczuła rękę na ramieniu..
- Lily? - zapytał dobrze znany basowy głos, głos taty. Otworzyła oczy z których wylał się strumień łez - Coś się stało się kochanie? - zapytał pan Evans przyciskając do siebie roztrzęsiona córkę.
- Och tato po prostu nie mogę uwierzyć, że – jęknęła roztrzęsionym głosem – ...tak długo... nie bęęędę was widzieć. - wychlipiała nieskładnie. Przynajmniej nie było się to całkowite kłamstwo.
- Wszystko będzie dobrze skarbie. Nie przejmuj się to tylko pół roku. - wychrypiał pan Evans. Stali tam w trójkę obejmując się mocno.
- Wiecie, że was kocham, prawda? Was w s z y s t k i c h? - powiedziała zerkając w stronę siostry. Petunia miała kamienny wyraz, ręce skrzyżowane na piersiach, wzrokiem ciskała mordercze spojrzenia.
- Petunio nie pożegnasz się z siostrą? - zapytała pani Evans zmartwiona spoglądając na starsze dziecko.
- O n a     n i e    j e s t     m o j ą      s i o s t r ą. - odpowiedziała blondynka ważąc każde słowo zimną satysfakcją - Nienawidzę jej! Nienawidzę tego dziwoląga! - wrzasnęła. 
       Lily wyrwała się z ucisku rodziców. To było dla niej już za wiele. Nie wiedziała co właściwie robi, biegła przed siebie, w nieznanym kierunku, obrazy rozmywały się jej przed oczami.

- Lily kochanie...
- Lilyanne zaczekaj!
- Lily!
       Dziewczynka zdawała się nie słyszeć nawoływań rodziców. Ze łzami w oczach biegła co tchu w stronę czerwonego pociągu jakby ten bieg był kwestią życia lub śmierci. Pani Evans z prażeniem patrzyła za znikającą w tłumie córką. Oh Margaret. Coś ty narobiła? Przecież wiedziałaś.., przypuszczałaś, że tak to się skończy. To była zła decyzja, może najgorsza jaką podjęłaś. Rozzłoszczona Margaret Evans zwróciła się w stronę swojego starszego dziecka. 

- Pisz listy! - zawołał pan Potter wypuszczaj syna z objęć.
-I nie pakujcie się w żadne kłopoty, chłopcy! - dodała pani Potter, na co James i Syriusz rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia.
- Spróbujemy! - odkrzyknęli, po czym wzięli swoje bagaże i ruszyli w stronę czerwono-czarnej lokomotywy Ekspresu Hogwart-Londyn.
- Czadowych masz rodziców – mruknął Syriusz spoglądając na Jamesa jakby z odrobiną zazdrości.
- Wiem – odparł tamten dumnie wypinając pierś – Ej no twoi też pewnie nie są najgorsi, nie? - zapytał wesoło zupełnie nie rozumiejąc przygnębienia przyjaciela.
- Moi? - spytał ironicznie - Są okropni.
- No, ale w końcu od nich wyjeżdżasz? Jedziemy do Hogwartu i w ogóle! - stwierdził klepiąc go po ramieniu. - Ciekawe gdzie się podziali Pete i Remi, hm? - zapytał w końcu zmieniając temat rozglądając się po peronie. Gdyż tej dwójce udało się skutecznie umknąć niekończącej się gadaniny pana Pottera o jego przygodach w Hogwarcie, usprawiedliwiając się koniecznością znalezienia jakiegoś wolnej miejscówki w pociągu w sam raz dla ich czwórki.
- Pewnie są już w środku – powiedział bardzo przytomnie Syriusz, ale James nie słuchał zafascynowany wpatrzony w zapłakanego rudowłosego anioła wbiegającego do pociągu. 
 
- Lily? - zapytał niepewnie spoglądając na stojącą na korytarzu twarzą do okna rudowłosą dziewczynę - Lily co się stało?
- Nic Sev. Nic. - odparła dzielnie, ocierając chusteczką łzy i uśmiechając się lekko. Spojrzał na nią niepewnie.
- Przecież widzę, że.. - zaczął. Jednak Lily przerwała mu stanowczo.
- Nic się nie stało. - powtórzyła uparcie, po czym dodała łagodnie nieco łamiącym się głosem - Ja.., ja zostawiłam bagaże na peronie pójdziesz po nie, proszę?
Stał tam niezdecydowany, nie wiedząc co robić.
- Lily? Ja..
- Po prostu idź, Sev. Idź. Zostaw mnie samą. Zajmę nam przedział, dobrze? - mruknęła w końcu.
Severus nie mówiąc nic zrobił tak jak mu kazała. Jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie.

- To ona! - mruknął ucieszony spoglądając na rudowłosą dziewczynę siedzącą koło okna. Syriusz rzucił mu pretensjonalne spojrzenie.
- Nic z tego nie rozumiem. Przecież mieliśmy siedzieć razem z Pete i Remim.
- Oh cicho bądź! - westchnął niezadowolony - I tak byśmy ich nie znaleźli.
Syriusz już chciał protestować, gdy James szeroko otworzył drzwi przedziału i..
- Hej! Możemy się dosiąść? - zawołał radośnie wkraczając do środka.
Odwróciwszy się od okna Lily bez większego entuzjazmu kiwnęła głową wyrażając zgodę. 
 
~~*~~*~~
Fragment rozmowy Lily z Petunią został przepisany z Isygnii Śmierci.  

środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 3 Na Pokątnej i na Knockturnie cz.2

Przepraszam, powinnam wcześniej napisać, że wyjeżdżam, ale naprawdę nie miałam kiedy. Tak to jest gdy się załatwia wszystkie rzeczy na ostatnią chwilę. Dziękuję komentującym jesteście kochani :*! A teraz bez większych ceregieli dalsza część rozdziału 3.. 

~~*~~*~~*~~
           Przeszła ulicę Pokątną wzdłuż i wszerz. Bezskutecznie. Nie wyglądała jednak na osobę zagubioną czy zdenerwowaną. W przeciwieństwie do innych pierwszorocznych bywała tu wiele razy. Znała każdy kąt i uliczkę, nawet najmniejszy zakamarek. Chwilkę stała przed witryną sklepu miotlarskiego, z zachwytem wpatrując się w najnowszy model Srebrnego Pioruna. Nie ekscytuj się tak przecież dobrze wiesz, że ,,Pierwszoroczni nie są upoważnieni do posiadania własnych mioteł" zacytowała w myślach. Swoją drogą kto wymyślił ten beznadziejną zasadę? Przecież nie pozabijają się na tych miotłach. Każdy porządny mag miał latanie we krwi, czarodzieje robili to od wieków!
        Zrezygnowana przysiadła na rogu lodziarni pana Flortuscue. Tata pewnie odchodził od zmysłów. Ostatnio nakrzyczał na nich, ponieważ po zmroku wrócili do domu. Marlena zdziwiła się bo nigdy nie był taki nerwowy. Matt mówił, że to wszystko przez te niewyjaśnione zniknięcia i problemy w Ministerstwie. Ma za dużo na głowie, żeby jeszcze martwić się o nas. Matt może sobie mówić! - pomyślała z złością, z całej siły kopiąc kamyk, który nawinął jej się pod nogi. Wystarczyło żeby zjawiła się urocza Puchonka żeby jej brat zupełnie stracił głowę i zapomniał o własnej siostrze. W tym momencie jedenastoletnia Marlena McKinnion nienawidziła Amelii Bones z całego serca. 
            Jednak teraz co innego zaprzątało jej myśli, a właściwie kto inny. Gdzie był jej brat Matt i tata? Gdzie on się do jasnej ciasnej p0dziewa i czy w ogóle zauważył jej zniknięcie. Znając go zapewne nie. Niczego nie zauważył. – pomyślała po czym zwróciła się do swojego milczącego towarzysza.
- Może wszyscy czekają na mnie w Dziurawym Kotle? - spytała spoglądając w stronę bordowej budki z popcornem - Co o tym sądzisz Lennox? Powinnam tam iść?
Mały granatowy smok pokręcił przecząco głową.
- Masz rację zostanę tutaj. - mruknęła przypatrując mu się z zastanowieniem.Bardzo żałowała, że tak mało czarodziejów uważa smoki za inteligentne stworzenia. Nie, w opinii wielu były to tylko bezmózgie bestie siejące spustoszenie. Bestie, które należało tępić. Marlena była oczywiście odmiennego zadania, wprost je uwielbiała. Lennox był pierwszym smokiem, którego zobaczyła na własne oczy. Pamiętała tą chwilę zupełnie tak jakby to wydarzyło się wczoraj.
          To była jej pierwsza wizyta na Pokątnej, pierwszy raz była wraz z tatą w pracy, pierwszy raz ujrzała Lennoxa...
     Był to zwyczajny, czerwcowy wieczór. Wracali z redakcji Proroka Codziennego. Ministerstwo często wysłało tatę by, uzgodnił sprostowania do artykułów lub przekazał w informację w trochę innym świetle. Mimo iż normalnie zajmował się Stosunkami Międzynarodowymi, czasami robił, jak to on sam określał, za rzecznika prasowego Ministerstwa. Pamiętała jak zatrzymała się w wtedy przed budką z prażoną kukurydzą.
- Chcesz popcornu kochanie? - spytał tata. Mała Marlena przecząco pokręciła głową, zafascynowana wpatrując się w czerwoną budkę, a raczej w to co w niej się znajdowało.
- To smok? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, z wybałuszonymi oczami przyglądając się granatowemu stworzonku. Tata potakująco kiwnął głową. Smok leżał zwinięty w kłębek, drzemiąc. Z okrągłych nozdrzy wydobywały się obłoczki pary. Lena pomyślała, że musi być mu smutno tak samemu tu leżeć, przyglądając się jak inne dzieci robią zakupy, śmieją się i biegają, bawią się z sobą. On tak nie mógł, był uwięziony w tej klatce. Może właśnie śniło mu się, że szybuje w chmurach nad górskimi szczytami i rozległymi lasami? Może nigdy tak nie latał? Może nawet nie wiedział jak to jest być wolnym?
- Tato nie możemy go uwolnić? - zapytała dziewczynka robiąc błagalną minę. Pan McKinnon zaśmiał się serdecznie.
- I co z nim zrobimy? Będziemy go trzymać w garażu? - spytał z żartobliwie.
Siedmioletnia Marlena ochoczo pokiwała głową. Tata spojrzał na nią czule.
- Głuptasku, to małe stworzonko, zapewne zmieniłoby nasz dom w kupkę popiołu.
- Na pewno byłby grzeczny gdybyśmy go o to poprosili. - odpowiedziała rezolutnie Marlena. - A poza tym w naszym domu przebywał by tylko od czasu do czasu. Całe dnie spędzałby w niebieskich przestworzach, a do nas przylatywałby jak tylko by zatęsknił, byłby chory albo nie miał co jeść.
- Tak wy z mamą zrobilibyście z domu istne ZOO. - mruknął zamyślony pan McKinnion – Naprawdę nie wystarczy ci, że hodujemy gnomy, a mama trzyma pod łóżkiem niuhacze?
Siedmiolatka nie dawała jednak za wygraną.
- Taki mały smoczek nikomu by nie przeszkadzał! - jęknęła - Zajmowałbym się nim. Obiecuję! Karmiła, wyprowadzała na spacer i...
- Marly smok to nie zabawka ani nie domowe zwierzątko. Smok potrzebuje otwartej przestrzeni, swobody ruchu. W niektórych krajach, np. Rumunii są specjalne rezerwaty dla smoków. Uzdolnieni czarodzieje dbają o jemu podobnych.. Mogę zapytać mamę, czy da się zrobić coś z tym tutaj. - powiedział pan McKinnion w końcu – Jednak niczego nie obiecuję! - dodał szybko widząc rozradowaną minę córki. To zdanie, jednak w zupełności wystarczyło siedmiolatce.
- Tatusiu, jesteś kochany! - stwierdziła dziewczynka wesoło drepcząc za ojcem - Wiesz co? Może go jakoś nazwiemy? Lennox to ładne imię, prawda?
          Od tamtej rozmowy Marlena za życiowy cel postawiła sobie obronę praw smoków. W prz yszłości chciała studiować smokologię w Rumuni. Potem zamierzała się przyłączyć do MRWS (Międzynarodowego Ruchu Wyzwolenia Smoków).

     Zaniepokojona Marlena powróciła jednak szybko ze świata wspomnień na ziemię, rozglądając się dookoła po ulicy i próbując wśród wszechogarniającego tłumu wpatrzyć Matta. Wszędzie kręciło się mnóstwo uczniów z rodzicami. Przyszli lub obecni adepci magii zerkali co chwila na pergaminowe listy, by przypadkiem nie pominąć żadnej rzeczy niezbędnej do dalszej nauki czarów. Przyjaciele spotykali się w lodziarni i pobliskiej cukierni, gdzie przy wybuchach serdecznego śmiechu dzielili się przeżyciami z wakacji. A grupka młodych czarownic stojących po przeciwległej stronie ulicy, zacięcie dyskutowała o najnowszej kolekcji Madame Malkin.
    Uwagę Marleny przykuły, jednak dwie dziewczynki przeciskające się przez tłum przechodniów. Młodsza z nich, o kasztanowych włosach rozglądała się dookoła z zachwytem. Na twarzy starszej, blondynki malowało się zdumienie i jakby odrobina strachu. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko..
- Uff.. wreszcie go zgubiłyśmy! - mruknęła z nieukrywaną satysfakcją.- Dlaczego on wszędzie musi za nami chodzić? - zapytała pretensjonalnie, krzyżując ręce na piersiach. - Skrada się jak jakiś wielki obrzydliwy pająk..
Rudowłosa westchnęła ciężko z patrząc na towarzyszkę z wyraźną dezaprobatą.
- Tuniu, Severus jest moim przyjacielem! Powinnaś być dla niego miła.
Tunia puściła tą uwagę mimo uszu mierząc otoczenie krytycznym spojrzeniem.
- Rodzice mówili, że będą czekać na nas w Esach Floresach, czy jakąkolwiek dziwaczną nazwę ma ta księgarnia. Powinniśmy tam pójść. - oznajmiła ciągnąc rudowłosą za rękę. 
        Jednak ta zdawała się być pochłonięta całkowicie inną kwestią. Stała w miejscu jak zaklęta, oniemiała błądzącym wzrokiem wpatrzona gdzieś na wprost. Podekscytowana zrobiła kilka kroków w stronę siedzącej na progu Marleny.
- Tuniu spójrz. Chodź tutaj! - zawołała z błyszczącymi oczami. - Widzisz ? To smok. Prawdziwy smok! - wykrzyknęła oczarowana wskazując w kierunku budki z popcornem. 
      Blondynka przesunęła się niechętnie wykrzywiając usta w grymasie. Nienawidziła gadów. Na sam widok węża czy czegoś równie obrzydliwego od razu robiło jej się niedobrze. Niepewnie podeszła w stronę owego stworzenia, po czym zaśmiała się z niedowierzaniem.
- Ta okropna, granatowa jaszczurka miałaby być smokiem? - zapytała sarkastycznie - Toż, to nawet nie potrafi latać!

      W tej właśnie chwili Lennox, zezłoszczony buchnął ogniem, osmalając szyby budki, a Marlena jak oparzona poderwała się na równe nogi. Szczerze mówiąc nie przypuszczałaby by cokolwiek mogłoby by ją bardziej rozwścieczyć niż przesłodka mina Amelii Bones. Wiedziała jedno: NIKT, NIGDY NIE BĘDZIE ZNIEWAŻAĆ SMOKÓW W JEJ OBECNOŚCI!
- Przestań! Jak możesz tak mówić!? - zawołała oburzona zaciskając palce w pięści. Petunia odskoczyła nie spodziewając się tego nagłego wybuchu. W sumie dziewczyna nie przypuszczałaby, że ktokolwiek może czaić się za rogiem. Skamieniała nie wiedziała co powiedzieć. Zimne, niebieskie oczy Marleny świdrowały ją nieprzyjemnie.
- No, a jakbyś ty się czuła gdyby ktoś nazwał cię małą obślizłą jaszczurką? Myślisz, że jak ktoś jest mały i zniewolony to można go tak bezkarnie obrażać? Wiesz co, MYLISZ SIĘ!- to ostatnie zdanie niemal wykrzyczała.
- Nie ważne czy jest niewielkich czy ogromnych rozmiarów... nadal jest przedstawicielem szlachetnej rasy smoków. - dodała już dużo spokojniej odgarniając z twarzy niesforny kosmyk brązowych włosów. - Gdyby był na wolności z pewnością przemieniłby Cię w kupkę popiołu! Już przez ciebie osmalił tą szybę! Biedaczek jeszcze się udusi!
- Udusi się.., ud..- wyszeptała, tempo wpatrując na zwiniętego w kłębek smoka. Gdy tylko przetworzyła ten fakt w swoim umyśle z przerażeniem i okrzykiem..:
- Panie Fortescue! Lennox.. On znów.. – pobiegła do pobliskiej lodziarni zostawiając siostry Evans w totalnym osłupieniu.
      Petunia przybrała swój drwiący uśmiech i na głos zastanawiała się czy wszystkie czarownice są aż tak stuknięte. Natomiast Lily zmartwiona wpatrywała się w osmalaną szybę. Lennox rzeczywiście wyglądał mizernie. Jednak na całe szczęście z lodziarni wybiegł pan Fortescue, prowadzony za rękę przez brązowowłosą jedenastolatkę. Tęgi mężczyzna w fartuchu przyjrzał się budce i zaklęciem otworzył drzwiczki wpuszczając dopływ świeżego powietrza. Ubrał rękawice i wyjął z smoka z jego wiezienia.
- Leno, mogłabyś go potrzymać na chwilę? - zapytał wręczając zachwyconej brunetce granatowe stworzonko. - Tylko ciebie nie poparzy. Tylko trzymaj go mocno, tak żeby nie odleciał.
       Petunia przyglądała się tej scenie z czystym obrzydzeniem. Lena natomiast w swoich ramionach kołysała nadal nie najlepiej wyglądającego smoka. Fortescue wyciągnął różdżkę (oczy Petunii zrobiły się wielkie jak spodki), powiedział jakiś obco brzmiący wyraz (coś jakby chłostać) i budka ponownie lśniła nieskazitelną czystością.
- Musimy go zanieść do Meridy, może ona coś pomoże.. - powiedział z zaniepokojeniem zerkając na poszarzałego smoka. Lodziarz i Marlena szybkim krokiem ruszyli w stronę CENTURUM HANDLOWEGO ELYOPA. Gdy tylko odeszli Petunia prychnęła pogardliwe.
- Na co my jeszcze właściwie czekamy? - zwróciła się do Lily.
- Nie sądzisz, że powinnyśmy ją przeprosić? - spytała rudowłosa z zaniepokojeniem patrząc na sklep, w którym zniknęła Marlena z Lennoxem.
- Oh, daj spokój. Chodźmy już. - mruknęła podirytowana Petunia - Ta obrzydliwa jaszczura żyje. Wszystko jest w najlepszym porządku.
- Naprawdę, tak uważasz? - zapytała zaskoczona Lily. Naprawdę nie mogła pojąć jak jej własna siostra może być taką egoistką.
- Lily nie ma sensu tracić czasu na dziwadła. Idziemy stąd. - powtórzyła Petunia władczo ciągnąć dziewczynę za rękę. Ta jednak wyśliznęła się z uścisku. Miała już dość humorów Petunii. Rozumiała, że siostra była zazdrosna, ale przecież nie musiała się tak zachowywać! Najpierw zrobiła scenę u Olivanderów, później z jej winy zgubiły Severusa, a teraz o mało co nie zamordowała smoka!
- Wiesz co? Mam już tego dość. Sama idź. - powiedziała Lily przez przez zaciśnięte zęby.
- Świetnie. - odszczeknęła z złością jej starsza siostra - Tylko, żeby później nie było, że to przez ze mnie się zgubiłaś! - oznajmiła, po czym stanowczo obróciła się na pięcie. Ruszyła przed siebie szepcząc jakieś nieprzychylne uwagi za na temat czarodziejów i ich dziwactw.

    Po chwili z CENTRUM HANDLOWEGO ELYOPA wyłoniły się dwie postacie. Lily pomyślała, że wszystko musiało pójść dobrze, bo oboje, zarówno dziewczyna jak i lodziarz, mieli zadowolone miny. Ruda dosłyszała nawet strzępki ich rozmowy.
- Jakby co to zawsze mogę poprosić mamę o pomoc. - powiedziała Marlena uśmiechają się – Na pewno nie miałaby nic przeciwko, żeby zbadać Lennoxa.
- Ach..tak, ciągle zapominam, że twoja mama pracuje w Departamencie Magicznych Stworzeń. - powiedział mężczyzna wkładając Lennoxa do jego mieszkania. Po czym westchnął i otarł chusteczką pot z czoła. - To już kolejny raz w tym miesiącu, naprawdę nie wiem co bym bez ciebie zrobił.
- Przecież to nic takiego. Każdy by zareagował. – odrzekła skromnie dziewczyna.
- Eh biedaczek nie nadaje się do tej roboty.., zbyt duży stres. Będę musiał wypuścić go na wolność. - mruknął jakby na swoje usprawiedliwienie. Marlena westchnęła, dobrze wiedziała, że pan Fortescue, nie wypuści Lennoxa na wolność. Po pierwsze przynosił on zyski i był swoistą atrakcją ulicy Pokątnej. Po drugie pan Fortescue kochał go niemal tak mocno jak sama Marlena i naprawdę ciężko byłoby mu się z nim rozstać.
- Wiesz, że mam u ciebie coraz większy dług wdzięczności? - zapytał mężczyzna przypatrując jej się uważnie.
- Ależ to przecież nic takiego! - powtórzyła lekko zawstydzona Marlena.
- Niby nic, ale pamiętaj, że darmowe lody to ty masz zagwarantowane u mnie do końca życia.
Lena bąknęła coś w stylu: naprawdę nie trzeba, jednak szeroki uśmiech zadowolenia nie mógł zniknąć jej twarzy. Pomachała odchodzącemu lodziarzowi, obróciła się w stronę Lennoxa i zobaczyła przed sobą Lily.
- Nadal tu jesteś? - spytała zdziwiona przypatrując się rudowłosej. Ta stała tam przez chwilę z stropioną miną, po czym wzięła głęboki wdech, decydując się zabrać głos.
- Chciałam cię przeprosić za siostrę. - wypaliła jednym tchem posyłając Marlenie błagalne i rozdzierające od środka spojrzenie - My naprawdę nie chciałyśmy. Strasznie głupio to wyszło.
- Rzeczywiście, ale w końcu nic się nie stało, prawda? - odparła dziewczyna- Chociaż swoją drogą też mogłam na was tak nie naskakiwać. No, ale cóż taka już jestem. Zawsze mówię to co myślę i nigdy nie potrafię utrzymać języka za zębami.
Lily uśmiechnęła się nieśmiało do nieznajomej.
- Jestem Lily Evans. Miło mi cię poznać.- powiedziała podając jej dłoń. Jej rozmówczyni ścisnęła ją mocno i dość silnie, i długo nią potrząsała, zupełnie tak jakby ten rodzaj powitania nie był jej do końca znany.
- Nazywam się Marlena McKinnion. – przedstawiła się - Chociaż równie dobrze możesz mówić mi Lena. No i oczywiście mnie także miło jest cię poznać. - oznajmiła uśmiechając się rozbrajająco.
    Lily nie mogła się powstrzymać by nie spojrzeć na drzemiącego już teraz smoka. Była zafascynowana tym stworzeniem.
- Czy on potrafi latać? - spytała, niepewnie spoglądając w stronę towarzyszki, jakby obawiając się kolejnego wybuchu złości, tym razem z powodu kompletnej niewiedzy i ignorancji. Jednak Marlena tylko roześmiała się serdecznie i zaczęła opowiadać Lily o smokach, Quditchu, Ministerstwie Magii, tym jak bardzo nie może doczekać się podróży do Hogwartu i, że najbardziej to chciałaby być w Gryffindorze. Dziewczyny były tak zaabsorbowane rozmową, że nie zauważyły pojawienia się wysokiego trzynastolatka. Dopiero po trzecim, znaczącym i dość głośnym ,,EKHYM'' odwróciły się w jego stronę.
- Matt? - spytała zdziwiona, przestraszona, a zarazem szczęśliwa Marlena.
- Matt!? - powtórzył ze złością jej brat, świdrując ją identycznymi, błękitnymi oczami - Przepraszam cię bardzo, szukam cię już prawie od godziny. Tata dostaje białej gorączki, martwi się o ciebie, myśli, że coś się stało! Chciał już zgłosić twoje zaginięcie aurorom! A ty co!? Stoisz sobie jakby nigdy nic i rozmawiasz w najlepsze? A na mój widok robisz głupią minę i pytasz się: Matt? Tak to ja, gdybyś nie zauważyła. Zwariować można! - mówił to z wyraźną pretensją w głosie, ale nie dało się ukryć, że cieszy się, że ją widzi. Tym razem to Marlena chrząknęła z znacząco.
- Nie moja wina, że mój brat dostaje świra, gdy tylko jakaś Puchonka zakręci mu tyłkiem przed oczami!
Matt zaczerwienił się mocno zaciskając ręce w pięści.
- Amelia to moja przyjaciółka i wcale... Eh.. Jesteś..., jesteś żałosna!
Na te słowa Lena aż się obruszyła.
- Ja jestem żałosna? - zapytała z niedowierzaniem - Popatrz na siebie! Ja się nie uganiam za drugoklasistkami i nie mącę ich w głowach.
- Przestań zrzucać całą winę na mnie..! To ty się włóczysz z nie wiadomo z kim i gdzie..
Kłócili by się tak jeszcze przez dobre pół godziny gdyby nie trzecie znaczące ''ekhm'' tym razem autorstwa Lily. Matt odwrócił się zdziwiony.
- A ty kto? - spytał przyglądając się jej podejrzliwie. Marlena ostentacyjnie wzniosła oczy ku niebu.
- Matt to jest Lily. Lily to jest mój brat Matt. - przedstawiła ich sobie z wyraźnie naburmuszoną miną.
- Ach tak.. - uśmiechnął się chłopak podając dłoń rudowłosej - Widzę, że zdążyłaś już poznać moją kochaną, upierdliwą siostrzyczkę. Pewnie zdążyła zamęczyć cię na śmierć. Sama przyznasz.., że paszcza jej się nie zamyka...
Lily zachichotała, chciała już coś powiedzieć.., gdy zdanie ponownie przerwała jej Marlena, a raczej jęk Matta, któremu dostał się porządny kuksaniec.
- A to, za co? - zapytał za urażony, masując obolały bok.
-Za MAŁĄ upierdliwą siostrzyczkę. - odpowiedziała wściekle Marlena. Jej oczy ciskały mordercze spojrzenia.
- Bo jesteś mała gnomie. - odparł beztrosko jej brat, wzruszając ramionami. Za co znów mu się dostało. Tym razem cios był celniejszy - brunetka trafiła łokciem między jego żebra.
-To nie powód do kompleksów. - wysyczał przez zaciśnięte z bólu zęby. Siostra zgromiła go niepochlebnym spojrzeniem.
- Oh przymknij się ty trolli terapeuto! - mruknęła przeciągle, nieźle już wkurzona. Chłopak jednak nie dawał za wygraną. Granie siostrze na nerwach wyraźnie go bawiło.
- Trolli terapeuto też mi coś. - mruknął - Choć raz mogłabyś być kreatywna i wymyślić coś lepszego. Tylko na tyle cię stać? - spytał rzucając jej ironiczne spojrzenie.
- Wiesz przecież, że potrafię DUŻO więcej. Ty..
     Lily przyglądała się tej scenie z rozbawieniem, ale również z irytacją. Nie dali jej nawet dojść do słowa.., a przecież ona tylko chciała się o coś zapytać. Rudowłosa zdecydowała się ostatecznie zakończyć tą chorą potyczkę słowną zanim dojdzie do rękoczynów.
- EKHYM. - chrząknęła po raz kolejny. Jednak również tym razem nikt nie zwrócił na nią uwagi.
- Ja tu jestem! - zawołała wchodząc pomiędzy kłócące się rodzeństwo i wymachując rękami przed ich oczami. Dopiero po tej zdecydowanej akcji, wreszcie ją zauważyli, a raczej odwrócili się w jej stronę z zdezorientowanymi minami, jakby zastanawiając się co ona w ogóle tu robi. Lily westchnęła.
- Chciałam się tylko zapytać czy wiecie, może, gdzie są Esy Floresy. - oznajmiła uśmiechając się niewinnie.
- Piąty budynek po prawej stronie. - odpowiedzieli chórem, po czym wybuchnęli śmiechem i przybyli sobie piątki. Zrezygnowana rudowłosa osóbka pokręciła głową w niemym niedowierzaniu. Czy ona rzeczywiście tak naprawdę kiedyś chciała mieć starszego brata? Teraz była nieomal wdzięczna za to, że za siostrę ma obrażalską Petunię. Lily nie wypowiedziała jednak tych uwag na głos.
- Dzięki. - odpowiedziała tylko szykując się do odejścia. Rodzeństwo uspokoiło się, patrząc po sobie, a później zerkając na Lily.
- Odprowadzić cię czy trafisz sama? - spytał uprzejmie Matt.
- Jakoś sobie poradzę. - mruknęła wymijająco modląc się w duchu, o to, żeby nie musiała wysłuchiwać ich kolejnej kłótni. Marlena podbiegła do niej i uściskała z całej siły, zapewniając, że już za nią tęskni i nie wie jak wytrzyma bez Lily te dłużące się dwa tygodnie. Jednak nim rudowłosa się spostrzegła brunetka była wraz z swoim bratem po drugiej stronie ulicy. Nagle obróciła się energicznie machając w jej stronę.
- No to do zobaczenia na King-Cross! - zawołała przez ramię zostawiając Lily zupełnie samą.
- Do zobaczenia - odkrzyknęła rudowłosa patrząc za znikającym w tłumie rodzeństwem. Chociaż byli już naprawdę daleko nadal mogła usłyszeć echo ich sprzeczek.
~~*~~*~~*~~
          Severus Snape zaklął pod nosem. Nie rozumiał jak mógł je zgubić, przecież szedł za nimi krok w krok. Zawiódł Lily i to w tak ważnym dla niej dniu. A jeśli coś się stanie? Uspokój się baranie! To Lily, ona potrafi się do siebie zadbać. W końcu lub może na całe szczęście nauczyłeś kilku zaklęć obronnych. Mimo to, wszystko w nim wrzało. To zapewne sprawka tej wstrętnej, plugawej mugolaczki. - pomyślał z nienawiścią - Od dawna chciała, żebym je zgubił. Pogrążony w tych niezbyt radosnych myślach, idąc ulicą potrącił lekko kobietę w czarnym płaszczu.
-Przepraszam. - mruknął niewyraźnie nawet się nie zatrzymując. To jednak najwidoczniej było nie w smak poturbowanej czarownicy.
-Patrz jak leziesz ofermo! - wrzasnęła wbijając paznokcie w jego ramię. Tylko tego brakowało.. -pomyślał zrezygnowany chłopak odwróciwszy się w stronę swojej niedoszłej ofiary. Spodziewał się zobaczyć dumną, przewrażliwioną na punkcie czystości krwi szlachciankę w podeszłym wieku. Nie mógł się bardziej mylić. Co prawda, tak jak przypuszczał leżącej przed nim dziewczynie najwyraźniej płynęła błękitna krew, jednak tylko w zakresie jego przeczucia okazały się prawdziwe. Brunetka z pewnością nie wyglądała jak sędziwa matrona szlacheckiego domu. Mogła mieć co najwyżej niecałe dziewiętnaście lat. Severus pomyślał, że można by ją było uznać za całkiem atrakcyjną, gdyby nie wyraz furii malujący się na jej twarzy.

        Severus zaklął pod nosem. Co ze mnie za pacan. - pomyślał – Zamiast zastanowić się nad jakimś sensownym wyjściem z tej nieprzyjemnej sytuacji, ja podziwiałem wdzięki tej.. świruski. Jego obecna sytuacja nie przedstawiała za ciekawie. Nim zdążył za zareagować, ta wariatka podniosła się, otrzepała swój czarny, aksamitny płaszcz i z mściwą satysfakcją wepchnęła go w ciemną alejkę. Po czym przyparła go do muru i przyłożyła mu różdżkę do gardła. Co prawda Severus wymacał palcami swoją różdżkę w kieszeni szaty, jednak zanim zdążył cokolwiek zrobić nieznajoma nieznacznie poruszyła ustami, a jego ostatnia deska ratunku odleciała w tył, odbiła się od przeciwległego muru, po czym spadła na ziemię. Brunetka zaśmiała się nieprzyjemnie.
- Tak pogrywasz? - zapytała uśmiechając się filuternie. Nie wiedział co miała zamiar teraz z nim zrobić. Nie zachowywała się normalnie. Wyglądało na to, że jest osobą niezrównoważoną, zdolną do wszystkiego. Mogła go tu nawet zamordować, a ciało wyrzucić do londyńskich ścieków. Co do jednego nie można było mieć wątpliwości - w jej ciemnobrązowych oczach malowało się istne szaleństwo. Severus zapewne nie przeżyłby tego spotkania, gdyby nie pojawienie się zakapturzonego mężczyzny.
- Bellatrix, co ty do licha wyprawiasz?
    Jego zimny, nieprzyjemny głos wyrażał dziwne rozbawienie. Jednak oprawczyni czarnowłosego chłopaka nie zaszczyciła przybysza nawet przelotnym spojrzeniem.
- Ta szumowina zaszła mi drogę! - wykrzyknęła wzburzona. - Ten łajdak jak gyby nic popchnął mnie i przewrócił. Mnie! Śmierciożerczynię, przedstawicielkę szlachetnego rodu Blacków, ulubienicę Czarnego Pana! Za kogo on się uważa ten śmieć!? Kim on śmie być by mnie tak znieważać!?
        Im dłużej mówiła tym większa furia i nienawiść gościła w jej oczach, nawet ręce zaczęły jej niemal niezauważalnie dygotać. Nieznajomy, jakby zupełnie nie dostrzegając stanu w jakim znajdowała się ta kobieta, zaśmiał się tylko. Chociaż po chwili już przyglądał jej się z troską.
- Bello uspokój się, to zwykły dzieciak. - powiedział - Nie powinnaś..
- Nie będziesz mi mówił co mam robić Lastrange. - wycedziła, chyba jeszcze bardziej rozsierdzona po jego reakcji na jej szczerze wzburzenie. - Nikt zresztą po nim płakać nie będzie. Odsuń się.
- To nierozsądne.
      Na te słowa kobieta obróciła się energicznie zaciskając prawą rękę na krtani przerażonego Severusa, a drugą trzymając różdżkę skierowaną w stronę czarnowłosego mężczyzny.
- Jeszcze jedno słowo, a oberwiesz Avadą. - zagroziła rzucając mu rozwścieczone spojrzenie. Severus pomyślał, że to bardzo realna groźba. Miał jednak nadzieję, że nie zostanie wykonana na jego osobie. Mężczyzna, nic sobie nie robiąc z jej słów, podszedł do niej, wyrwał jej różdżkę i czule pogładził po policzku.
- Musisz być taka wredna dla swojego przyszłego męża? - zapytał obejmując ją w pasie.
- Gdyby nie Czarny Pan.. - wysyczała wykręcając mu rękę pod nienaturalnym kątem. Zimna twarz Rudolfa pozostała niewzruszona. Nie widniała na niej żadna oznaka bólu.
- Czarny Pan chce widzieć Lucjusza, więc lepiej go znajdź. - wycedził patrząc na nią z odrazą. Brunetka warknęła w odpowiedzi, zwalniając uścisk z krtani Severusa. Chłopak zachłysnął się powietrzem osuwając się wzdłuż muru na brukowaną drogę.
- Zadowolony? - mruknęła patrząc jak ten beznadziejny dzieciak bezskutecznie próbował się podnieść.
          Lastrange wykorzystując chwilę jej nieuwagi, przysunął się bliżej i brutalnie wpił swoje usta w jej usta, przyciskając ją do muru. Bellatrix bezsilnie próbowała się wyrwać, odepchnąć go, jednak nie miała jak, Rudolf trzymał ją w niemal stalowym uścisku. Pocałunki zeszły niżej na jej szyję, a jego ręce bezczelnie błądziły po jej tyłku. Bellatrix już się nie opierała, jej ręce bezwiednie opadły na boki, a z ust wydobywały się ciche westchnienia. Nigdy jej tak nie całował. Pomyślała, że w tej chwili nawet GO trochę przypominał. Nie głupia! Rudolf w niczym nie był w stanie dorównać Czarnemu Panowi, jednak teraz nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Mężczyzna przestał nagle, z zdziwieniem patrząc na jej zamglone oczy i jej ciało lgnące do jego ciała. Podobało jej się to i wcale nie miała zamiaru przestać.
- Teraz tak, jestem zadowolony. - wyszeptał jej do ucha i obdarzając jej usta delikatnym pocałunkiem. Gdy tylko dotarł do niej sens jego słów raptownie oprzytomniała i odepchnęła go od siebie rzucając mu mordercze spojrzenie. Przyglądał jej się z rozbawieniem i okrutnym uśmiechem na ustach. Ustach, z których wydobyły się tylko dwa słowa. Dwa przeklęte słowa przypominające jej, że ma zacząć szukać tego zasranego Malfoya.
- Adios, skarbie. - powiedział patrząc na nią wymownie.
- Sukinsyn. - mruknęła na tyle głośno, by ją usłyszał, po czym teleportowała się z głośnym trzaskiem. Gdy tylko znikła Rudolfus Lastrange wybuchnął radosnym śmiechem szaleńca. Jednak po chwili śmiech zamarł mu w gardle, gdy jego jastrzębi wzrok zauważył ciemną sylwetkę kulącą się pod ścianą.
- A ty na co się gapisz? Wynoś się stąd. - warknął w stronę Severusa. - Słyszysz!? WYNOCHA!
        Chłopak natychmiast wstał i na chwiejnych pobiegł ile sił przed siebie. Gdy tylko wybiegł na zatłoczoną ulicę Pokątną zatrzymał się skonsternowany. Jeśli oni rzeczywiście byli, tym kim zdawali się być to nie mógł zostawić tego w spokoju. Chociaż to wydawało się istnym szaleństwem, pierwszy raz w życiu miał okazję dowiedzieć się czegoś więcej o śmierciożercach i nie miał zamiaru jej zmarnować. Zawrócił w ciemną uliczkę. Na swoje szczęście lub nieszczęście wciąż widział sylwetkę Rudolfusa kroczącego przed jego osobą.

      Rudolfus wszedł do nieciekawie wyglądającego sklepu na rogu ulicy. Zza zakurzonej witryny widać było kradzione, czarnomagiczne przedmioty, a na kołyszącym się na wietrze drewnianym szyldzie złotymi literami wygrawerowany był napis - Borgin & Brukes. Severus odczekał kilka sekund i skulony podszedł do wystawy sklepowej. Kucnął przecierając jedną z zakurzonych szybek rękawem szaty namoczonej śliną. Już po chwili widział Rudolfa witającego się z sprzedawcą i wchodzącego na górę sklepu po trzeszczących schodach. Severus zrezygnowany odsunął się od szyby. Już po wszystkim, nawet jeśli wszedłby do sklepu sprzedawca i tak nie wpuściłby go na górę. Poza tym ulicę Śmiertelnego Knockturnu znał tylko z opowieści matki, więc nawet nie miał szans na ucieczkę - nie wiedziałby nawet którędy by uciekać. Już miał porzucić swoje wywiadowcze plany, gdy nagle ujrzał duże okno w dachu sklepu. Gdyby tylko.. znalazł coś.. użytecznego. Tak! Te skrzynki się nadadzą się idealnie! Wdrapał się na stertę skrzynek, w głębi duszy dziękując Lily, wspólne wdrapywanie się na dach młyna by razem mogli oglądać gwiazdy. Dosięgnął rynny, biegnącej wzdłuż zadaszenia i podciągnął się na niej. Przeczołgał się w górę po spadających dachówkach, tak by mieć dobry widok na okno i w razie czego móc szybko się schować. Pochylił głowę i spojrzał na to co działo się na dole.

       Pokój na poddaszu był urządzony skromnie. Ściany pomieszczenia zbudowane były z nadgryzionych przez korniki, zzieleniałych desek. A całe umeblowanie stanowiło proste łóżko, krzesło, lampa, biurko, kilka półek z książkami i ozdobny, zamszowy fotel, odwrócony tyłem. Fotel zza którym siedział ON. Rudolfus jako jeden z nielicznych wiedział, że ON był kiedyś sklepikarzem, więc to musiał być jego pokój. Nie miał pojęcia dlaczego nie mogliby się spotkać w jednym z JEGO luksusowych apartamentów.
- Dlatego, że tam wszyscy by się mnie spodziewali Rudolfie. – dobiegł go niespodziewanie zimny głos zza fotela – Od mojego przyjazdu do Anglii i publikacji najnowszych opracowań magicznych dziennikarze i paparazzi z Proroka Codziennego nie odstępują mnie na krok. A jak dobrze wiesz na razie nie zależy mi na identyfikacji z waszymi działaniami.
      Rudolf rozumiał, chociaż nie do końca. Wszyscy wiedzieli przecież, że w swoich artykułach naukowych Czarny Pan przedstawiał nowe, nieznane dziedziny czarnej magii, które zgłębił podczas swoich licznych podróży. Znany był również z tego, że nawoływał wręcz do tępienia szlam. Z drugiej strony Rudolf wiedział, że powiązanie Lorda z śmierciożercami rzeczywiście popsuło by im szyki. Mała zmarszczka pojawiła się na czole dwudziestolatka.
- Panie, skoro dalej masz zamiar ubiegać się o stanowisko nauczyciela w Hogwarcie, to po co nam Malfoy? - spytał.
- Malfoy jest planem B. Nie sądzę zresztą by nasz plan z moim udziałem miałby się powieść. Dumbledore nie jest aż takim głupcem. Zresztą zastanawiałem się nad reaktywacją Zakonu Rycerzy Walpurgii, a pan Malfoy mógłby by być znakomitym przewodniczącym.
   Nagle trzasnęło i do pokoju teleportowała się Bellatrix z Malfoyem. Blondwłosy siedemnastolatek zdezorientowanie rozejrzał się po pomieszczeniu ostentacyjnie pociągając nosem i zapewne zastanawiając się w jakiej do licha dziurze on się znalazł i w jakim celu. Rudolf uśmiechnął się i wzrokiem przesłał mu czytelną wiadomość: jeśli nie chcesz mieć kłopotów, nie zadawaj pytań. Bellatrix nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem, z wyrazem czci wpatrując się w odwrócony fotel. Denerwowało go to, on też odczuwał szacunek i strach w stosunku do Voldemorta, jednak to było coś innego. Ona go uwielbiała, kochała go i traktowała niczym bóstwo. Wiedział, że nigdy nie będzie czuła czegoś podobnego do niego, nie zmieni tego nawet kilka wyrwanych chwil w ciemnym zaułku. Zawsze będzie tym gorszym i zawsze będzie musiał się z nim nią dzielić. Te myśli nieraz doprowadzały go do istnego szału.
      Tymczasem Czarny Pan zdążył przekazać Malfoyowi kopertę z wstępnymi instrukcjami i zaznajomić go z częścią tak niezwykle istotnej misji. Gdy nagle coś zachrobotało, a Bellatrix krzyknęła z furią wskazując na dachowe okno, a raczej ciemną postać, która szybko z niego zniknęła.
- To ten dzieciak! Ty … NIE OGŁUSZYŁEŚ GO!? - wrzasnęła wbijając w oszołomionego Rudolfa mordercze spojrzenie – Ty IDIOTO, mogłeś przynajmniej SPRAWDZIĆ CZY ZA TOBĄ NIE IDZIE!
     Rudolfus był na siebie naprawdę wściekły i rzeczywiście czuł się jak skończony idiota. Niewiele myśląc podbiegł do okna, po czym otworzył je zamaszystym ruchem, chwytając tego małego łajdaka za rękaw szaty i brutalnie wciągając do środka pomieszczenia. Obolały chłopak wylądował na zmechaciałym dywanie, a nad nim pochylały się trzy niezbyt zachwycone jego niespodziewaną wizytą w tym miejscu postacie. Nawet sam Voldemort wstał za swojego fotela, by przyjrzeć się intruzowi.
- Właśnie zastanawiałem się kiedy nasze zakochane gołąbeczki zaproszą do środka naszego nieproszonego gościa. - powiedział spokojnie uśmiechając się jadowicie – Mam nadzieję, że następnym razem będziecie bardziej skupieni na wypełnianiu własnych obowiązków, niż miłosnych utarczkach. Szczególnie dotyczy to ciebie Bellatrix. Bardzo mnie zawiodła twoja dzisiejsza postawa.
- Panie przecież dobrze wiesz, że ja tylko ciebie.. - zaczęła Bellatrix niemal zawodzącym z niewysłowionego bólu głosem.
- Zamilcz. - powiedział ostro, na co Bellatrix skuliła się w sobie, przysiadając na podłodze, a jej ciało zaczęło wić się w różne strony jakby za sprawą niemego rzucenia Criuciatusa. Po chwili tą samą wijącą się po podłodze pozycję przyjął niepokorny Rudolfus.
- Tak to jest gdy pracuje się z taką bandą ścierwa – rzucił mężczyzna w stronę młodego Malfoya – czasami trzeba ich trochę utemperować.
    Severus wpatrywał się w dwie wijące się po podłodze postacie jak zahipnotyzowany. Pomyślał, że na tych dwoje ludzi musiałoby rzucone również zaklęcie wyciszające, gdyż nie słychać było rozdzierających wrzasków i jęków. Tylko ciała wijące się z bólu, twarze zamarłe w przerażeniu, szeroko otwarte oczy, usta z których wydobywał się niemy wrzask.
- No tak co my tu mamy? Wstań chłopcze. Zakradnięcie się tu wymagało od ciebie zarówno wiele sprytu jaki odwagi, jaki nieuwagi moich sług. – powiedział zerkając na parę czarodziejów ciężko dyszących i kulących się w sobie, zaklęcie Criuciatusa najwyraźniej musiało być już zdjęte – Jest to w tej samej mierze twój sukces jaki ich porażka. Ale nie o tym teraz. Przysuń się tu chłopcze. - powiedział po czym w skupieniu zamknął oczy i zamilkł przysuwając dłonie do skroni Severusa.

     Pokój w którym się właśnie znajdował rozpłynął się w nicości. Obrazy zaczęły przesuwać mu się w głowie przed oczami, jakby to wszystko działo się teraz, znów, naprawdę. Wspomnienia ożyły w jego głowie tak, że nie mógł rozróżnić ich od rzeczywistości. Znów widział siebie małego chłopca ryjącego nosem w czarnomagicznych księgach, zachlanego ojca, którego szczerze nienawidził, który nieraz bił i gwałcił jego matkę. A później obudziło się w nim ponownie coś lżejszego, cieplejszego – spotkania z Lily, jedyną osobą, która potrafiła wyciągnąć go z tego świata zamętu i rozpaczy, chociaż nawet jej nie zawsze się to udawało. Znów powróciła pogarda i nienawiść, ogromna pogarda i nienawiść, które wypełniały każdy zakamarek ciała, czarnomagiczne księgi, żarty robione Petunii, chęć zemsty. I nagle wszystko ustało, a on znów znalazł się na podłodze w tym obskurnym pokoju. 
 
- Ciekawe, bardzo ciekawe. Mamy ze sobą więcej wspólnego niżby mogło się początkowo wydawać. - szepnął jakby do siebie uważnie przyglądając się Severusowi, po czym zwrócił się do znajdujących się w pokoju osób. - Przeczyśćcie mu pamięć. Myślę, że pan Malfoy powinien zaopiekować się nieproszonym gościem w Hogwarcie. I z pewnością będzie nam niezwykle przydatny w przyszłości. Niezwykle przydatny – mruknął do siebie zostawiając Severusa na pastwę krzątających się w wokół niego czarodziei.

     Severus otworzył oczy, wciąż trochę kręciło mu się w głowie i nie do końca wiedział gdzie się się znajduje. Stał na zatłoczonej ulicy obok blondwłosego chłopaka a bladej, wyniosłej twarzy. Stał tam i nie pamiętał nic.
~~*~~*~~*~~
       Dość niska czarna sylwetka przeciskała się przez tłum czarodziejów. Czyżby to był on? Tak to on! - pomyślała dostrzegając charakterystyczną bladą twarz, przetłuszczone włosy i haczykowaty nos.
- Severusie ! - krzyknęła podbiegając do przyjaciela. - Tutaj jesteś. - zawołała mocno go przytulając. Chłopak popatrzył na nią zawstydzony. Naprawdę nie zasługiwał na taką przyjaciółkę.
- Lily tak się cieszę, że cię widzę.. Wtedy jak zniknęłyście..., Myślałem, że.. - wydusił z siebie spoglądając na jej uśmiechniętą twarz, zaczerwienione od zimna policzki i złote iskierki w oczach. - Martwiłem się.
- To my się o ciebie martwiliśmy – przerwała mu pani Evans, podchodząc do córki - następnym razem uprzedź kogoś jak się zamierzać się odłączyć! - powiedziała zatroskana, ale zarazem ucieszona.
- Całe szczęście, że się znaleźliśmy. - dodał pan Evans klepiąc Severusa przyjacielsko po ramieniu. - Chodźmy już, bo patrząc na tą listę wciąż wydaje mi się, że nie jesteśmy jeszcze w połowie zakupów. - mruknął zerkając na pergamin. Gdy tylko państwo Evans z zastanawiająco milczącą Petunią oddalił się na bezpieczną odległość.. Severus dalej kontynuował swoje przeprosiny.
-Wszędzie was szukałem.. A potem spotkałem chłopaka z Hogwartu – powiedział niepewnym głosem, jakby zastanawiając się czy naprawdę tak było – Nazywa się Luciusz Malfoy, chodzi do 7klasy, jest prefektem naczelnym..
- Wiesz, ja też chciałabym ci kogoś przedstawić. - powiedziała Lily uśmiechając – Severusie Snapie poznaj Nutty. Śliczna prawda? - powiedziała podnosząc klatkę z niewielką brązową sówką o wielkich orzechowych oczętach. - O i byłam u Madame Malkin! - relacjonowała dalej rudowłosa - Pozwoliła mi kupić tylko tiarę. Powiedziałam, że po resztę stroju pójdę z tobą. Wyglądam teraz jak prawdziwa czarownica prawda? - zapytała zakładając na rudą głowę czarny zakrzywiony kapelusz.
- Dla mnie i tak zawsze byłaś prawdziwą czarownicą – mruknął Severus. Najwspanialszą czarownicą pod słońcem. - dodał w myślach.
~~*~~*~~*~~*~~
Wyjaśnienia..

* W latach 70' , za czasów początków działalności śmierciożerców już można było odczuć zbiorową niechęć czarodziejskiego społeczeństwa do mugoli i mugolaków (wielu wręcz zgadzało się z przekoniami Voldemorta), gobliny walczyły o swoje prawa, a wilkołaki grasowały po całym kraju porywając Bogu winne dzieci. Szukano autorytetu, który by to wszystko ogarnął. A kimś takim dla wielu był wtedy młody intelektualista i naukowiec – lord Voldemort wtedy zupełnie nie kojarzony z śmierciożercami. Po części są to moje wymysły, a po części.. wiedza zaczerpnięta z Księcia Półkrwi – wspomnienia o Tomie Riddlu – str. 463 – 465 oraz str. 474 – 480 (jeśli ktoś byłby ciekawy). Zawsze ciekawiło mnie czego tak naprawdę Voldemort szukał w Hogwarcie.. i pierwsza część bloga będzie niejako odpowiedzią. Chociaż cała ta sprawa to trochę poboczny wątek, który jednak będzie się gdzieniegdzie pojawiał. Zmieniłam też daty, gdyż lord Voldemort (wdłg. Potterowskiej Wiki) miał starać się o pracę w Hogwarcie w latach – 60, a w opowiadaniu robi to na początku roku 1972. Ogólnie staram się nie trzymać kurczowo dat, więc nie dziwcie się jeśli znajdziecie jakieś niewielkie odstępstwa.
*Oblivate – zaklęcie, które powoduje wykasowanie danego wspomnienia, lub całkowity zanik pamięci, Voldemort zmodyfikował Severusowi pamięć wczepiając fałszywe wspomnienia
*Nutty – to po angielsku orzechowa/y.

Wątpliwości

Byłam bardzo niepewna sceny z Voldemortem. Z jednej strony wiem, że jest szalenie nieprawdopodobna. Z drugiej strony zawsze zastanawiałam się skąd u Lucjusza pojawiło się tak nagłe i chorobliwe zainteresowanie Severusem. Oczywiste jest też, że ktoś inny nie wyszedłby z tej sytuacji żywy. Jednak zawsze sądziłam, że Voldemort widział w Severusie samego siebie, dlatego zawsze szanował go na swój sposób i dlatego, też nie potrafił rozpoznać w nim zdrajcy. A wy co o tym sądzicie? Przesadziłam z Voldziem, Syriuszem albo Bellatrix?


Marlena McKinnion 
siedząca na progu lodziarni pana Flocturcusa