środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 3 Na Pokątnej i na Knockturnie cz.2

Przepraszam, powinnam wcześniej napisać, że wyjeżdżam, ale naprawdę nie miałam kiedy. Tak to jest gdy się załatwia wszystkie rzeczy na ostatnią chwilę. Dziękuję komentującym jesteście kochani :*! A teraz bez większych ceregieli dalsza część rozdziału 3.. 

~~*~~*~~*~~
           Przeszła ulicę Pokątną wzdłuż i wszerz. Bezskutecznie. Nie wyglądała jednak na osobę zagubioną czy zdenerwowaną. W przeciwieństwie do innych pierwszorocznych bywała tu wiele razy. Znała każdy kąt i uliczkę, nawet najmniejszy zakamarek. Chwilkę stała przed witryną sklepu miotlarskiego, z zachwytem wpatrując się w najnowszy model Srebrnego Pioruna. Nie ekscytuj się tak przecież dobrze wiesz, że ,,Pierwszoroczni nie są upoważnieni do posiadania własnych mioteł" zacytowała w myślach. Swoją drogą kto wymyślił ten beznadziejną zasadę? Przecież nie pozabijają się na tych miotłach. Każdy porządny mag miał latanie we krwi, czarodzieje robili to od wieków!
        Zrezygnowana przysiadła na rogu lodziarni pana Flortuscue. Tata pewnie odchodził od zmysłów. Ostatnio nakrzyczał na nich, ponieważ po zmroku wrócili do domu. Marlena zdziwiła się bo nigdy nie był taki nerwowy. Matt mówił, że to wszystko przez te niewyjaśnione zniknięcia i problemy w Ministerstwie. Ma za dużo na głowie, żeby jeszcze martwić się o nas. Matt może sobie mówić! - pomyślała z złością, z całej siły kopiąc kamyk, który nawinął jej się pod nogi. Wystarczyło żeby zjawiła się urocza Puchonka żeby jej brat zupełnie stracił głowę i zapomniał o własnej siostrze. W tym momencie jedenastoletnia Marlena McKinnion nienawidziła Amelii Bones z całego serca. 
            Jednak teraz co innego zaprzątało jej myśli, a właściwie kto inny. Gdzie był jej brat Matt i tata? Gdzie on się do jasnej ciasnej p0dziewa i czy w ogóle zauważył jej zniknięcie. Znając go zapewne nie. Niczego nie zauważył. – pomyślała po czym zwróciła się do swojego milczącego towarzysza.
- Może wszyscy czekają na mnie w Dziurawym Kotle? - spytała spoglądając w stronę bordowej budki z popcornem - Co o tym sądzisz Lennox? Powinnam tam iść?
Mały granatowy smok pokręcił przecząco głową.
- Masz rację zostanę tutaj. - mruknęła przypatrując mu się z zastanowieniem.Bardzo żałowała, że tak mało czarodziejów uważa smoki za inteligentne stworzenia. Nie, w opinii wielu były to tylko bezmózgie bestie siejące spustoszenie. Bestie, które należało tępić. Marlena była oczywiście odmiennego zadania, wprost je uwielbiała. Lennox był pierwszym smokiem, którego zobaczyła na własne oczy. Pamiętała tą chwilę zupełnie tak jakby to wydarzyło się wczoraj.
          To była jej pierwsza wizyta na Pokątnej, pierwszy raz była wraz z tatą w pracy, pierwszy raz ujrzała Lennoxa...
     Był to zwyczajny, czerwcowy wieczór. Wracali z redakcji Proroka Codziennego. Ministerstwo często wysłało tatę by, uzgodnił sprostowania do artykułów lub przekazał w informację w trochę innym świetle. Mimo iż normalnie zajmował się Stosunkami Międzynarodowymi, czasami robił, jak to on sam określał, za rzecznika prasowego Ministerstwa. Pamiętała jak zatrzymała się w wtedy przed budką z prażoną kukurydzą.
- Chcesz popcornu kochanie? - spytał tata. Mała Marlena przecząco pokręciła głową, zafascynowana wpatrując się w czerwoną budkę, a raczej w to co w niej się znajdowało.
- To smok? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, z wybałuszonymi oczami przyglądając się granatowemu stworzonku. Tata potakująco kiwnął głową. Smok leżał zwinięty w kłębek, drzemiąc. Z okrągłych nozdrzy wydobywały się obłoczki pary. Lena pomyślała, że musi być mu smutno tak samemu tu leżeć, przyglądając się jak inne dzieci robią zakupy, śmieją się i biegają, bawią się z sobą. On tak nie mógł, był uwięziony w tej klatce. Może właśnie śniło mu się, że szybuje w chmurach nad górskimi szczytami i rozległymi lasami? Może nigdy tak nie latał? Może nawet nie wiedział jak to jest być wolnym?
- Tato nie możemy go uwolnić? - zapytała dziewczynka robiąc błagalną minę. Pan McKinnon zaśmiał się serdecznie.
- I co z nim zrobimy? Będziemy go trzymać w garażu? - spytał z żartobliwie.
Siedmioletnia Marlena ochoczo pokiwała głową. Tata spojrzał na nią czule.
- Głuptasku, to małe stworzonko, zapewne zmieniłoby nasz dom w kupkę popiołu.
- Na pewno byłby grzeczny gdybyśmy go o to poprosili. - odpowiedziała rezolutnie Marlena. - A poza tym w naszym domu przebywał by tylko od czasu do czasu. Całe dnie spędzałby w niebieskich przestworzach, a do nas przylatywałby jak tylko by zatęsknił, byłby chory albo nie miał co jeść.
- Tak wy z mamą zrobilibyście z domu istne ZOO. - mruknął zamyślony pan McKinnion – Naprawdę nie wystarczy ci, że hodujemy gnomy, a mama trzyma pod łóżkiem niuhacze?
Siedmiolatka nie dawała jednak za wygraną.
- Taki mały smoczek nikomu by nie przeszkadzał! - jęknęła - Zajmowałbym się nim. Obiecuję! Karmiła, wyprowadzała na spacer i...
- Marly smok to nie zabawka ani nie domowe zwierzątko. Smok potrzebuje otwartej przestrzeni, swobody ruchu. W niektórych krajach, np. Rumunii są specjalne rezerwaty dla smoków. Uzdolnieni czarodzieje dbają o jemu podobnych.. Mogę zapytać mamę, czy da się zrobić coś z tym tutaj. - powiedział pan McKinnion w końcu – Jednak niczego nie obiecuję! - dodał szybko widząc rozradowaną minę córki. To zdanie, jednak w zupełności wystarczyło siedmiolatce.
- Tatusiu, jesteś kochany! - stwierdziła dziewczynka wesoło drepcząc za ojcem - Wiesz co? Może go jakoś nazwiemy? Lennox to ładne imię, prawda?
          Od tamtej rozmowy Marlena za życiowy cel postawiła sobie obronę praw smoków. W prz yszłości chciała studiować smokologię w Rumuni. Potem zamierzała się przyłączyć do MRWS (Międzynarodowego Ruchu Wyzwolenia Smoków).

     Zaniepokojona Marlena powróciła jednak szybko ze świata wspomnień na ziemię, rozglądając się dookoła po ulicy i próbując wśród wszechogarniającego tłumu wpatrzyć Matta. Wszędzie kręciło się mnóstwo uczniów z rodzicami. Przyszli lub obecni adepci magii zerkali co chwila na pergaminowe listy, by przypadkiem nie pominąć żadnej rzeczy niezbędnej do dalszej nauki czarów. Przyjaciele spotykali się w lodziarni i pobliskiej cukierni, gdzie przy wybuchach serdecznego śmiechu dzielili się przeżyciami z wakacji. A grupka młodych czarownic stojących po przeciwległej stronie ulicy, zacięcie dyskutowała o najnowszej kolekcji Madame Malkin.
    Uwagę Marleny przykuły, jednak dwie dziewczynki przeciskające się przez tłum przechodniów. Młodsza z nich, o kasztanowych włosach rozglądała się dookoła z zachwytem. Na twarzy starszej, blondynki malowało się zdumienie i jakby odrobina strachu. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko..
- Uff.. wreszcie go zgubiłyśmy! - mruknęła z nieukrywaną satysfakcją.- Dlaczego on wszędzie musi za nami chodzić? - zapytała pretensjonalnie, krzyżując ręce na piersiach. - Skrada się jak jakiś wielki obrzydliwy pająk..
Rudowłosa westchnęła ciężko z patrząc na towarzyszkę z wyraźną dezaprobatą.
- Tuniu, Severus jest moim przyjacielem! Powinnaś być dla niego miła.
Tunia puściła tą uwagę mimo uszu mierząc otoczenie krytycznym spojrzeniem.
- Rodzice mówili, że będą czekać na nas w Esach Floresach, czy jakąkolwiek dziwaczną nazwę ma ta księgarnia. Powinniśmy tam pójść. - oznajmiła ciągnąc rudowłosą za rękę. 
        Jednak ta zdawała się być pochłonięta całkowicie inną kwestią. Stała w miejscu jak zaklęta, oniemiała błądzącym wzrokiem wpatrzona gdzieś na wprost. Podekscytowana zrobiła kilka kroków w stronę siedzącej na progu Marleny.
- Tuniu spójrz. Chodź tutaj! - zawołała z błyszczącymi oczami. - Widzisz ? To smok. Prawdziwy smok! - wykrzyknęła oczarowana wskazując w kierunku budki z popcornem. 
      Blondynka przesunęła się niechętnie wykrzywiając usta w grymasie. Nienawidziła gadów. Na sam widok węża czy czegoś równie obrzydliwego od razu robiło jej się niedobrze. Niepewnie podeszła w stronę owego stworzenia, po czym zaśmiała się z niedowierzaniem.
- Ta okropna, granatowa jaszczurka miałaby być smokiem? - zapytała sarkastycznie - Toż, to nawet nie potrafi latać!

      W tej właśnie chwili Lennox, zezłoszczony buchnął ogniem, osmalając szyby budki, a Marlena jak oparzona poderwała się na równe nogi. Szczerze mówiąc nie przypuszczałaby by cokolwiek mogłoby by ją bardziej rozwścieczyć niż przesłodka mina Amelii Bones. Wiedziała jedno: NIKT, NIGDY NIE BĘDZIE ZNIEWAŻAĆ SMOKÓW W JEJ OBECNOŚCI!
- Przestań! Jak możesz tak mówić!? - zawołała oburzona zaciskając palce w pięści. Petunia odskoczyła nie spodziewając się tego nagłego wybuchu. W sumie dziewczyna nie przypuszczałaby, że ktokolwiek może czaić się za rogiem. Skamieniała nie wiedziała co powiedzieć. Zimne, niebieskie oczy Marleny świdrowały ją nieprzyjemnie.
- No, a jakbyś ty się czuła gdyby ktoś nazwał cię małą obślizłą jaszczurką? Myślisz, że jak ktoś jest mały i zniewolony to można go tak bezkarnie obrażać? Wiesz co, MYLISZ SIĘ!- to ostatnie zdanie niemal wykrzyczała.
- Nie ważne czy jest niewielkich czy ogromnych rozmiarów... nadal jest przedstawicielem szlachetnej rasy smoków. - dodała już dużo spokojniej odgarniając z twarzy niesforny kosmyk brązowych włosów. - Gdyby był na wolności z pewnością przemieniłby Cię w kupkę popiołu! Już przez ciebie osmalił tą szybę! Biedaczek jeszcze się udusi!
- Udusi się.., ud..- wyszeptała, tempo wpatrując na zwiniętego w kłębek smoka. Gdy tylko przetworzyła ten fakt w swoim umyśle z przerażeniem i okrzykiem..:
- Panie Fortescue! Lennox.. On znów.. – pobiegła do pobliskiej lodziarni zostawiając siostry Evans w totalnym osłupieniu.
      Petunia przybrała swój drwiący uśmiech i na głos zastanawiała się czy wszystkie czarownice są aż tak stuknięte. Natomiast Lily zmartwiona wpatrywała się w osmalaną szybę. Lennox rzeczywiście wyglądał mizernie. Jednak na całe szczęście z lodziarni wybiegł pan Fortescue, prowadzony za rękę przez brązowowłosą jedenastolatkę. Tęgi mężczyzna w fartuchu przyjrzał się budce i zaklęciem otworzył drzwiczki wpuszczając dopływ świeżego powietrza. Ubrał rękawice i wyjął z smoka z jego wiezienia.
- Leno, mogłabyś go potrzymać na chwilę? - zapytał wręczając zachwyconej brunetce granatowe stworzonko. - Tylko ciebie nie poparzy. Tylko trzymaj go mocno, tak żeby nie odleciał.
       Petunia przyglądała się tej scenie z czystym obrzydzeniem. Lena natomiast w swoich ramionach kołysała nadal nie najlepiej wyglądającego smoka. Fortescue wyciągnął różdżkę (oczy Petunii zrobiły się wielkie jak spodki), powiedział jakiś obco brzmiący wyraz (coś jakby chłostać) i budka ponownie lśniła nieskazitelną czystością.
- Musimy go zanieść do Meridy, może ona coś pomoże.. - powiedział z zaniepokojeniem zerkając na poszarzałego smoka. Lodziarz i Marlena szybkim krokiem ruszyli w stronę CENTURUM HANDLOWEGO ELYOPA. Gdy tylko odeszli Petunia prychnęła pogardliwe.
- Na co my jeszcze właściwie czekamy? - zwróciła się do Lily.
- Nie sądzisz, że powinnyśmy ją przeprosić? - spytała rudowłosa z zaniepokojeniem patrząc na sklep, w którym zniknęła Marlena z Lennoxem.
- Oh, daj spokój. Chodźmy już. - mruknęła podirytowana Petunia - Ta obrzydliwa jaszczura żyje. Wszystko jest w najlepszym porządku.
- Naprawdę, tak uważasz? - zapytała zaskoczona Lily. Naprawdę nie mogła pojąć jak jej własna siostra może być taką egoistką.
- Lily nie ma sensu tracić czasu na dziwadła. Idziemy stąd. - powtórzyła Petunia władczo ciągnąć dziewczynę za rękę. Ta jednak wyśliznęła się z uścisku. Miała już dość humorów Petunii. Rozumiała, że siostra była zazdrosna, ale przecież nie musiała się tak zachowywać! Najpierw zrobiła scenę u Olivanderów, później z jej winy zgubiły Severusa, a teraz o mało co nie zamordowała smoka!
- Wiesz co? Mam już tego dość. Sama idź. - powiedziała Lily przez przez zaciśnięte zęby.
- Świetnie. - odszczeknęła z złością jej starsza siostra - Tylko, żeby później nie było, że to przez ze mnie się zgubiłaś! - oznajmiła, po czym stanowczo obróciła się na pięcie. Ruszyła przed siebie szepcząc jakieś nieprzychylne uwagi za na temat czarodziejów i ich dziwactw.

    Po chwili z CENTRUM HANDLOWEGO ELYOPA wyłoniły się dwie postacie. Lily pomyślała, że wszystko musiało pójść dobrze, bo oboje, zarówno dziewczyna jak i lodziarz, mieli zadowolone miny. Ruda dosłyszała nawet strzępki ich rozmowy.
- Jakby co to zawsze mogę poprosić mamę o pomoc. - powiedziała Marlena uśmiechają się – Na pewno nie miałaby nic przeciwko, żeby zbadać Lennoxa.
- Ach..tak, ciągle zapominam, że twoja mama pracuje w Departamencie Magicznych Stworzeń. - powiedział mężczyzna wkładając Lennoxa do jego mieszkania. Po czym westchnął i otarł chusteczką pot z czoła. - To już kolejny raz w tym miesiącu, naprawdę nie wiem co bym bez ciebie zrobił.
- Przecież to nic takiego. Każdy by zareagował. – odrzekła skromnie dziewczyna.
- Eh biedaczek nie nadaje się do tej roboty.., zbyt duży stres. Będę musiał wypuścić go na wolność. - mruknął jakby na swoje usprawiedliwienie. Marlena westchnęła, dobrze wiedziała, że pan Fortescue, nie wypuści Lennoxa na wolność. Po pierwsze przynosił on zyski i był swoistą atrakcją ulicy Pokątnej. Po drugie pan Fortescue kochał go niemal tak mocno jak sama Marlena i naprawdę ciężko byłoby mu się z nim rozstać.
- Wiesz, że mam u ciebie coraz większy dług wdzięczności? - zapytał mężczyzna przypatrując jej się uważnie.
- Ależ to przecież nic takiego! - powtórzyła lekko zawstydzona Marlena.
- Niby nic, ale pamiętaj, że darmowe lody to ty masz zagwarantowane u mnie do końca życia.
Lena bąknęła coś w stylu: naprawdę nie trzeba, jednak szeroki uśmiech zadowolenia nie mógł zniknąć jej twarzy. Pomachała odchodzącemu lodziarzowi, obróciła się w stronę Lennoxa i zobaczyła przed sobą Lily.
- Nadal tu jesteś? - spytała zdziwiona przypatrując się rudowłosej. Ta stała tam przez chwilę z stropioną miną, po czym wzięła głęboki wdech, decydując się zabrać głos.
- Chciałam cię przeprosić za siostrę. - wypaliła jednym tchem posyłając Marlenie błagalne i rozdzierające od środka spojrzenie - My naprawdę nie chciałyśmy. Strasznie głupio to wyszło.
- Rzeczywiście, ale w końcu nic się nie stało, prawda? - odparła dziewczyna- Chociaż swoją drogą też mogłam na was tak nie naskakiwać. No, ale cóż taka już jestem. Zawsze mówię to co myślę i nigdy nie potrafię utrzymać języka za zębami.
Lily uśmiechnęła się nieśmiało do nieznajomej.
- Jestem Lily Evans. Miło mi cię poznać.- powiedziała podając jej dłoń. Jej rozmówczyni ścisnęła ją mocno i dość silnie, i długo nią potrząsała, zupełnie tak jakby ten rodzaj powitania nie był jej do końca znany.
- Nazywam się Marlena McKinnion. – przedstawiła się - Chociaż równie dobrze możesz mówić mi Lena. No i oczywiście mnie także miło jest cię poznać. - oznajmiła uśmiechając się rozbrajająco.
    Lily nie mogła się powstrzymać by nie spojrzeć na drzemiącego już teraz smoka. Była zafascynowana tym stworzeniem.
- Czy on potrafi latać? - spytała, niepewnie spoglądając w stronę towarzyszki, jakby obawiając się kolejnego wybuchu złości, tym razem z powodu kompletnej niewiedzy i ignorancji. Jednak Marlena tylko roześmiała się serdecznie i zaczęła opowiadać Lily o smokach, Quditchu, Ministerstwie Magii, tym jak bardzo nie może doczekać się podróży do Hogwartu i, że najbardziej to chciałaby być w Gryffindorze. Dziewczyny były tak zaabsorbowane rozmową, że nie zauważyły pojawienia się wysokiego trzynastolatka. Dopiero po trzecim, znaczącym i dość głośnym ,,EKHYM'' odwróciły się w jego stronę.
- Matt? - spytała zdziwiona, przestraszona, a zarazem szczęśliwa Marlena.
- Matt!? - powtórzył ze złością jej brat, świdrując ją identycznymi, błękitnymi oczami - Przepraszam cię bardzo, szukam cię już prawie od godziny. Tata dostaje białej gorączki, martwi się o ciebie, myśli, że coś się stało! Chciał już zgłosić twoje zaginięcie aurorom! A ty co!? Stoisz sobie jakby nigdy nic i rozmawiasz w najlepsze? A na mój widok robisz głupią minę i pytasz się: Matt? Tak to ja, gdybyś nie zauważyła. Zwariować można! - mówił to z wyraźną pretensją w głosie, ale nie dało się ukryć, że cieszy się, że ją widzi. Tym razem to Marlena chrząknęła z znacząco.
- Nie moja wina, że mój brat dostaje świra, gdy tylko jakaś Puchonka zakręci mu tyłkiem przed oczami!
Matt zaczerwienił się mocno zaciskając ręce w pięści.
- Amelia to moja przyjaciółka i wcale... Eh.. Jesteś..., jesteś żałosna!
Na te słowa Lena aż się obruszyła.
- Ja jestem żałosna? - zapytała z niedowierzaniem - Popatrz na siebie! Ja się nie uganiam za drugoklasistkami i nie mącę ich w głowach.
- Przestań zrzucać całą winę na mnie..! To ty się włóczysz z nie wiadomo z kim i gdzie..
Kłócili by się tak jeszcze przez dobre pół godziny gdyby nie trzecie znaczące ''ekhm'' tym razem autorstwa Lily. Matt odwrócił się zdziwiony.
- A ty kto? - spytał przyglądając się jej podejrzliwie. Marlena ostentacyjnie wzniosła oczy ku niebu.
- Matt to jest Lily. Lily to jest mój brat Matt. - przedstawiła ich sobie z wyraźnie naburmuszoną miną.
- Ach tak.. - uśmiechnął się chłopak podając dłoń rudowłosej - Widzę, że zdążyłaś już poznać moją kochaną, upierdliwą siostrzyczkę. Pewnie zdążyła zamęczyć cię na śmierć. Sama przyznasz.., że paszcza jej się nie zamyka...
Lily zachichotała, chciała już coś powiedzieć.., gdy zdanie ponownie przerwała jej Marlena, a raczej jęk Matta, któremu dostał się porządny kuksaniec.
- A to, za co? - zapytał za urażony, masując obolały bok.
-Za MAŁĄ upierdliwą siostrzyczkę. - odpowiedziała wściekle Marlena. Jej oczy ciskały mordercze spojrzenia.
- Bo jesteś mała gnomie. - odparł beztrosko jej brat, wzruszając ramionami. Za co znów mu się dostało. Tym razem cios był celniejszy - brunetka trafiła łokciem między jego żebra.
-To nie powód do kompleksów. - wysyczał przez zaciśnięte z bólu zęby. Siostra zgromiła go niepochlebnym spojrzeniem.
- Oh przymknij się ty trolli terapeuto! - mruknęła przeciągle, nieźle już wkurzona. Chłopak jednak nie dawał za wygraną. Granie siostrze na nerwach wyraźnie go bawiło.
- Trolli terapeuto też mi coś. - mruknął - Choć raz mogłabyś być kreatywna i wymyślić coś lepszego. Tylko na tyle cię stać? - spytał rzucając jej ironiczne spojrzenie.
- Wiesz przecież, że potrafię DUŻO więcej. Ty..
     Lily przyglądała się tej scenie z rozbawieniem, ale również z irytacją. Nie dali jej nawet dojść do słowa.., a przecież ona tylko chciała się o coś zapytać. Rudowłosa zdecydowała się ostatecznie zakończyć tą chorą potyczkę słowną zanim dojdzie do rękoczynów.
- EKHYM. - chrząknęła po raz kolejny. Jednak również tym razem nikt nie zwrócił na nią uwagi.
- Ja tu jestem! - zawołała wchodząc pomiędzy kłócące się rodzeństwo i wymachując rękami przed ich oczami. Dopiero po tej zdecydowanej akcji, wreszcie ją zauważyli, a raczej odwrócili się w jej stronę z zdezorientowanymi minami, jakby zastanawiając się co ona w ogóle tu robi. Lily westchnęła.
- Chciałam się tylko zapytać czy wiecie, może, gdzie są Esy Floresy. - oznajmiła uśmiechając się niewinnie.
- Piąty budynek po prawej stronie. - odpowiedzieli chórem, po czym wybuchnęli śmiechem i przybyli sobie piątki. Zrezygnowana rudowłosa osóbka pokręciła głową w niemym niedowierzaniu. Czy ona rzeczywiście tak naprawdę kiedyś chciała mieć starszego brata? Teraz była nieomal wdzięczna za to, że za siostrę ma obrażalską Petunię. Lily nie wypowiedziała jednak tych uwag na głos.
- Dzięki. - odpowiedziała tylko szykując się do odejścia. Rodzeństwo uspokoiło się, patrząc po sobie, a później zerkając na Lily.
- Odprowadzić cię czy trafisz sama? - spytał uprzejmie Matt.
- Jakoś sobie poradzę. - mruknęła wymijająco modląc się w duchu, o to, żeby nie musiała wysłuchiwać ich kolejnej kłótni. Marlena podbiegła do niej i uściskała z całej siły, zapewniając, że już za nią tęskni i nie wie jak wytrzyma bez Lily te dłużące się dwa tygodnie. Jednak nim rudowłosa się spostrzegła brunetka była wraz z swoim bratem po drugiej stronie ulicy. Nagle obróciła się energicznie machając w jej stronę.
- No to do zobaczenia na King-Cross! - zawołała przez ramię zostawiając Lily zupełnie samą.
- Do zobaczenia - odkrzyknęła rudowłosa patrząc za znikającym w tłumie rodzeństwem. Chociaż byli już naprawdę daleko nadal mogła usłyszeć echo ich sprzeczek.
~~*~~*~~*~~
          Severus Snape zaklął pod nosem. Nie rozumiał jak mógł je zgubić, przecież szedł za nimi krok w krok. Zawiódł Lily i to w tak ważnym dla niej dniu. A jeśli coś się stanie? Uspokój się baranie! To Lily, ona potrafi się do siebie zadbać. W końcu lub może na całe szczęście nauczyłeś kilku zaklęć obronnych. Mimo to, wszystko w nim wrzało. To zapewne sprawka tej wstrętnej, plugawej mugolaczki. - pomyślał z nienawiścią - Od dawna chciała, żebym je zgubił. Pogrążony w tych niezbyt radosnych myślach, idąc ulicą potrącił lekko kobietę w czarnym płaszczu.
-Przepraszam. - mruknął niewyraźnie nawet się nie zatrzymując. To jednak najwidoczniej było nie w smak poturbowanej czarownicy.
-Patrz jak leziesz ofermo! - wrzasnęła wbijając paznokcie w jego ramię. Tylko tego brakowało.. -pomyślał zrezygnowany chłopak odwróciwszy się w stronę swojej niedoszłej ofiary. Spodziewał się zobaczyć dumną, przewrażliwioną na punkcie czystości krwi szlachciankę w podeszłym wieku. Nie mógł się bardziej mylić. Co prawda, tak jak przypuszczał leżącej przed nim dziewczynie najwyraźniej płynęła błękitna krew, jednak tylko w zakresie jego przeczucia okazały się prawdziwe. Brunetka z pewnością nie wyglądała jak sędziwa matrona szlacheckiego domu. Mogła mieć co najwyżej niecałe dziewiętnaście lat. Severus pomyślał, że można by ją było uznać za całkiem atrakcyjną, gdyby nie wyraz furii malujący się na jej twarzy.

        Severus zaklął pod nosem. Co ze mnie za pacan. - pomyślał – Zamiast zastanowić się nad jakimś sensownym wyjściem z tej nieprzyjemnej sytuacji, ja podziwiałem wdzięki tej.. świruski. Jego obecna sytuacja nie przedstawiała za ciekawie. Nim zdążył za zareagować, ta wariatka podniosła się, otrzepała swój czarny, aksamitny płaszcz i z mściwą satysfakcją wepchnęła go w ciemną alejkę. Po czym przyparła go do muru i przyłożyła mu różdżkę do gardła. Co prawda Severus wymacał palcami swoją różdżkę w kieszeni szaty, jednak zanim zdążył cokolwiek zrobić nieznajoma nieznacznie poruszyła ustami, a jego ostatnia deska ratunku odleciała w tył, odbiła się od przeciwległego muru, po czym spadła na ziemię. Brunetka zaśmiała się nieprzyjemnie.
- Tak pogrywasz? - zapytała uśmiechając się filuternie. Nie wiedział co miała zamiar teraz z nim zrobić. Nie zachowywała się normalnie. Wyglądało na to, że jest osobą niezrównoważoną, zdolną do wszystkiego. Mogła go tu nawet zamordować, a ciało wyrzucić do londyńskich ścieków. Co do jednego nie można było mieć wątpliwości - w jej ciemnobrązowych oczach malowało się istne szaleństwo. Severus zapewne nie przeżyłby tego spotkania, gdyby nie pojawienie się zakapturzonego mężczyzny.
- Bellatrix, co ty do licha wyprawiasz?
    Jego zimny, nieprzyjemny głos wyrażał dziwne rozbawienie. Jednak oprawczyni czarnowłosego chłopaka nie zaszczyciła przybysza nawet przelotnym spojrzeniem.
- Ta szumowina zaszła mi drogę! - wykrzyknęła wzburzona. - Ten łajdak jak gyby nic popchnął mnie i przewrócił. Mnie! Śmierciożerczynię, przedstawicielkę szlachetnego rodu Blacków, ulubienicę Czarnego Pana! Za kogo on się uważa ten śmieć!? Kim on śmie być by mnie tak znieważać!?
        Im dłużej mówiła tym większa furia i nienawiść gościła w jej oczach, nawet ręce zaczęły jej niemal niezauważalnie dygotać. Nieznajomy, jakby zupełnie nie dostrzegając stanu w jakim znajdowała się ta kobieta, zaśmiał się tylko. Chociaż po chwili już przyglądał jej się z troską.
- Bello uspokój się, to zwykły dzieciak. - powiedział - Nie powinnaś..
- Nie będziesz mi mówił co mam robić Lastrange. - wycedziła, chyba jeszcze bardziej rozsierdzona po jego reakcji na jej szczerze wzburzenie. - Nikt zresztą po nim płakać nie będzie. Odsuń się.
- To nierozsądne.
      Na te słowa kobieta obróciła się energicznie zaciskając prawą rękę na krtani przerażonego Severusa, a drugą trzymając różdżkę skierowaną w stronę czarnowłosego mężczyzny.
- Jeszcze jedno słowo, a oberwiesz Avadą. - zagroziła rzucając mu rozwścieczone spojrzenie. Severus pomyślał, że to bardzo realna groźba. Miał jednak nadzieję, że nie zostanie wykonana na jego osobie. Mężczyzna, nic sobie nie robiąc z jej słów, podszedł do niej, wyrwał jej różdżkę i czule pogładził po policzku.
- Musisz być taka wredna dla swojego przyszłego męża? - zapytał obejmując ją w pasie.
- Gdyby nie Czarny Pan.. - wysyczała wykręcając mu rękę pod nienaturalnym kątem. Zimna twarz Rudolfa pozostała niewzruszona. Nie widniała na niej żadna oznaka bólu.
- Czarny Pan chce widzieć Lucjusza, więc lepiej go znajdź. - wycedził patrząc na nią z odrazą. Brunetka warknęła w odpowiedzi, zwalniając uścisk z krtani Severusa. Chłopak zachłysnął się powietrzem osuwając się wzdłuż muru na brukowaną drogę.
- Zadowolony? - mruknęła patrząc jak ten beznadziejny dzieciak bezskutecznie próbował się podnieść.
          Lastrange wykorzystując chwilę jej nieuwagi, przysunął się bliżej i brutalnie wpił swoje usta w jej usta, przyciskając ją do muru. Bellatrix bezsilnie próbowała się wyrwać, odepchnąć go, jednak nie miała jak, Rudolf trzymał ją w niemal stalowym uścisku. Pocałunki zeszły niżej na jej szyję, a jego ręce bezczelnie błądziły po jej tyłku. Bellatrix już się nie opierała, jej ręce bezwiednie opadły na boki, a z ust wydobywały się ciche westchnienia. Nigdy jej tak nie całował. Pomyślała, że w tej chwili nawet GO trochę przypominał. Nie głupia! Rudolf w niczym nie był w stanie dorównać Czarnemu Panowi, jednak teraz nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Mężczyzna przestał nagle, z zdziwieniem patrząc na jej zamglone oczy i jej ciało lgnące do jego ciała. Podobało jej się to i wcale nie miała zamiaru przestać.
- Teraz tak, jestem zadowolony. - wyszeptał jej do ucha i obdarzając jej usta delikatnym pocałunkiem. Gdy tylko dotarł do niej sens jego słów raptownie oprzytomniała i odepchnęła go od siebie rzucając mu mordercze spojrzenie. Przyglądał jej się z rozbawieniem i okrutnym uśmiechem na ustach. Ustach, z których wydobyły się tylko dwa słowa. Dwa przeklęte słowa przypominające jej, że ma zacząć szukać tego zasranego Malfoya.
- Adios, skarbie. - powiedział patrząc na nią wymownie.
- Sukinsyn. - mruknęła na tyle głośno, by ją usłyszał, po czym teleportowała się z głośnym trzaskiem. Gdy tylko znikła Rudolfus Lastrange wybuchnął radosnym śmiechem szaleńca. Jednak po chwili śmiech zamarł mu w gardle, gdy jego jastrzębi wzrok zauważył ciemną sylwetkę kulącą się pod ścianą.
- A ty na co się gapisz? Wynoś się stąd. - warknął w stronę Severusa. - Słyszysz!? WYNOCHA!
        Chłopak natychmiast wstał i na chwiejnych pobiegł ile sił przed siebie. Gdy tylko wybiegł na zatłoczoną ulicę Pokątną zatrzymał się skonsternowany. Jeśli oni rzeczywiście byli, tym kim zdawali się być to nie mógł zostawić tego w spokoju. Chociaż to wydawało się istnym szaleństwem, pierwszy raz w życiu miał okazję dowiedzieć się czegoś więcej o śmierciożercach i nie miał zamiaru jej zmarnować. Zawrócił w ciemną uliczkę. Na swoje szczęście lub nieszczęście wciąż widział sylwetkę Rudolfusa kroczącego przed jego osobą.

      Rudolfus wszedł do nieciekawie wyglądającego sklepu na rogu ulicy. Zza zakurzonej witryny widać było kradzione, czarnomagiczne przedmioty, a na kołyszącym się na wietrze drewnianym szyldzie złotymi literami wygrawerowany był napis - Borgin & Brukes. Severus odczekał kilka sekund i skulony podszedł do wystawy sklepowej. Kucnął przecierając jedną z zakurzonych szybek rękawem szaty namoczonej śliną. Już po chwili widział Rudolfa witającego się z sprzedawcą i wchodzącego na górę sklepu po trzeszczących schodach. Severus zrezygnowany odsunął się od szyby. Już po wszystkim, nawet jeśli wszedłby do sklepu sprzedawca i tak nie wpuściłby go na górę. Poza tym ulicę Śmiertelnego Knockturnu znał tylko z opowieści matki, więc nawet nie miał szans na ucieczkę - nie wiedziałby nawet którędy by uciekać. Już miał porzucić swoje wywiadowcze plany, gdy nagle ujrzał duże okno w dachu sklepu. Gdyby tylko.. znalazł coś.. użytecznego. Tak! Te skrzynki się nadadzą się idealnie! Wdrapał się na stertę skrzynek, w głębi duszy dziękując Lily, wspólne wdrapywanie się na dach młyna by razem mogli oglądać gwiazdy. Dosięgnął rynny, biegnącej wzdłuż zadaszenia i podciągnął się na niej. Przeczołgał się w górę po spadających dachówkach, tak by mieć dobry widok na okno i w razie czego móc szybko się schować. Pochylił głowę i spojrzał na to co działo się na dole.

       Pokój na poddaszu był urządzony skromnie. Ściany pomieszczenia zbudowane były z nadgryzionych przez korniki, zzieleniałych desek. A całe umeblowanie stanowiło proste łóżko, krzesło, lampa, biurko, kilka półek z książkami i ozdobny, zamszowy fotel, odwrócony tyłem. Fotel zza którym siedział ON. Rudolfus jako jeden z nielicznych wiedział, że ON był kiedyś sklepikarzem, więc to musiał być jego pokój. Nie miał pojęcia dlaczego nie mogliby się spotkać w jednym z JEGO luksusowych apartamentów.
- Dlatego, że tam wszyscy by się mnie spodziewali Rudolfie. – dobiegł go niespodziewanie zimny głos zza fotela – Od mojego przyjazdu do Anglii i publikacji najnowszych opracowań magicznych dziennikarze i paparazzi z Proroka Codziennego nie odstępują mnie na krok. A jak dobrze wiesz na razie nie zależy mi na identyfikacji z waszymi działaniami.
      Rudolf rozumiał, chociaż nie do końca. Wszyscy wiedzieli przecież, że w swoich artykułach naukowych Czarny Pan przedstawiał nowe, nieznane dziedziny czarnej magii, które zgłębił podczas swoich licznych podróży. Znany był również z tego, że nawoływał wręcz do tępienia szlam. Z drugiej strony Rudolf wiedział, że powiązanie Lorda z śmierciożercami rzeczywiście popsuło by im szyki. Mała zmarszczka pojawiła się na czole dwudziestolatka.
- Panie, skoro dalej masz zamiar ubiegać się o stanowisko nauczyciela w Hogwarcie, to po co nam Malfoy? - spytał.
- Malfoy jest planem B. Nie sądzę zresztą by nasz plan z moim udziałem miałby się powieść. Dumbledore nie jest aż takim głupcem. Zresztą zastanawiałem się nad reaktywacją Zakonu Rycerzy Walpurgii, a pan Malfoy mógłby by być znakomitym przewodniczącym.
   Nagle trzasnęło i do pokoju teleportowała się Bellatrix z Malfoyem. Blondwłosy siedemnastolatek zdezorientowanie rozejrzał się po pomieszczeniu ostentacyjnie pociągając nosem i zapewne zastanawiając się w jakiej do licha dziurze on się znalazł i w jakim celu. Rudolf uśmiechnął się i wzrokiem przesłał mu czytelną wiadomość: jeśli nie chcesz mieć kłopotów, nie zadawaj pytań. Bellatrix nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem, z wyrazem czci wpatrując się w odwrócony fotel. Denerwowało go to, on też odczuwał szacunek i strach w stosunku do Voldemorta, jednak to było coś innego. Ona go uwielbiała, kochała go i traktowała niczym bóstwo. Wiedział, że nigdy nie będzie czuła czegoś podobnego do niego, nie zmieni tego nawet kilka wyrwanych chwil w ciemnym zaułku. Zawsze będzie tym gorszym i zawsze będzie musiał się z nim nią dzielić. Te myśli nieraz doprowadzały go do istnego szału.
      Tymczasem Czarny Pan zdążył przekazać Malfoyowi kopertę z wstępnymi instrukcjami i zaznajomić go z częścią tak niezwykle istotnej misji. Gdy nagle coś zachrobotało, a Bellatrix krzyknęła z furią wskazując na dachowe okno, a raczej ciemną postać, która szybko z niego zniknęła.
- To ten dzieciak! Ty … NIE OGŁUSZYŁEŚ GO!? - wrzasnęła wbijając w oszołomionego Rudolfa mordercze spojrzenie – Ty IDIOTO, mogłeś przynajmniej SPRAWDZIĆ CZY ZA TOBĄ NIE IDZIE!
     Rudolfus był na siebie naprawdę wściekły i rzeczywiście czuł się jak skończony idiota. Niewiele myśląc podbiegł do okna, po czym otworzył je zamaszystym ruchem, chwytając tego małego łajdaka za rękaw szaty i brutalnie wciągając do środka pomieszczenia. Obolały chłopak wylądował na zmechaciałym dywanie, a nad nim pochylały się trzy niezbyt zachwycone jego niespodziewaną wizytą w tym miejscu postacie. Nawet sam Voldemort wstał za swojego fotela, by przyjrzeć się intruzowi.
- Właśnie zastanawiałem się kiedy nasze zakochane gołąbeczki zaproszą do środka naszego nieproszonego gościa. - powiedział spokojnie uśmiechając się jadowicie – Mam nadzieję, że następnym razem będziecie bardziej skupieni na wypełnianiu własnych obowiązków, niż miłosnych utarczkach. Szczególnie dotyczy to ciebie Bellatrix. Bardzo mnie zawiodła twoja dzisiejsza postawa.
- Panie przecież dobrze wiesz, że ja tylko ciebie.. - zaczęła Bellatrix niemal zawodzącym z niewysłowionego bólu głosem.
- Zamilcz. - powiedział ostro, na co Bellatrix skuliła się w sobie, przysiadając na podłodze, a jej ciało zaczęło wić się w różne strony jakby za sprawą niemego rzucenia Criuciatusa. Po chwili tą samą wijącą się po podłodze pozycję przyjął niepokorny Rudolfus.
- Tak to jest gdy pracuje się z taką bandą ścierwa – rzucił mężczyzna w stronę młodego Malfoya – czasami trzeba ich trochę utemperować.
    Severus wpatrywał się w dwie wijące się po podłodze postacie jak zahipnotyzowany. Pomyślał, że na tych dwoje ludzi musiałoby rzucone również zaklęcie wyciszające, gdyż nie słychać było rozdzierających wrzasków i jęków. Tylko ciała wijące się z bólu, twarze zamarłe w przerażeniu, szeroko otwarte oczy, usta z których wydobywał się niemy wrzask.
- No tak co my tu mamy? Wstań chłopcze. Zakradnięcie się tu wymagało od ciebie zarówno wiele sprytu jaki odwagi, jaki nieuwagi moich sług. – powiedział zerkając na parę czarodziejów ciężko dyszących i kulących się w sobie, zaklęcie Criuciatusa najwyraźniej musiało być już zdjęte – Jest to w tej samej mierze twój sukces jaki ich porażka. Ale nie o tym teraz. Przysuń się tu chłopcze. - powiedział po czym w skupieniu zamknął oczy i zamilkł przysuwając dłonie do skroni Severusa.

     Pokój w którym się właśnie znajdował rozpłynął się w nicości. Obrazy zaczęły przesuwać mu się w głowie przed oczami, jakby to wszystko działo się teraz, znów, naprawdę. Wspomnienia ożyły w jego głowie tak, że nie mógł rozróżnić ich od rzeczywistości. Znów widział siebie małego chłopca ryjącego nosem w czarnomagicznych księgach, zachlanego ojca, którego szczerze nienawidził, który nieraz bił i gwałcił jego matkę. A później obudziło się w nim ponownie coś lżejszego, cieplejszego – spotkania z Lily, jedyną osobą, która potrafiła wyciągnąć go z tego świata zamętu i rozpaczy, chociaż nawet jej nie zawsze się to udawało. Znów powróciła pogarda i nienawiść, ogromna pogarda i nienawiść, które wypełniały każdy zakamarek ciała, czarnomagiczne księgi, żarty robione Petunii, chęć zemsty. I nagle wszystko ustało, a on znów znalazł się na podłodze w tym obskurnym pokoju. 
 
- Ciekawe, bardzo ciekawe. Mamy ze sobą więcej wspólnego niżby mogło się początkowo wydawać. - szepnął jakby do siebie uważnie przyglądając się Severusowi, po czym zwrócił się do znajdujących się w pokoju osób. - Przeczyśćcie mu pamięć. Myślę, że pan Malfoy powinien zaopiekować się nieproszonym gościem w Hogwarcie. I z pewnością będzie nam niezwykle przydatny w przyszłości. Niezwykle przydatny – mruknął do siebie zostawiając Severusa na pastwę krzątających się w wokół niego czarodziei.

     Severus otworzył oczy, wciąż trochę kręciło mu się w głowie i nie do końca wiedział gdzie się się znajduje. Stał na zatłoczonej ulicy obok blondwłosego chłopaka a bladej, wyniosłej twarzy. Stał tam i nie pamiętał nic.
~~*~~*~~*~~
       Dość niska czarna sylwetka przeciskała się przez tłum czarodziejów. Czyżby to był on? Tak to on! - pomyślała dostrzegając charakterystyczną bladą twarz, przetłuszczone włosy i haczykowaty nos.
- Severusie ! - krzyknęła podbiegając do przyjaciela. - Tutaj jesteś. - zawołała mocno go przytulając. Chłopak popatrzył na nią zawstydzony. Naprawdę nie zasługiwał na taką przyjaciółkę.
- Lily tak się cieszę, że cię widzę.. Wtedy jak zniknęłyście..., Myślałem, że.. - wydusił z siebie spoglądając na jej uśmiechniętą twarz, zaczerwienione od zimna policzki i złote iskierki w oczach. - Martwiłem się.
- To my się o ciebie martwiliśmy – przerwała mu pani Evans, podchodząc do córki - następnym razem uprzedź kogoś jak się zamierzać się odłączyć! - powiedziała zatroskana, ale zarazem ucieszona.
- Całe szczęście, że się znaleźliśmy. - dodał pan Evans klepiąc Severusa przyjacielsko po ramieniu. - Chodźmy już, bo patrząc na tą listę wciąż wydaje mi się, że nie jesteśmy jeszcze w połowie zakupów. - mruknął zerkając na pergamin. Gdy tylko państwo Evans z zastanawiająco milczącą Petunią oddalił się na bezpieczną odległość.. Severus dalej kontynuował swoje przeprosiny.
-Wszędzie was szukałem.. A potem spotkałem chłopaka z Hogwartu – powiedział niepewnym głosem, jakby zastanawiając się czy naprawdę tak było – Nazywa się Luciusz Malfoy, chodzi do 7klasy, jest prefektem naczelnym..
- Wiesz, ja też chciałabym ci kogoś przedstawić. - powiedziała Lily uśmiechając – Severusie Snapie poznaj Nutty. Śliczna prawda? - powiedziała podnosząc klatkę z niewielką brązową sówką o wielkich orzechowych oczętach. - O i byłam u Madame Malkin! - relacjonowała dalej rudowłosa - Pozwoliła mi kupić tylko tiarę. Powiedziałam, że po resztę stroju pójdę z tobą. Wyglądam teraz jak prawdziwa czarownica prawda? - zapytała zakładając na rudą głowę czarny zakrzywiony kapelusz.
- Dla mnie i tak zawsze byłaś prawdziwą czarownicą – mruknął Severus. Najwspanialszą czarownicą pod słońcem. - dodał w myślach.
~~*~~*~~*~~*~~
Wyjaśnienia..

* W latach 70' , za czasów początków działalności śmierciożerców już można było odczuć zbiorową niechęć czarodziejskiego społeczeństwa do mugoli i mugolaków (wielu wręcz zgadzało się z przekoniami Voldemorta), gobliny walczyły o swoje prawa, a wilkołaki grasowały po całym kraju porywając Bogu winne dzieci. Szukano autorytetu, który by to wszystko ogarnął. A kimś takim dla wielu był wtedy młody intelektualista i naukowiec – lord Voldemort wtedy zupełnie nie kojarzony z śmierciożercami. Po części są to moje wymysły, a po części.. wiedza zaczerpnięta z Księcia Półkrwi – wspomnienia o Tomie Riddlu – str. 463 – 465 oraz str. 474 – 480 (jeśli ktoś byłby ciekawy). Zawsze ciekawiło mnie czego tak naprawdę Voldemort szukał w Hogwarcie.. i pierwsza część bloga będzie niejako odpowiedzią. Chociaż cała ta sprawa to trochę poboczny wątek, który jednak będzie się gdzieniegdzie pojawiał. Zmieniłam też daty, gdyż lord Voldemort (wdłg. Potterowskiej Wiki) miał starać się o pracę w Hogwarcie w latach – 60, a w opowiadaniu robi to na początku roku 1972. Ogólnie staram się nie trzymać kurczowo dat, więc nie dziwcie się jeśli znajdziecie jakieś niewielkie odstępstwa.
*Oblivate – zaklęcie, które powoduje wykasowanie danego wspomnienia, lub całkowity zanik pamięci, Voldemort zmodyfikował Severusowi pamięć wczepiając fałszywe wspomnienia
*Nutty – to po angielsku orzechowa/y.

Wątpliwości

Byłam bardzo niepewna sceny z Voldemortem. Z jednej strony wiem, że jest szalenie nieprawdopodobna. Z drugiej strony zawsze zastanawiałam się skąd u Lucjusza pojawiło się tak nagłe i chorobliwe zainteresowanie Severusem. Oczywiste jest też, że ktoś inny nie wyszedłby z tej sytuacji żywy. Jednak zawsze sądziłam, że Voldemort widział w Severusie samego siebie, dlatego zawsze szanował go na swój sposób i dlatego, też nie potrafił rozpoznać w nim zdrajcy. A wy co o tym sądzicie? Przesadziłam z Voldziem, Syriuszem albo Bellatrix?


Marlena McKinnion 
siedząca na progu lodziarni pana Flocturcusa

wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 3 Na Pokątnej i na Knocturnie cz. 1

          Jestem złym, okropnym człowiekiem. Miałam zamiar publikować 2 rozdziały na tydzień, a tu z jednym się nie mogę wyrobić w 2 tygodnie! Winę zwalam na upały, przygotowania do wyjazdu (na który prawdopodobnie nie pojadę) i książki Tada Williamsa (uwielbiam książki Tada Williamsa!!!). Poza tym długo męczyłam się z tym rozdziałem. Doskonale wiedziałam co mam napisać.., tylko, że tej wizji nie umiałam ubrać w słowa. A gdy już coś napisałam to oczywiście kilka rzeczy zaczęło przeraźliwie zgrzytać. Dopiero teraz zdołałam się z tym uporać. Mam nadzieję, że mi wybaczycie tą przerwę. Gdyż rozdział jest przeraźliwie długi (aż 12 stron w Wordzie 0.O! - podzieliłam go na 2 części) i obfity w wszelakiej maści wydarzenia oraz różnorodne postacie. No cóż życzę miłego czytania! A i prawie bym zapomniała..


Rozdział dedykuję Camille Blue oraz opti-mai w

podziękowaniu za niezwykle budujące komentarze :)!

Przez was normalnie zaczęłam się czerwienić niczym Dorcas Meadowes :D!


~~*~~*~~*~~

      Reszta roku szkolnego i ponad połowa wakacji minęła Lily w zastraszająco szybkim tempie. I oto właśnie nadszedł, ten upragniony przez najmłodszą córkę państwa Evans, dzień. A był to bardzo ładny, słoneczny dzień, 22 sierpnia – czas wyprawy na Pokątną. Prawie wszystko było gotowe. Śniadanie zjedzone, naczynia pozmywane, lista zakupów zabrana. Niebieski Ford Anglia stał już przed domem, tak samo jak szczęśliwa, podekscytowana i żądna przygód rodzina Evansów oczekująca przybycia najlepszego przyjaciela rudej jedenastolatki - Severusa Snape'a. Nie. Tak właściwie nie w s z y s c y byli uśmiechnięci i szczęśliwi. Starszej siostrze Lily ani ta wyprawa, ani obecność dodatkowego pasażera nie przypadły do gustu.

- O N naprawdę musi z nami jechać? - mruknęła zniecierpliwiona blondynka pretensjonalnie krzyżując ręce na piersiach – Przynajmniej mógłby przyjść punktualnie. No, ale czego można się się spodziewać po osobniku tego pokroju.
- Na pewno przyjdzie.., pewnie mu coś wypadło. – odpowiedziała Lily, jednak z zaniepokojeniem wychyliła głowę bacznie obserwując chodnik i przechodzących przechodniów.
- Akurat. - prychnęła Tunia. Lily zamierzała już coś odpowiedzieć, ale powstrzymała się od komentarza. Irytowała ją ta niechęć i nienawiść, jaka była coraz bardziej widoczna między Sev'em a jej siostrą.., ale nie chciała zaogniać konfliktu. Szczególnie, że od czasu wizyty profesor McGonnagall siostra była na nią dziwnie nadąsana. Samo wyciągnięcie jej na Pokątną sporo ją kosztowało. Rozmyślania rudej osóbki przerwało jednak pojawienie się Severusa.
- Lily naprawdę cię przepraszam. - przywitał ją chłopak z stropioną miną – Mama trochę gorzej się czuła i musiałem pomóc jej w aptece. Jakoś tak wyszło..
- Nic się nie stało – przerwała mu Lily z uśmiechem – Dobrze, że już jesteś. - powiedziała chwytając go za dłoń i prowadząc do samochodu.
- Zależy dla kogo. - mruknęła kąśliwie Petunia obrzucając przybysza niepochlebnym spojrzeniem.

      Podróż do Londynu minęła w dziwnej i dość krępującej atmosferze. Lily siedziała pomiędzy milczącym Severusem a obrażoną Petunią. Każda próba rozmowy była przerywana prychaniem jednej lub drugiej strony. W końcu na ratunek Rudej przybyli rodzice zgadując Severusa o Hogwart, Pokątną i inne czarodziejskie sprawy. Tymczasem Lily pogrążyła się w rozmyślaniach. Ostatnie miesiące spędziła na wertowaniu magicznych ksiąg wraz z przyjacielem i.. pożegnaniem z Cokeworth, jego mieszkańcami, przyjaciółmi, rodzicami, siostrą, dotychczasowym życiem. W nim właśnie rozpoczynał się nowy rozdział, zupełnie inny od dotychczasowych - pełny przygód i bardziej ekscytujący.. Nie mogła się wręcz doczekać wyjazdu do Hogwartu, jednocześnie czując smutek na myśl, że ma to wszystko za sobą zostawić. Tyle rodzinnych wspomnień, szalonych akcji organizowanych z Leslie, magicznych momentów z Severusem, zbaw z siostrą.. Ruda zerknęła w stronę blondynki. Tunia była odwrócona w stronę okna, ale Lily mogła przysiąść, że pieczołowicie łowi każde słowo wydobywające się z ust chłopaka. Tak Tunii będzie jej chyba brakować najbardziej. - pomyślała smutno odwracając wzrok. Patrząc na to co jest między nimi teraz nie mogła wręcz uwierzyć, że kiedyś tyle rzeczy robiły wspólnie.., że te różnice charakterów zupełnie im nie przeszkadzały. Były po prostu dziećmi, małymi dziewczynkami odkrywającymi wielki świat.., wzdychającymi do Beatlesów, przebierającymi się w ubrania mamy..
Niespodziewanie Petunia zwróciła się do nich z dziwnym wyrazem podekscytowania na twarzy całkowicie zapominając o tym, że jest obrażona na cały świat.
- Patrzcie widać już Westminster Palace i zaraz będziemy przejeżdżać przez Tower Bridge! – zawołała wskazując na gmach rządowego budynku. Po chwili dwójka sióstr wystawiała głowy zza szyb niebieskiego Forda Anglia wykrzykując nazwy dobrze znanych, jednak nigdy niewidzianych miejsc. Może jednak nie wszystko było stracone?

Pół godziny później... 
 
- Daleko jeszcze? - mruknęła sarkastycznie po raz setny, zmęczona i lekko podirytowana Petunia. Bolały ją nogi i ten czas wolałaby spędzić na zwiedzaniu Londynu z rodzicami niż bezsensowne włóczenie się po mało uczęszczanych uliczkach brytyjskiej metropolii. Najlepiej byłoby, gdyby cała ta wyprawa okazała się jedną wielką pomyłką, bo przecież nią była. Wszystkie zmiany w jej dotychczasowym życiu nie miały najmniejszego sensu. Severus prychnął, obrzucając ją pogardliwym spojrzeniem.
- Zaraz powinniśmy być na miejscu. - oznajmił uważnie przyglądając się mijanym budynkom.
- Mówisz to już od pół godziny!.. - jęknęła niezadowolona Petunia - Jedynym sensownym wyjaśnieniem tego, że mimo tak długiego kręcenia się po Londynie jeszcze tam nie dotarliśmy, jest to, że tego pubu najzwyczajniej w świecie tu nie ma. Mamo to nie ma sensu.., - mruknęła zwracając się do rodzicielki - to miejsce n i e   i s t n i e j e !
- Właśnie przed nim stoisz.. - wyszeptał Severus chwytając Lily mocno za rękę i zmuszając ją tym samym do zatrzymania się.
- Tu przecież nic nie ma. - powiedziała Petunia patrząc na niego jak na całkowitego wariata. Lily musiała przyznać siostrze rację. Apteka..., sklep z ubraniami, nigdzie nie było widać Dziurawego Kotła. Spojrzała na przyjaciela pytająco. Severus, jednak nie zwracał na nią najmniejszej uwagi wpatrując się rozmarzonym wzrokiem gdzieś na wprost. Jej spojrzenie również podążyło w tamtym kierunku i dopiero wtedy go ujrzała. Był niewielki i zaniedbany. Nad drzwiami, powiewając na wietrze, wisiał podziurawiony kocioł, przypominający ten z ilustracji w książce, którą kiedyś czytała jej babcia. Lily podświadomie czuła, że tylko ona i Severus spośród tych wszystkich przechodzących obok ludzi i jej własnej rodziny go dostrzegali.
- Chodź Tuniu..., to tu.. idziemy. - mruknęła nieprzytomnie ciągnąć za sobą skonsternowaną siostrę. Serce waliło jej jak dzwon, a w zielonych oczach widać było dziwną ekscytację. Petunia spojrzała na młodszą siostrę z wyraźnym zaniepokojeniem.
- Lily ty na pewno dobrze się czujesz?
Ruda nie odpowiedziała jednak dotykając niepozornej klamki. Petunia wzdrygnęła się widząc nagle przed sobą mały zapuszczony budynek.
- Jak.. to.., przecież tu.. nic .. nie byyyło.. - wyjąkała lekko rozdygotanym głosem, patrząc na pub z wyraźnym przerażeniem. Lily uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco..
- Jeszcze do wielu niezwykłych rzeczy będziemy musiały się przyzwyczaić. - oznajmiła pogodnym głosem, chwytając siostrę za rękę. - Mamo, tato chodźcie, to tu! - zawołała do rodziców stojących po drugiej stronie ulicy i ciekawie przyglądającym się wystawie obrazów za szyb jednej z galerii.

     Gdy tylko przekroczyli próg nieco obskurnego lokalu, a drzwi zatrzasnęły się za nimi z cichym skrzypnięciem, wszystkie głowy zwróciły się w ich stronę. Nastała niezręczna cisza. Ludzie w pelerynach przyglądali im się z wyraźną niechęcią, niektórzy szeptali coś między sobą. Jedynym, w miarę dosłyszalnym słowem było mugole.
- To na pewno tu? - szepnęła zaniepokojona pani Evans. Siedzący w pomieszczeniu ludzie nie dość, że nie wyglądali za porządnie, sprawiali wręcz odpychające wrażenie i wcale nie wydawali się być zadowoleni z ich wizyty. Pan Evans również przyglądał się tej całej scenerii z wyraźnym niepokojem zastanawiając się kim są ci ludzie i dlaczego ich rodzina wzbudza w nich taką niechęć. Petunia była blada niczym ściana, stała jak słup soli zupełnie nie mogąc się poruszyć. Tylko Severus i Lily przyglądali się temu miejscu z wyraźnym zainteresowaniem i ciekawością. W końcu pan Evans, jako głowa rodziny, niepewnie zbliżył się do baru.. W ślad za nim podążyła para jedenastolatków.
- Em chcielibyśmy.. się dostać na ulicę Pokrętną – rzekł konspiracyjnym szeptem do barmana.
- Pokątną. - poprawiła tatę Lily.
- Ach tak Pokątną. - potwierdził jeszcze bardziej stropiony pan Evans. Czuł się dziwnie i nieswojo wśród tych ludzi w długich pelerynach. Wyraźnie wyróżniał się na ich tle.. i najwidoczniej, dlatego nie był tu mile widziany. Barman jednak zdawał się sprawiać sympatyczne wrażenie..
- Jeśli o Pokątną chodzi, to mogę państwa zaprowadzić. - oznajmił uśmiechając się dobrodusznie do rudowłosej dziewczyny.
- Pierwszy rok w Hogwarcie? - zapytał wstając zza baru i prowadząc rodzinę Evansów i Severusa na zaplecze.
- Tak – odpowiedzieli jednocześnie Lily i Severus, co oboje jedenastolatków skwitowało cichym parsknięciem śmiechem.
- No tak.., mogłem się domyślić. - mruknął otwierając przed nimi małe drzwiczki.. - No to.. jesteśmy na miejscu! - oznajmił wyprowadzając ich na niewielkie, zamknięte podwórko.
Lily rozejrzała się dookoła. Podwórko było małe i brudne. Stało tu kilka koszy na śmieci, gdzieniegdzie rosły chwasty, a naprzeciw nich widać było całkiem zwyczajny, ceglany mur... Nie tak wyobrażała sobie ulicę Pokątną. O co tu do licha chodzi? Jednak zamiast próbować znaleźć jakąś sensowną odpowiedź na to pytanie zaśmiała się cicho, widząc Tunię zatykającą nos z obrzydzenia. Rodzice również nie wydali się być zachwyceni. Jednak zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć barman wyjął za kieszeni kamizelki różdżkę i zaczął nią uderzać o poszczególne cegły. Mur się poruszył. Petunia aż odskoczyła, mając całkiem słuszne wrażenie, że ściana się wali. Jednak cegiełki tylko zaczęły rozsuwać się na boki, tworząc całkiem duże, łukowate przejście. Lily wstrzymała oddech. Poczuła się zupełnie tak jak czuła się Łucja wchodząc do zaczarowanej szafy – nagle znalazła się w zupełnie innym, magicznym świecie.
- Witamy na Pokątnej. - powiedział życzliwie barman zostawiając rodzinę Evansów w totalnym osłupieniu.

       Wyszli na długą, poskręcaną, zatłoczoną ulicę pełną najdziwniejszych straganów i sklepów jakie Lily kiedykolwiek widziała. Były tu między innymi sklepy z szatami, kociołkami, magicznymi stworzeniami, witryny z dziwnymi srebrnymi instrumentami, stosy ksiąg z zaklęciami, pióra, zwoje pergaminu.., czarodziejskie wypieki o wątpliwym smaku, butelki z magicznymi napojami, globusy księżyca... i wiele, wiele więcej. Przeróżnych sklepów i straganów, różności było tak wiele, że jedna para oczu nie zdołałaby przyjrzeć się wszystkiemu, a para nóg nie miałaby czasu by w ciągu jednego dnia poznać każdy zakamarek tej niezwykłej ulicy. Tak ulica była niezwykła, a nie tylko dlatego, że można tu było kupić magiczne przedmioty. Nie.., drugiej takiej ulicy żaden mugol nie znalazłby na tym świecie. Fasady sklepów mieniły się istną tęczą barw. Można tu było spotkać ziemiste brązy i zielenie, wyraziste pomarańcze i czerwienie, jak i chłodne granaty, fiolety oraz czernie. Poza tym zewsząd dobiegały różne zapachy i dźwięki. Poczuć tu można było zapach świeżych wypieków, kuszące aromaty eliksirów czy esencje zasuszonych ziół jaki zapachy kwiatów czy zwierzęcych odchodów. Świat dźwięków wydawał się przedstawiać jeszcze bogaciej – słychać było nie tylko gwar wesołych rozmów, piski biegających dzieci, ale także pohukiwanie sów i mruczenie kotów z pobliskich sklepów zoologicznych. A wszędzie, dosłownie wszędzie (!) przechadzali się czarodzieje w spiczastych tiarach i kolorowych szatach - zupełnie takich jak ta profesor McGonnagall. To wszystko skąpane w złotym blasku popołudniowego słońca.. wyglądało po prostu.. tak niezwykle i magicznie.., a jednak niezwykle rzeczywiście i realnie zarazem.
- Tu.. jest niesamowicie.. – wszeptała Lily obserwując szeroko otwartymi oczami tą niecodzienną scenerię. Severus uśmiechnął się szeroko widząc jej szczęśliwą i jakże osłupiałą minę. Pomyślał, że nawet z tak głupim wyrazem twarzy wyglądała uroczo.
- Chodź. Pójdziemy do Banku Gringota. – powiedział wskazując bardzo wysoki, biały i krzywy budynek górujący nad całą ulicą – Tam wymienimy pieniądze. 
~~*~~*~~*~~
        Monumentalna, biała fasada Banku Gringota rozpościerała się przed nimi, rzucając długi, krzywy cień. Dorcas westchnęła cicho stając przed potężnymi, ozdobionymi ochronnymi znakami, kunsztownymi drzwiami. Wcale nie miała ochoty wychodzić na spotkanie goblinom. Gdzieś w głębi umysłu wciąż żyła przerażającymi opowieści ojca o ich powstaniach, rebeliach, opowiedzeniu się po stronie Grinderwalda i słabością do czarodziejskich dzieci. Historie te dla niej, wówczas malutkiej dziewczynki były aż nadto prawdziwe i realistyczne. Gobliny od najmłodszych lat straszyły ją po nocach, w najczarniejszych koszmarach. Choć panna Meadowes dawno wyrosła z swych dziecinnych lęków to nadal czuła się w towarzystwie tych magicznych stworzeń niezwykle nieswojo. Poza tym w wyprawie do skrytki ich rodu nie widziała najmniejszego sensu. Zawsze pani Spinnet załatwiała sprawy­ tego pokroju. Zresztą Dorcas dobrze wiedziała, że mają wystarczającą liczbę pieniędzy na zakup niezbędnych książek. Dziewczyna była niemal pewna, że guwernantka, tylko i wyłącznie z czystej złośliwości, ochoczo przystała na prośbę jej młodszej siostry. Dorcas wychodząc z Esów Floresów wciąż miała przed oczami kpiący uśmiech tej niezwykle wrednej i surowej kobiety. Dziewczyna cicho westchnęła wiedząc, że znając upartość Caroline nie ma wyjścia. Poza tym czy po tym wszystkim tego właśnie oczekiwałby od niej ojciec? Nie. Ojciec powiedziałby pewnie, że swoim tchórzostwem hańbię najwaleczniejszy czarodziejski ród. A matka.., matka jak się tylko dowie – będzie wściekła, że zniżam się do wykonywania obowiązków służących. Może jest jednak nadzieja? - pomyślała spoglądając na młodszą siostrę.
- Caroline, naprawdę musimy tam iść? - spytała pięciolatkę uśmiechając się uroczo – Mogłybyśmy zobaczyć gobliny innym razem, co?
Blondwłosa dziewczynka zrobiła naburmuszoną minę.
- Dorcaś! Obiecałaś pokazać mi gogggoogbeliny! - zawołała stanowczo, tupiąc nogą.
- Gobliny. Caroline, mówi się gobliny. - poprawiła ją automatycznie Dorcas myśląc, że tym właśnie kończy się rozpieszczanie małych dziewczynek. Powstają z nich małe, acz urocze potworki.
- Gogggoogbeliny. Dorcaś prose! - powiedziała mała słodko, zarzucając starszej siostrze ręce na szyje i robiąc przy tym maślane oczy rozmarzonego cocker spaniela. Na ten widok stojący w pobliżu czarnowłosy chłopak wybuchnął śmiechem, podchodząc do sióstr Meadowes.
- Hej piękna, fajną masz siostrę! - zagadnął zwracając się do starszej z nich.
- E co? - zapytała skonsternowana dziewczyna próbując się wydostać z objęć pięciolatki. Ta jednak uwolniła się sama genialne podchwytując temat.
- Oooo! Czzzy ten chlopiec powiedzial, że jesteś pieeenkna? - zapytał uśmiechając się chytrze. Dorcas aż zaniemówiła gwałtownie się rumieniąc. Nie! Ona, aż czuła jak pieką ją policzki. Matko.. i co ona.. ma teraz? Dlaczego nie ma tu Marleny? - jęknęła w myślach. Przyjaciółka przynajmniej wiedziała co zrobić w tej sytuacji, zawsze była wygadana. A to właśnie Dorcas cechowała chorobliwa nieśmiałość i całkowity brak doświadczenia w relacjach damsko-męskich :D! Tymczasem czarnowłosy chłopak wciąż tam stał uśmiechając się czarująco, zupełnie nieświadomy tego co właśnie kłębi się wy umyśle, tej jakże pięknej blondynki.
- Tak mała, masz bardzo ładną siostrę. - zwrócił się do zachwyconej pięciolatki.
- Jestem Syriusz Black. A ty jak się nazywasz blondwłosa anielico? - zagadnął Dorcas. Dziewczyna zaniemówiła dopiero teraz dostrzegając całą sylwetkę przybysza, jego lśniące, czarne włosy, sięgające do połowy szyi, zimne, błękitne oczy, bladą cerę i uwydatnione kości policzkowe. Stałaby tam jeszcze dłużej z rozdziawioną buzią, wpatrzona w tego nieziemsko przystojnego chłopaka jak krowa na malowane wrota, gdyby nie delikatne szturchnięcie Caroline.
- Co..? - zapytała nieprzytomnie rozglądając się dookoła. Napotkawszy rozbawione spojrzenie Syriusza szybko się opamiętała - Ach tak. Nazywam się.. Dorcas.., Dorcas Meadowes.
~~*~~*~~*~~
       Lily nie mogła ukryć swojego zdziwienia kiedy weszła do Banku Gringotta.. Wyglądał jak zupełnie pałac.. Główną część banku stanowiła wielka marmurowa sala, którą oświetlały świece osadzone w kryształowych żyrandolach. Posadzka tworzyła skomplikowaną czarno-białą mozaikę. Wszędzie było pełno goblinów. Na wysokich stołkach za długim kontuarem, siedziało ze stu goblinów, skrobiąc piórami w wielkich księgach rachunkowych, odważając monety na mosiężnych wagach, badając drogie kamienie przez lupy. W ścianach było mnóstwo drzwi, a przy każdych stało dwóch goblinów, którzy wskazywali drogę wchodzącym i wychodzącym klientom kłaniając im się uprzejmie. Rodzina Evansów wraz z Severusem stanęła w kolejce do kontuaru z tabliczką Wymiana Walut.
        Oczekując na swoją kolej, Lily ciekawie przyglądała się znajdującym się w banku ludziom. Z drzwi naprzeciwko wyłoniła się właśnie roześmiana para z dzieckiem - śliczna, średniego wzrostu dziewczyna o dużych, granatowych oczach i srebrzystych, falujących, blond włosach, przystojny, czarnowłosy chłopak i mała dziewczynka o błękitnych oczach i prostych blond włosach, bardzo podobna do swojej mamy lub siostry. Lily po krótkiej obserwacji stwierdziła, że to raczej rodzeństwo, bo wydawali się być jej wieku. Chociaż nie. Chłopak wydawał się być jakiś starszy i doroślejszy. Mógł mieć nawet ze 13 lat.
- Wow! Ale odjazd! - zawołał podekscytowany, radośnie zerkając na stojącą koło niego blondynkę. – Na tym zakręcie, ja na serio myślałem, że się normalnie wykoleimy..!
Dziewczyna mruknęła coś pod nosem. Lily była święcie przekonana, że ona też tak sądziła.
- Noo czadowo bylo! - potwierdziła mała dziewczynka wesoło podskakując. - Ja chce jeście raz.. Jeście raz Dorcaś.. proose..! - wykrzykiwała ciągnąć zmaltretowaną dziewczynę za ręce.
- No nie wiem – odpowiedziała niepewnie blondynka. Była lekko zielonkawa na twarzy i wydawała się być szczerze zrozpaczona tą ideą.
         Lily nie dosłyszała jednak co postanowiło rodzeństwo, gdyż teraz nadeszła ich kolej. Siedzący na dość niskiej katedrze goblin oglądał kilkakrotnie mugolskie pieniądze, które dała mu pani Evans, mrucząc co pod nosem. Jednak wszystko najwyraźniej musiało się zgadzać, bo po chwili wyszli z Banku z sakiewką pełną ogromnych złotych, brązowych i srebrnych monet. Razem kupili również cynowe kociołki i składniki eliksirów, jednak przed księgarnią o zastanawiającej nazwie Esy Floresy była tak gigantyczna kolejka.., że zdecydowali się z rozdzielić. Państwo Evans postanowili zakupić dla przyszłych adeptów magii książki, a Lily, Petunia i Severus ruszyli na poszukiwanie odpowiedniej różdżki dla Rudej.
     Sklep z różdżkami znajdował się na samym końcu ulicy Pokątnej. Był niewielki i zaniedbany. Złuszczone, złote litery nad drzwiami układały się w napis OLIVANDEROWIE: WYTWÓRCY NAJLEPSZYCH RÓŻDŻEK OD 582 R. PRZED NOWĄ ERĄ. Na zakurzonej wystawie na satynowych poduszkach leżało kilka różdżek. Kiedy przekroczyli próg, gdzieś w głębi zabrzmiał dzwoneczek. Przy ladzie stał niski, krępy, mężczyzna w kwiecie wieku, zapewne pan Olivander.
- Dobry wieczór! – zawołał radośnie sprzedawca, uśmiechając się – Widzę, że dzisiaj zaszczyciła mnie cała gromadka. Wszyscy po raz pierwszy do Hogwartu?
- My tak – odpowiedziała nieśmiało Lily wskazując na siebie i Severusa – A moja siostra Petunia.. jest mugolką i towarzyszy mi zakupach.
- No tak rozumiem. - potaknął pan Olivander uważnie przyglądając się lekko wystraszonej, a zarazem zaciekawionej Petunii swoim bardzo przenikliwym spojrzeniem. Jednak po chwili zamyślenia, ponownie zwrócił się do swoich klientów.
- No to.. Kto...pierwszy..? - spytał spoglądając to na Lily, to na Severusa - Zresztą nieważne. - stwierdził po chwili machając ręką - Myślę, że ten młodzieniec się zgodzi, że damy mają pierwszeństwo. Prawda? - spytał wesoło czarnowłosego. Ten tylko potaknął głową.
- Wspaniale! - powiedział ucieszony mężczyzna - Chodź dziecko podejdź tutaj i stań prosto. - zwrócił się do Lily, która automatycznie skrzywiła się na wyraz dziecko. Pan Olivander po raz kolejny uśmiechnął się szeroko.
- No tak nie dziecko.. tylko panienka. - stwierdził wyjmując z kieszeni kamizelki białą taśmę mierniczą - A jak ma panienka na imię? - zagadnął.
- Lily Evans.. - odparła nieśmiało Lily.
- No dobrze. To niech mi panienka Lily teraz powie, która ręka ma moc.
- Eee... prawa? - odpowiedziała niepewnie rudowłosa, zaskoczona tym nietypowym pytaniem - Znaczy się.., jestem praworęczna..

     Pan Olivander zmierzył ją taśmą na wszystkie możliwe sposoby - od ramienia do palca wskazującego, od nadgarstka do łokcia, w pasie, a następnie od ramienia do podłogi i od kolana do pachy, a wreszcie obwód głowy. Pomiary musiały być najwyraźniej gotowe, bo mężczyzna mrucząc coś do siebie zniknął w labiryncie półek z różdżkami. Po chwili wrócił niosąc cały tuzin pudełek, postawił je na stoliku. Tymczasem ku zachwytowi Lily i przerażeniu Petunii taśma mierzyła rudą dalej.
- Dość – powiedział pan Olivander, a taśma posłusznie skuliła się na podłodze – Zawsze o tym zapominam – mruknął cicho do siebie. - No dobrze, co my tu mamy. Może na początek.. ?
- Tak.., Proszę spróbować tego. Sosna, 11 cali, włos z ogona jednorożca, giętka.., idealna do magii niewerbalnej – powiedział już dużo głośniej podając Lily jedną z tuzina różdżek leżących na stole - Po prostu mocno chwyć i machnij! - dodał patrząc jak jedenastolatka niepewnie trzyma różdżkę. Lily machnęła, jednak ku rozczarowaniu sprzedawcy nic się nie stało..
-Nie, nie to nie ta.. - mruczał pod nosem – Hm może to? Głóg, 11 i 1/2 cala.., włókno z pachwiny nietoperza, niezbyt giętka, bardzo dobra w magii leczniczej jaki i rzucaniu klątw.
Lily nie sądziła by kiedykolwiek miała zamiar rzucać jakieś klątwy (dopisek autorki: nie znała jeszcze wtedy Jamesa Pottera ;]), ale skoro pan Olivander tak twierdził, to może warto spróbować? Machnęła i nic. Później było tylko gorzej.
- Jesion i włókno ze smoczego serca... 11 cali..., bardzo uparta i temperamentna.
- Nie, nie, na pewno nie ta.. - jęknął sprzedawca wyrywając jej pospiesznie z dłoni różdżkę podając następną i następną i następną – A może to, cyprys, 12 cali, kieł hipogryfa.. dla śmiałych i odważnych czarodziejów..? Czarny bez, 9 1/3 cala, kieł widłowęża? 10 3/4 cala, winorośl, włókno z smoczego serca?
         I tak oto po sześciu różdżkach Lily wzięła w dłonie kolejną, mając nadzieje, że będzie to wreszcie ta jedyna. Pan Olivander chyba podzielał, jej zdanie bo powiedział:
- Jeśli nie ta.. to chyba żadna nie będzie pasować. - mruknął -Proszę. Dziesięć i ćwierć cala, wierzba, bardzo elegancka, znakomita do rzucania uroków.
Gdy tylko chwyciła różdżkę, poczuła nagłe uderzenie gorąca w palcach. Ciepło zaczynało się przyjemnie rozchodzić po całym ciele. Z uśmiechem wzniosła różdżkę w górę, czując delikatne wibracje mocy przechodzące przez palce i machnęła tworząc w powietrzu skomplikowany wzór. Z końca różdżki wytrysnęły bursztynowe iskierki, formując się w tuzin drobnych, trzepiących miodowymi skrzydłami motylków. Pan Olivander przyglądał się im zauroczony.
- Tak ta będzie doskonała! Widzę, że trafiłem na utalentowaną czarownicę. Rzadko zdarza się, by komuś nieuczęszczającemu jeszcze do Hogwartu udało się wyczarować coś więcej niż snop iskier. Należy się dziesięć galeonów.. - oznajmił pakując różdżkę do ozdobnego pudełka.
Jednak nim Lily zdążyła zapłacić coś niepokojąco głośno grzmotnęło o ziemię. Z kominka, koło lady ktoś wyskoczył wzniecając ogromny obłok kurzu i sadzy. W pomieszczeniu momentalnie zrobiło się ciemno. Ktoś wrzasnął, coś przewróciło się z hukiem. Kolejny wrzask, bolesne jęknięcie i cisza..

      Petunia otworzyła oczy. Leżała na podłodze. Głowa pulsowała jej nieprzyjemnie. Przed sobą widziała lekko rozmazany obraz. Nie pamiętała co dokładnie się zdarzyło. Coś huknęło, ktoś przewrócił ją na ziemię.., zrobiło się ciemno, straciła przytomność. Ktoś musiał już najwyraźniej uprzątnąć, bo w pomieszczeniu było jasno, bardzo jasno. Ktoś w oddali biadolił:
- Różdżki! Moje różdżki! Mogą być uszkodzone! Wszystko przepadło!
- Bardzo pana przepraszamy! - tłumaczyła się jakaś kobieta – Ta dziewczyna to istne fatum! Moja córka, Alice, ta niezdara urodziła się w piątek 13-nastego! To naprawdę nie nasza wina, wie pan los, przeznaczenie, fatum chyba nic gorszego nie może spotkać porządnego czarodzieja. A my tylko chciałyśmy się dostać Siecią Fiuu do Esów Floresów.., pierwsza podróż tym sposobem, sam pan rozumie.. - sprzedawca chyba jednak nie rozumiał, bo tylko co prychał gniewnie i biadolił na temat swoich różdżek - Może panu jakoś pomogę? - zaoferowała się w końcu stropiona kobieta.
- Niech się pani nawet nie waży! - zagrzmiał mężczyzna - Proszę nic nie dotykać! Wystarczająco mi już pani pomogła.
      Petunia nie dosłyszała reszty konwersacji, gdyż zagłuszył ją jej własny krzyk. Nad nią pochylała się dziwne umorusane sadzą stworzenie o krótkich.., postrzępionych włosach i ogromnych bursztynowych oczach. Ku przerażeniu Petunii stworzenie to przemówiło ludzkim głosem..
- Ojej! Przepraszam, nie wiedziałam, że cię przestraszę! Na dodatek jeszcze cię wtedy przewróciłam. Nic ci się nie stało? Żyjesz prawda? Musisz żyć..., przecież krzyknęłaś...
Petunia nie słuchała, odsunęła się na bezpieczną odległość, wstała i wybiegła z sklepu.. wpadając w sam środek tłumu gapiów ciekawie spoglądających przez szklaną drzwi i okna na dziejącą się w sklepie scenę.

     Rudowłosa rozejrzała się po sklepie. Wyglądał strasznie – z poprzewracanych regałów wypadały pudełka z różdżkami, pojedyncze egzemplarze walały się po podłodze. Wstępne zaklęcia czyszczące na niewiele się zdały, zresztą pan Olivander zamiast porządkować sklep zajęty był kłótnią z jedną z sprawczyń tego zamieszania. Lily podniosła z podłogi kilka różdżek chroniąc je przed rozdeptaniem. Całe szczęście, że jej spoczywała bezpiecznie w pudełku, które zdążyła chwycić jeszcze przed upadkiem. Uwagę Lily zajęło jednak coś zupełnie innego niż porozwalane po podłodze różdżki.. ktoś krzyknął. Dziewczyna z przerażeniem uświadomiła sobie, że to głos Tunii. Jej siostra właśnie spanikowana wybiegła ze sklepu. Lily nie zastanawiała się za długo co robić. Pośpiesznie podziękowała panu Olivanderowi, zapłaciła odpowiednią sumę pieniędzy i przeprosiła, że nie może pomóc w porządkach. Po czym opuściła budynek i zanurzyła się w tłumie przechodniów szukając Petunii. 
~~*~~*~~          
                             No to cz. 1 mamy za sobą, cz. 2 pojawi się prawdopodobnie za 3-4 dni :)