Przepraszam, powinnam wcześniej napisać, że wyjeżdżam, ale naprawdę nie miałam kiedy. Tak to jest gdy się załatwia wszystkie rzeczy na ostatnią chwilę. Dziękuję komentującym jesteście kochani :*! A teraz bez większych ceregieli dalsza część rozdziału 3..
~~*~~*~~*~~
Przeszła
ulicę Pokątną wzdłuż i wszerz. Bezskutecznie. Nie wyglądała
jednak na osobę zagubioną czy zdenerwowaną. W przeciwieństwie do
innych pierwszorocznych bywała tu wiele razy. Znała każdy kąt i
uliczkę, nawet najmniejszy zakamarek. Chwilkę stała przed witryną
sklepu miotlarskiego, z zachwytem wpatrując się w najnowszy model
Srebrnego Pioruna. Nie ekscytuj się tak przecież dobrze wiesz,
że ,,Pierwszoroczni nie są upoważnieni do posiadania
własnych mioteł"
zacytowała w myślach. Swoją drogą kto wymyślił ten
beznadziejną zasadę? Przecież nie pozabijają się na tych
miotłach. Każdy porządny mag miał latanie we krwi, czarodzieje
robili to od wieków!
Zrezygnowana
przysiadła na rogu lodziarni pana Flortuscue. Tata pewnie odchodził
od zmysłów. Ostatnio nakrzyczał na nich, ponieważ po zmroku
wrócili do domu. Marlena zdziwiła się bo nigdy nie był taki
nerwowy. Matt mówił, że to wszystko przez te niewyjaśnione
zniknięcia i problemy w Ministerstwie. Ma za dużo na głowie, żeby
jeszcze martwić się o nas. Matt może sobie mówić! - pomyślała
z złością, z całej siły kopiąc kamyk, który nawinął jej się
pod nogi. Wystarczyło żeby zjawiła się urocza Puchonka
żeby jej brat zupełnie stracił głowę i zapomniał o własnej
siostrze. W tym momencie jedenastoletnia Marlena McKinnion
nienawidziła Amelii Bones z całego serca.
Jednak teraz co innego
zaprzątało jej myśli, a właściwie kto inny. Gdzie
był jej brat Matt i tata? Gdzie on się do jasnej ciasnej p0dziewa i
czy w ogóle zauważył jej zniknięcie. Znając go zapewne
nie. Niczego nie zauważył. – pomyślała
po czym zwróciła się do swojego milczącego towarzysza.
-
Może wszyscy czekają na mnie w Dziurawym Kotle? - spytała
spoglądając w stronę bordowej budki z popcornem - Co o tym sądzisz
Lennox? Powinnam tam iść?
Mały
granatowy smok pokręcił przecząco głową.
-
Masz rację zostanę tutaj. - mruknęła przypatrując mu się z
zastanowieniem.Bardzo żałowała, że tak mało czarodziejów uważa
smoki za inteligentne stworzenia. Nie, w opinii wielu były to tylko
bezmózgie bestie siejące spustoszenie. Bestie, które należało
tępić. Marlena była oczywiście odmiennego zadania, wprost je
uwielbiała. Lennox był pierwszym smokiem, którego zobaczyła na
własne oczy. Pamiętała tą chwilę zupełnie tak jakby to
wydarzyło się wczoraj.
To
była jej pierwsza wizyta na Pokątnej, pierwszy raz była wraz z
tatą w pracy, pierwszy raz ujrzała Lennoxa...
Był
to zwyczajny, czerwcowy wieczór. Wracali z redakcji Proroka
Codziennego. Ministerstwo często wysłało tatę by, uzgodnił
sprostowania do artykułów lub przekazał w informację w trochę
innym świetle. Mimo iż normalnie zajmował się Stosunkami
Międzynarodowymi, czasami robił, jak to on sam określał, za
rzecznika prasowego Ministerstwa. Pamiętała
jak zatrzymała się w wtedy przed budką z prażoną kukurydzą.
-
Chcesz popcornu kochanie? - spytał tata. Mała Marlena przecząco
pokręciła głową, zafascynowana wpatrując się w czerwoną budkę,
a raczej w to co w niej się znajdowało.
-
To smok? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, z wybałuszonymi
oczami przyglądając się granatowemu stworzonku. Tata potakująco
kiwnął głową. Smok leżał zwinięty w kłębek, drzemiąc. Z
okrągłych nozdrzy wydobywały się obłoczki pary. Lena pomyślała,
że musi być mu smutno tak samemu tu leżeć, przyglądając się
jak inne dzieci robią zakupy, śmieją się i biegają, bawią się
z sobą. On tak nie mógł, był uwięziony w tej klatce. Może
właśnie śniło mu się, że szybuje w chmurach nad górskimi
szczytami i rozległymi lasami? Może nigdy tak nie latał? Może
nawet nie wiedział jak to jest być wolnym?
-
Tato nie możemy go uwolnić? - zapytała dziewczynka robiąc
błagalną minę. Pan McKinnon zaśmiał się serdecznie.
-
I co z nim zrobimy? Będziemy go trzymać w garażu? - spytał z
żartobliwie.
Siedmioletnia
Marlena ochoczo pokiwała głową. Tata spojrzał na nią czule.
-
Głuptasku, to małe stworzonko, zapewne zmieniłoby nasz dom w kupkę
popiołu.
-
Na pewno byłby grzeczny gdybyśmy go o to poprosili. - odpowiedziała
rezolutnie Marlena. - A poza tym w naszym domu przebywał by tylko od
czasu do czasu. Całe dnie spędzałby w niebieskich przestworzach, a
do nas przylatywałby jak tylko by zatęsknił, byłby chory albo nie
miał co jeść.
-
Tak wy z mamą zrobilibyście z domu istne ZOO. - mruknął zamyślony
pan McKinnion – Naprawdę nie wystarczy ci, że hodujemy gnomy, a
mama trzyma pod łóżkiem niuhacze?
Siedmiolatka
nie dawała jednak za wygraną.
-
Taki mały smoczek nikomu by nie przeszkadzał! - jęknęła -
Zajmowałbym się nim. Obiecuję! Karmiła, wyprowadzała na spacer
i...
-
Marly smok to nie zabawka ani nie domowe zwierzątko. Smok potrzebuje
otwartej przestrzeni, swobody ruchu. W niektórych krajach, np.
Rumunii są specjalne rezerwaty dla smoków. Uzdolnieni czarodzieje
dbają o jemu podobnych.. Mogę zapytać mamę, czy da się zrobić
coś z tym tutaj. - powiedział pan McKinnion w końcu – Jednak
niczego nie obiecuję! - dodał szybko widząc rozradowaną minę
córki. To zdanie, jednak w zupełności wystarczyło siedmiolatce.
-
Tatusiu, jesteś kochany! - stwierdziła dziewczynka wesoło drepcząc
za ojcem - Wiesz co? Może go jakoś nazwiemy? Lennox to ładne imię,
prawda?
Od
tamtej rozmowy Marlena za życiowy cel postawiła sobie obronę praw
smoków. W prz yszłości chciała studiować smokologię w Rumuni.
Potem zamierzała się przyłączyć do MRWS (Międzynarodowego Ruchu
Wyzwolenia Smoków).
Zaniepokojona
Marlena powróciła jednak szybko ze świata wspomnień na ziemię,
rozglądając się dookoła po ulicy i próbując wśród
wszechogarniającego tłumu wpatrzyć Matta. Wszędzie kręciło się
mnóstwo uczniów z rodzicami. Przyszli lub obecni adepci magii
zerkali co chwila na pergaminowe listy, by przypadkiem nie pominąć
żadnej rzeczy niezbędnej do dalszej nauki czarów. Przyjaciele
spotykali się w lodziarni i pobliskiej cukierni, gdzie przy
wybuchach serdecznego śmiechu dzielili się przeżyciami z wakacji.
A grupka młodych czarownic stojących po przeciwległej stronie
ulicy, zacięcie dyskutowała o najnowszej kolekcji Madame Malkin.
Uwagę
Marleny przykuły, jednak dwie dziewczynki przeciskające się przez
tłum przechodniów. Młodsza z nich, o kasztanowych włosach
rozglądała się dookoła z zachwytem. Na twarzy starszej, blondynki
malowało się zdumienie i jakby odrobina strachu. Dziewczyna
uśmiechnęła się szeroko..
-
Uff.. wreszcie go zgubiłyśmy! - mruknęła z nieukrywaną
satysfakcją.- Dlaczego on wszędzie musi za nami chodzić? -
zapytała pretensjonalnie, krzyżując ręce na piersiach. - Skrada
się jak jakiś wielki obrzydliwy pająk..
Rudowłosa
westchnęła ciężko z patrząc na towarzyszkę z wyraźną
dezaprobatą.
-
Tuniu, Severus jest moim przyjacielem! Powinnaś być dla niego miła.
Tunia
puściła tą uwagę mimo uszu mierząc otoczenie krytycznym
spojrzeniem.
-
Rodzice mówili, że będą czekać na nas w Esach Floresach, czy
jakąkolwiek dziwaczną nazwę ma ta księgarnia. Powinniśmy tam
pójść. - oznajmiła ciągnąc rudowłosą za rękę.
Jednak ta
zdawała się być pochłonięta całkowicie inną kwestią. Stała w
miejscu jak zaklęta, oniemiała błądzącym wzrokiem wpatrzona
gdzieś na wprost. Podekscytowana zrobiła kilka kroków w stronę
siedzącej na progu Marleny.
-
Tuniu spójrz. Chodź tutaj! - zawołała z błyszczącymi oczami. -
Widzisz ? To smok. Prawdziwy smok! - wykrzyknęła oczarowana
wskazując w kierunku budki z popcornem.
Blondynka przesunęła się
niechętnie wykrzywiając usta w grymasie. Nienawidziła gadów. Na
sam widok węża czy czegoś równie obrzydliwego od razu robiło jej
się niedobrze. Niepewnie podeszła w stronę owego stworzenia, po
czym zaśmiała się z niedowierzaniem.
-
Ta okropna, granatowa jaszczurka miałaby być smokiem? - zapytała
sarkastycznie - Toż, to nawet nie potrafi latać!
W
tej właśnie chwili Lennox, zezłoszczony buchnął ogniem,
osmalając szyby budki, a Marlena jak oparzona poderwała się na
równe nogi. Szczerze mówiąc nie przypuszczałaby by cokolwiek
mogłoby by ją bardziej rozwścieczyć niż przesłodka mina Amelii
Bones. Wiedziała jedno: NIKT, NIGDY NIE BĘDZIE ZNIEWAŻAĆ SMOKÓW
W JEJ OBECNOŚCI!
-
Przestań! Jak możesz tak mówić!? - zawołała oburzona zaciskając
palce w pięści. Petunia odskoczyła nie spodziewając się tego
nagłego wybuchu. W sumie dziewczyna nie przypuszczałaby, że
ktokolwiek może czaić się za rogiem. Skamieniała nie wiedziała
co powiedzieć. Zimne, niebieskie oczy Marleny świdrowały ją
nieprzyjemnie.
-
No, a jakbyś ty się czuła gdyby ktoś nazwał cię małą obślizłą
jaszczurką? Myślisz, że jak ktoś jest mały i zniewolony to można
go tak bezkarnie obrażać? Wiesz co, MYLISZ SIĘ!- to ostatnie
zdanie niemal wykrzyczała.
-
Nie ważne czy jest niewielkich czy ogromnych rozmiarów... nadal
jest przedstawicielem szlachetnej rasy smoków. - dodała już dużo
spokojniej odgarniając z twarzy niesforny kosmyk brązowych włosów.
- Gdyby był na wolności z pewnością przemieniłby Cię w kupkę
popiołu! Już przez ciebie osmalił tą szybę! Biedaczek jeszcze
się udusi!
-
Udusi się.., ud..- wyszeptała,
tempo wpatrując na zwiniętego w kłębek smoka. Gdy tylko
przetworzyła ten fakt w swoim umyśle z przerażeniem i okrzykiem..:
-
Panie Fortescue! Lennox.. On znów.. – pobiegła do pobliskiej
lodziarni zostawiając siostry Evans w totalnym osłupieniu.
Petunia
przybrała swój drwiący uśmiech i na głos zastanawiała się czy
wszystkie czarownice są aż tak stuknięte. Natomiast Lily
zmartwiona wpatrywała się w osmalaną szybę. Lennox rzeczywiście
wyglądał mizernie. Jednak na całe szczęście z lodziarni wybiegł
pan Fortescue, prowadzony za rękę przez brązowowłosą
jedenastolatkę. Tęgi mężczyzna w fartuchu przyjrzał się budce i
zaklęciem otworzył drzwiczki wpuszczając dopływ świeżego
powietrza. Ubrał rękawice i wyjął z smoka z jego wiezienia.
-
Leno, mogłabyś go potrzymać na chwilę? - zapytał wręczając
zachwyconej brunetce granatowe stworzonko. - Tylko ciebie nie
poparzy. Tylko trzymaj go mocno, tak żeby nie odleciał.
Petunia
przyglądała się tej scenie z czystym obrzydzeniem. Lena natomiast
w swoich ramionach kołysała nadal nie najlepiej wyglądającego
smoka. Fortescue wyciągnął różdżkę (oczy Petunii zrobiły się
wielkie jak spodki), powiedział jakiś obco brzmiący wyraz (coś
jakby chłostać) i budka ponownie lśniła nieskazitelną
czystością.
-
Musimy go zanieść do Meridy, może ona coś pomoże.. - powiedział
z zaniepokojeniem zerkając na poszarzałego smoka. Lodziarz i
Marlena szybkim krokiem ruszyli w stronę CENTURUM HANDLOWEGO
ELYOPA. Gdy tylko odeszli Petunia prychnęła
pogardliwe.
-
Na co my jeszcze właściwie czekamy? - zwróciła się do Lily.
-
Nie sądzisz, że powinnyśmy ją przeprosić? - spytała rudowłosa
z zaniepokojeniem patrząc na sklep, w którym zniknęła Marlena z
Lennoxem.
-
Oh, daj spokój. Chodźmy już. - mruknęła podirytowana Petunia -
Ta obrzydliwa jaszczura żyje. Wszystko jest w najlepszym porządku.
-
Naprawdę, tak uważasz? - zapytała zaskoczona Lily. Naprawdę nie
mogła pojąć jak jej własna siostra może być taką egoistką.
-
Lily nie ma sensu tracić czasu na dziwadła. Idziemy stąd. -
powtórzyła Petunia władczo ciągnąć dziewczynę za rękę. Ta
jednak wyśliznęła się z uścisku. Miała już dość humorów
Petunii. Rozumiała, że siostra była zazdrosna, ale przecież nie
musiała się tak zachowywać! Najpierw zrobiła scenę u
Olivanderów, później z jej winy zgubiły Severusa, a teraz o mało
co nie zamordowała smoka!
-
Wiesz co? Mam już tego dość. Sama idź. - powiedziała Lily przez
przez zaciśnięte zęby.
-
Świetnie. - odszczeknęła z złością jej starsza siostra - Tylko,
żeby później nie było, że to przez ze mnie się zgubiłaś! -
oznajmiła, po czym stanowczo obróciła się na pięcie. Ruszyła
przed siebie szepcząc jakieś nieprzychylne uwagi za na temat
czarodziejów i ich dziwactw.
Po
chwili z CENTRUM HANDLOWEGO ELYOPA wyłoniły się dwie postacie.
Lily pomyślała, że wszystko musiało pójść dobrze, bo oboje,
zarówno dziewczyna jak i lodziarz, mieli zadowolone miny. Ruda
dosłyszała nawet strzępki ich rozmowy.
-
Jakby co to zawsze mogę poprosić mamę o pomoc. - powiedziała
Marlena uśmiechają się – Na pewno nie miałaby nic przeciwko,
żeby zbadać Lennoxa.
-
Ach..tak, ciągle zapominam, że twoja mama pracuje w Departamencie
Magicznych Stworzeń. - powiedział mężczyzna wkładając Lennoxa
do jego mieszkania. Po czym westchnął i otarł chusteczką pot z
czoła. - To już kolejny raz w tym miesiącu, naprawdę nie wiem co
bym bez ciebie zrobił.
-
Przecież to nic takiego. Każdy by zareagował. – odrzekła
skromnie dziewczyna.
-
Eh biedaczek nie nadaje się do tej roboty.., zbyt duży stres. Będę
musiał wypuścić go na wolność. - mruknął jakby na swoje
usprawiedliwienie. Marlena westchnęła, dobrze wiedziała, że pan
Fortescue, nie wypuści Lennoxa na wolność. Po pierwsze przynosił
on zyski i był swoistą atrakcją ulicy Pokątnej. Po drugie pan
Fortescue kochał go niemal tak mocno jak sama Marlena i naprawdę
ciężko byłoby mu się z nim rozstać.
-
Wiesz, że mam u ciebie coraz większy dług wdzięczności? -
zapytał mężczyzna przypatrując jej się uważnie.
-
Ależ to przecież nic takiego! - powtórzyła lekko zawstydzona
Marlena.
-
Niby nic, ale pamiętaj, że darmowe lody to ty masz zagwarantowane u
mnie do końca życia.
Lena
bąknęła coś w stylu: naprawdę nie trzeba, jednak szeroki uśmiech
zadowolenia nie mógł zniknąć jej twarzy. Pomachała odchodzącemu
lodziarzowi, obróciła się w stronę Lennoxa i zobaczyła przed
sobą Lily.
-
Nadal tu jesteś? - spytała zdziwiona przypatrując się rudowłosej.
Ta stała tam przez chwilę z stropioną miną, po czym wzięła
głęboki wdech, decydując się zabrać głos.
-
Chciałam cię przeprosić za siostrę. - wypaliła jednym tchem
posyłając Marlenie błagalne i rozdzierające od środka spojrzenie
- My naprawdę nie chciałyśmy. Strasznie głupio to wyszło.
-
Rzeczywiście, ale w końcu nic się nie stało, prawda? - odparła
dziewczyna- Chociaż swoją drogą też mogłam na was tak nie
naskakiwać. No, ale cóż taka już jestem. Zawsze mówię to co
myślę i nigdy nie potrafię utrzymać języka za zębami.
Lily
uśmiechnęła się nieśmiało do nieznajomej.
-
Jestem Lily Evans. Miło mi cię poznać.- powiedziała podając jej
dłoń. Jej rozmówczyni ścisnęła ją mocno i dość silnie, i
długo nią potrząsała, zupełnie tak jakby ten rodzaj powitania
nie był jej do końca znany.
-
Nazywam się Marlena McKinnion. – przedstawiła się - Chociaż
równie dobrze możesz mówić mi Lena. No i oczywiście mnie także
miło jest cię poznać. - oznajmiła uśmiechając się
rozbrajająco.
Lily
nie mogła się powstrzymać by nie spojrzeć na drzemiącego już
teraz smoka. Była zafascynowana tym stworzeniem.
-
Czy on potrafi latać? - spytała, niepewnie spoglądając w stronę
towarzyszki, jakby obawiając się kolejnego wybuchu złości, tym
razem z powodu kompletnej niewiedzy i ignorancji. Jednak Marlena
tylko roześmiała się serdecznie i zaczęła opowiadać Lily o
smokach, Quditchu, Ministerstwie Magii, tym jak bardzo nie może
doczekać się podróży do Hogwartu i, że najbardziej to chciałaby
być w Gryffindorze. Dziewczyny były tak zaabsorbowane rozmową, że
nie zauważyły pojawienia się wysokiego trzynastolatka. Dopiero po
trzecim, znaczącym i dość głośnym ,,EKHYM'' odwróciły się w
jego stronę.
-
Matt? - spytała zdziwiona, przestraszona, a zarazem szczęśliwa
Marlena.
-
Matt!? - powtórzył ze złością jej brat, świdrując ją
identycznymi, błękitnymi oczami - Przepraszam cię bardzo, szukam
cię już prawie od godziny. Tata dostaje białej gorączki, martwi
się o ciebie, myśli, że coś się stało! Chciał już zgłosić
twoje zaginięcie aurorom! A ty co!? Stoisz sobie jakby nigdy nic i
rozmawiasz w najlepsze? A na mój widok robisz głupią minę i
pytasz się: Matt? Tak to ja, gdybyś nie zauważyła. Zwariować
można! - mówił to z wyraźną pretensją w głosie, ale nie dało
się ukryć, że cieszy się, że ją widzi. Tym razem to Marlena
chrząknęła z znacząco.
-
Nie moja wina, że mój brat dostaje świra, gdy tylko jakaś
Puchonka zakręci mu tyłkiem przed oczami!
Matt
zaczerwienił się mocno zaciskając ręce w pięści.
-
Amelia to moja przyjaciółka i wcale... Eh.. Jesteś..., jesteś
żałosna!
Na
te słowa Lena aż się obruszyła.
-
Ja jestem żałosna? - zapytała z niedowierzaniem - Popatrz na
siebie! Ja się nie uganiam za drugoklasistkami i nie mącę ich w
głowach.
-
Przestań zrzucać całą winę na mnie..! To ty się włóczysz z
nie wiadomo z kim i gdzie..
Kłócili
by się tak jeszcze przez dobre pół godziny gdyby nie trzecie
znaczące ''ekhm'' tym razem autorstwa Lily. Matt odwrócił się
zdziwiony.
-
A ty kto? - spytał przyglądając się jej podejrzliwie. Marlena
ostentacyjnie wzniosła oczy ku niebu.
-
Matt to jest Lily. Lily to jest mój brat Matt. - przedstawiła ich
sobie z wyraźnie naburmuszoną miną.
-
Ach tak.. - uśmiechnął się chłopak podając dłoń rudowłosej -
Widzę, że zdążyłaś już poznać moją kochaną, upierdliwą
siostrzyczkę. Pewnie zdążyła zamęczyć cię na śmierć. Sama
przyznasz.., że paszcza jej się nie zamyka...
Lily
zachichotała, chciała już coś powiedzieć.., gdy zdanie ponownie
przerwała jej Marlena, a raczej jęk Matta, któremu dostał się
porządny kuksaniec.
-
A to, za co? - zapytał za urażony, masując obolały bok.
-Za
MAŁĄ upierdliwą siostrzyczkę. - odpowiedziała wściekle Marlena.
Jej oczy ciskały mordercze spojrzenia.
-
Bo jesteś mała gnomie. - odparł beztrosko jej brat, wzruszając
ramionami. Za co znów mu się dostało. Tym razem cios był
celniejszy - brunetka trafiła łokciem między jego żebra.
-To
nie powód do kompleksów. - wysyczał przez zaciśnięte z bólu
zęby. Siostra zgromiła go niepochlebnym spojrzeniem.
-
Oh przymknij się ty trolli terapeuto! - mruknęła przeciągle,
nieźle już wkurzona. Chłopak jednak nie dawał za wygraną. Granie
siostrze na nerwach wyraźnie go bawiło.
-
Trolli terapeuto też mi coś. - mruknął - Choć raz mogłabyś być
kreatywna i wymyślić coś lepszego. Tylko na tyle cię stać? -
spytał rzucając jej ironiczne spojrzenie.
-
Wiesz przecież, że potrafię DUŻO więcej. Ty..
Lily
przyglądała się tej scenie z rozbawieniem, ale również z
irytacją. Nie dali jej nawet dojść do słowa.., a przecież ona
tylko chciała się o coś zapytać. Rudowłosa zdecydowała się
ostatecznie zakończyć tą chorą potyczkę słowną zanim dojdzie
do rękoczynów.
-
EKHYM. - chrząknęła po raz kolejny. Jednak również tym razem
nikt nie zwrócił na nią uwagi.
-
Ja tu jestem! - zawołała wchodząc pomiędzy kłócące się
rodzeństwo i wymachując rękami przed ich oczami. Dopiero po tej
zdecydowanej akcji, wreszcie ją zauważyli, a raczej odwrócili się
w jej stronę z zdezorientowanymi minami, jakby zastanawiając się
co ona w ogóle tu robi. Lily westchnęła.
-
Chciałam się tylko zapytać czy wiecie, może, gdzie są Esy
Floresy. - oznajmiła uśmiechając się niewinnie.
-
Piąty budynek po prawej stronie. - odpowiedzieli chórem, po czym
wybuchnęli śmiechem i przybyli sobie piątki. Zrezygnowana
rudowłosa osóbka pokręciła głową w niemym niedowierzaniu. Czy
ona rzeczywiście tak naprawdę kiedyś chciała mieć starszego
brata? Teraz była nieomal wdzięczna za to, że za siostrę ma
obrażalską Petunię. Lily nie wypowiedziała jednak tych uwag na
głos.
-
Dzięki. - odpowiedziała tylko szykując się do odejścia.
Rodzeństwo uspokoiło się, patrząc po sobie, a później zerkając
na Lily.
-
Odprowadzić cię czy trafisz sama? - spytał uprzejmie Matt.
-
Jakoś sobie poradzę. - mruknęła wymijająco modląc się w duchu,
o to, żeby nie musiała wysłuchiwać ich kolejnej kłótni. Marlena
podbiegła do niej i uściskała z całej siły, zapewniając, że
już za nią tęskni i nie wie jak wytrzyma bez Lily te dłużące
się dwa tygodnie. Jednak nim rudowłosa się spostrzegła brunetka
była wraz z swoim bratem po drugiej stronie ulicy. Nagle obróciła
się energicznie machając w jej stronę.
-
No to do zobaczenia na King-Cross! - zawołała przez ramię
zostawiając Lily zupełnie samą.
-
Do zobaczenia - odkrzyknęła rudowłosa patrząc za znikającym w
tłumie rodzeństwem. Chociaż byli już naprawdę daleko nadal mogła
usłyszeć echo ich sprzeczek.
~~*~~*~~*~~
Severus
Snape zaklął pod nosem. Nie rozumiał jak mógł je zgubić,
przecież szedł za nimi krok w krok. Zawiódł Lily i to w tak
ważnym dla niej dniu. A jeśli coś się stanie? Uspokój się
baranie! To Lily, ona potrafi się do siebie zadbać. W końcu lub
może na całe szczęście nauczyłeś kilku zaklęć obronnych.
Mimo to, wszystko w nim wrzało. To zapewne sprawka tej wstrętnej,
plugawej mugolaczki. - pomyślał
z nienawiścią - Od dawna chciała, żebym je zgubił.
Pogrążony w tych niezbyt radosnych myślach, idąc ulicą
potrącił lekko kobietę w czarnym płaszczu.
-Przepraszam.
- mruknął niewyraźnie nawet się nie zatrzymując. To jednak
najwidoczniej było nie w smak poturbowanej czarownicy.
-Patrz
jak leziesz ofermo! - wrzasnęła wbijając paznokcie w jego ramię.
Tylko tego brakowało.. -pomyślał zrezygnowany chłopak
odwróciwszy się w stronę swojej niedoszłej ofiary. Spodziewał
się zobaczyć dumną, przewrażliwioną na punkcie czystości krwi
szlachciankę w podeszłym wieku. Nie mógł się bardziej mylić. Co
prawda, tak jak przypuszczał leżącej przed nim dziewczynie
najwyraźniej płynęła błękitna krew, jednak tylko w zakresie
jego przeczucia okazały się prawdziwe. Brunetka z pewnością nie
wyglądała jak sędziwa matrona szlacheckiego domu. Mogła mieć co
najwyżej niecałe dziewiętnaście lat. Severus pomyślał, że
można by ją było uznać za całkiem atrakcyjną, gdyby nie wyraz
furii malujący się na jej twarzy.
Severus
zaklął pod nosem. Co ze mnie za pacan. - pomyślał
– Zamiast zastanowić się nad jakimś sensownym wyjściem
z tej nieprzyjemnej sytuacji, ja podziwiałem wdzięki tej..
świruski. Jego obecna sytuacja
nie przedstawiała za ciekawie. Nim zdążył za zareagować,
ta wariatka podniosła się, otrzepała swój czarny, aksamitny
płaszcz i z mściwą satysfakcją wepchnęła go w ciemną alejkę.
Po czym przyparła go do muru i przyłożyła mu różdżkę do
gardła. Co prawda Severus wymacał palcami swoją różdżkę w
kieszeni szaty, jednak zanim zdążył cokolwiek zrobić nieznajoma
nieznacznie poruszyła ustami, a jego ostatnia deska ratunku
odleciała w tył, odbiła się od przeciwległego muru, po czym
spadła na ziemię. Brunetka zaśmiała się nieprzyjemnie.
-
Tak pogrywasz? - zapytała uśmiechając się filuternie. Nie
wiedział co miała zamiar teraz z nim zrobić. Nie zachowywała się
normalnie. Wyglądało na to, że jest osobą niezrównoważoną,
zdolną do wszystkiego. Mogła go tu nawet zamordować, a ciało
wyrzucić do londyńskich ścieków. Co do jednego nie można było
mieć wątpliwości - w jej ciemnobrązowych oczach malowało się
istne szaleństwo. Severus zapewne nie przeżyłby tego
spotkania, gdyby nie pojawienie się zakapturzonego mężczyzny.
-
Bellatrix, co ty do licha wyprawiasz?
Jego
zimny, nieprzyjemny głos wyrażał dziwne rozbawienie. Jednak
oprawczyni czarnowłosego chłopaka nie zaszczyciła przybysza nawet
przelotnym spojrzeniem.
-
Ta szumowina zaszła mi drogę! - wykrzyknęła wzburzona. - Ten
łajdak jak gyby nic popchnął mnie i przewrócił. Mnie!
Śmierciożerczynię, przedstawicielkę szlachetnego rodu Blacków,
ulubienicę Czarnego Pana! Za kogo on się uważa ten śmieć!? Kim
on śmie być by mnie tak znieważać!?
Im
dłużej mówiła tym większa furia i nienawiść gościła w jej
oczach, nawet ręce zaczęły jej niemal niezauważalnie dygotać.
Nieznajomy, jakby zupełnie nie dostrzegając stanu w jakim
znajdowała się ta kobieta, zaśmiał się tylko. Chociaż po chwili
już przyglądał jej się z troską.
-
Bello uspokój się, to zwykły dzieciak. - powiedział - Nie
powinnaś..
-
Nie będziesz mi mówił co mam robić Lastrange. - wycedziła, chyba
jeszcze bardziej rozsierdzona po jego reakcji na jej szczerze
wzburzenie. - Nikt zresztą po nim płakać nie będzie. Odsuń się.
-
To nierozsądne.
Na
te słowa kobieta obróciła się energicznie zaciskając prawą rękę
na krtani przerażonego Severusa, a drugą trzymając różdżkę
skierowaną w stronę czarnowłosego mężczyzny.
-
Jeszcze jedno słowo, a oberwiesz Avadą. - zagroziła rzucając mu
rozwścieczone spojrzenie. Severus pomyślał, że to bardzo realna
groźba. Miał jednak nadzieję, że nie zostanie wykonana na jego
osobie. Mężczyzna, nic sobie nie robiąc z jej słów, podszedł do
niej, wyrwał jej różdżkę i czule pogładził po policzku.
-
Musisz być taka wredna dla swojego przyszłego męża? - zapytał
obejmując ją w pasie.
-
Gdyby nie Czarny Pan.. - wysyczała wykręcając mu rękę pod
nienaturalnym kątem. Zimna twarz Rudolfa pozostała niewzruszona.
Nie widniała na niej żadna oznaka bólu.
-
Czarny Pan chce widzieć Lucjusza, więc lepiej go znajdź. -
wycedził patrząc na nią z odrazą. Brunetka warknęła w
odpowiedzi, zwalniając uścisk z krtani Severusa. Chłopak
zachłysnął się powietrzem osuwając się wzdłuż muru na
brukowaną drogę.
-
Zadowolony? - mruknęła patrząc jak ten beznadziejny dzieciak
bezskutecznie próbował się podnieść.
Lastrange
wykorzystując chwilę jej nieuwagi, przysunął się bliżej i
brutalnie wpił swoje usta w jej usta, przyciskając ją do muru.
Bellatrix bezsilnie próbowała się wyrwać, odepchnąć go, jednak
nie miała jak, Rudolf trzymał ją w niemal stalowym uścisku.
Pocałunki zeszły niżej na jej szyję, a jego ręce bezczelnie
błądziły po jej tyłku. Bellatrix już się nie opierała, jej
ręce bezwiednie opadły na boki, a z ust wydobywały się ciche
westchnienia. Nigdy jej tak nie całował. Pomyślała, że w tej
chwili nawet GO trochę przypominał. Nie głupia! Rudolf w niczym
nie był w stanie dorównać Czarnemu Panowi, jednak teraz nie miało
to dla niej żadnego znaczenia. Mężczyzna przestał nagle, z
zdziwieniem patrząc na jej zamglone oczy i jej ciało lgnące do
jego ciała. Podobało jej się to i wcale nie miała zamiaru
przestać.
-
Teraz tak, jestem zadowolony. - wyszeptał jej do ucha i obdarzając
jej usta delikatnym pocałunkiem. Gdy tylko dotarł do niej sens jego
słów raptownie oprzytomniała i odepchnęła go od siebie rzucając
mu mordercze spojrzenie. Przyglądał jej się z rozbawieniem i
okrutnym uśmiechem na ustach. Ustach, z których wydobyły się
tylko dwa słowa. Dwa przeklęte słowa przypominające jej, że ma
zacząć szukać tego zasranego Malfoya.
- Adios, skarbie. -
powiedział patrząc na nią wymownie.
-
Sukinsyn. - mruknęła na tyle głośno, by ją usłyszał, po czym
teleportowała się z głośnym trzaskiem. Gdy tylko znikła Rudolfus
Lastrange wybuchnął radosnym śmiechem szaleńca. Jednak po chwili
śmiech zamarł mu w gardle, gdy jego jastrzębi wzrok zauważył
ciemną sylwetkę kulącą się pod ścianą.
-
A ty na co się gapisz? Wynoś się stąd. - warknął w stronę
Severusa. - Słyszysz!? WYNOCHA!
Chłopak
natychmiast wstał i na chwiejnych pobiegł ile sił przed siebie.
Gdy tylko wybiegł na zatłoczoną ulicę Pokątną zatrzymał się
skonsternowany. Jeśli oni rzeczywiście byli, tym kim zdawali się
być to nie mógł zostawić tego w spokoju. Chociaż to wydawało
się istnym szaleństwem, pierwszy raz w życiu miał okazję
dowiedzieć się czegoś więcej o śmierciożercach i nie miał
zamiaru jej zmarnować. Zawrócił w ciemną uliczkę. Na swoje
szczęście lub nieszczęście wciąż widział sylwetkę Rudolfusa
kroczącego przed jego osobą.
Rudolfus
wszedł do nieciekawie wyglądającego sklepu na rogu ulicy. Zza
zakurzonej witryny widać było kradzione, czarnomagiczne przedmioty,
a na kołyszącym się na wietrze drewnianym szyldzie złotymi
literami wygrawerowany był napis - Borgin & Brukes. Severus
odczekał kilka sekund i skulony podszedł do wystawy sklepowej.
Kucnął przecierając jedną z zakurzonych szybek rękawem szaty
namoczonej śliną. Już po chwili widział Rudolfa witającego się
z sprzedawcą i wchodzącego na górę sklepu po trzeszczących
schodach. Severus zrezygnowany odsunął się od szyby. Już po
wszystkim, nawet jeśli wszedłby do sklepu sprzedawca i tak nie
wpuściłby go na górę. Poza tym ulicę Śmiertelnego Knockturnu
znał tylko z opowieści matki, więc nawet nie miał szans na
ucieczkę - nie wiedziałby nawet którędy by uciekać. Już miał
porzucić swoje wywiadowcze plany, gdy nagle ujrzał duże okno w
dachu sklepu. Gdyby tylko.. znalazł coś.. użytecznego. Tak! Te
skrzynki się nadadzą się idealnie! Wdrapał się na stertę
skrzynek, w głębi duszy dziękując Lily, wspólne wdrapywanie się
na dach młyna by razem mogli oglądać gwiazdy. Dosięgnął rynny,
biegnącej wzdłuż zadaszenia i podciągnął się na niej.
Przeczołgał się w górę po spadających dachówkach, tak by mieć
dobry widok na okno i w razie czego móc szybko się schować.
Pochylił głowę i spojrzał na to co działo się na dole.
Pokój
na poddaszu był urządzony skromnie. Ściany pomieszczenia zbudowane
były z nadgryzionych przez korniki, zzieleniałych desek. A całe
umeblowanie stanowiło proste łóżko, krzesło, lampa, biurko,
kilka półek z książkami i ozdobny, zamszowy fotel, odwrócony
tyłem. Fotel zza którym siedział ON. Rudolfus jako jeden z
nielicznych wiedział, że ON był kiedyś sklepikarzem, więc to
musiał być jego pokój. Nie miał pojęcia dlaczego nie mogliby się
spotkać w jednym z JEGO luksusowych apartamentów.
-
Dlatego, że tam wszyscy by się mnie spodziewali Rudolfie. –
dobiegł go niespodziewanie zimny głos zza fotela – Od mojego
przyjazdu do Anglii i publikacji najnowszych opracowań magicznych
dziennikarze i paparazzi z Proroka Codziennego nie odstępują mnie
na krok. A jak dobrze wiesz na razie nie zależy mi na identyfikacji
z waszymi działaniami.
Rudolf
rozumiał, chociaż nie do końca. Wszyscy wiedzieli przecież, że w
swoich artykułach naukowych Czarny Pan przedstawiał nowe, nieznane
dziedziny czarnej magii, które zgłębił podczas swoich licznych
podróży. Znany był również z tego, że nawoływał wręcz do
tępienia szlam. Z drugiej strony Rudolf wiedział, że powiązanie
Lorda z śmierciożercami rzeczywiście popsuło by im szyki. Mała
zmarszczka pojawiła się na czole dwudziestolatka.
-
Panie, skoro dalej masz zamiar ubiegać się o stanowisko nauczyciela
w Hogwarcie, to po co nam Malfoy? - spytał.
-
Malfoy jest planem B. Nie sądzę zresztą by nasz plan z moim
udziałem miałby się powieść. Dumbledore nie jest aż takim
głupcem. Zresztą zastanawiałem się nad reaktywacją Zakonu
Rycerzy Walpurgii, a pan Malfoy mógłby by być znakomitym
przewodniczącym.
Nagle
trzasnęło i do pokoju teleportowała się Bellatrix z Malfoyem.
Blondwłosy siedemnastolatek zdezorientowanie rozejrzał się po
pomieszczeniu ostentacyjnie pociągając nosem i zapewne
zastanawiając się w jakiej do licha dziurze on się znalazł i w
jakim celu. Rudolf uśmiechnął się i wzrokiem przesłał mu
czytelną wiadomość: jeśli nie chcesz mieć kłopotów, nie
zadawaj pytań. Bellatrix nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem,
z wyrazem czci wpatrując się w odwrócony fotel. Denerwowało go
to, on też odczuwał szacunek i strach w stosunku do Voldemorta,
jednak to było coś innego. Ona go uwielbiała, kochała go i
traktowała niczym bóstwo. Wiedział, że nigdy nie będzie czuła
czegoś podobnego do niego, nie zmieni tego nawet kilka wyrwanych
chwil w ciemnym zaułku. Zawsze będzie tym gorszym i zawsze będzie
musiał się z nim nią dzielić. Te myśli nieraz doprowadzały go
do istnego szału.
Tymczasem
Czarny Pan zdążył przekazać Malfoyowi kopertę z wstępnymi
instrukcjami i zaznajomić go z częścią tak niezwykle istotnej
misji. Gdy nagle coś zachrobotało, a Bellatrix krzyknęła z furią
wskazując na dachowe okno, a raczej ciemną postać, która szybko z
niego zniknęła.
-
To ten dzieciak! Ty … NIE OGŁUSZYŁEŚ GO!? - wrzasnęła wbijając
w oszołomionego Rudolfa mordercze spojrzenie – Ty IDIOTO, mogłeś
przynajmniej SPRAWDZIĆ CZY ZA TOBĄ NIE IDZIE!
Rudolfus
był na siebie naprawdę wściekły i rzeczywiście czuł się jak
skończony idiota. Niewiele myśląc podbiegł do okna, po czym
otworzył je zamaszystym ruchem, chwytając tego małego łajdaka za
rękaw szaty i brutalnie wciągając do środka pomieszczenia.
Obolały chłopak wylądował na zmechaciałym dywanie, a nad nim
pochylały się trzy niezbyt zachwycone jego niespodziewaną wizytą
w tym miejscu postacie. Nawet sam Voldemort wstał za swojego fotela,
by przyjrzeć się intruzowi.
-
Właśnie zastanawiałem się kiedy nasze zakochane gołąbeczki
zaproszą do środka naszego nieproszonego gościa. - powiedział
spokojnie uśmiechając się jadowicie – Mam nadzieję, że
następnym razem będziecie bardziej skupieni na wypełnianiu
własnych obowiązków, niż miłosnych utarczkach. Szczególnie
dotyczy to ciebie Bellatrix. Bardzo mnie zawiodła twoja dzisiejsza
postawa.
-
Panie przecież dobrze wiesz, że ja tylko ciebie.. - zaczęła
Bellatrix niemal zawodzącym z niewysłowionego bólu głosem.
-
Zamilcz. - powiedział ostro, na co Bellatrix skuliła się w sobie,
przysiadając na podłodze, a jej ciało zaczęło wić się w różne
strony jakby za sprawą niemego rzucenia Criuciatusa. Po chwili tą
samą wijącą się po podłodze pozycję przyjął niepokorny
Rudolfus.
-
Tak to jest gdy pracuje się z taką bandą ścierwa – rzucił
mężczyzna w stronę młodego Malfoya – czasami trzeba ich trochę
utemperować.
Severus
wpatrywał się w dwie wijące się po podłodze postacie jak
zahipnotyzowany. Pomyślał, że na tych dwoje ludzi musiałoby
rzucone również zaklęcie wyciszające, gdyż nie słychać było
rozdzierających wrzasków i jęków. Tylko ciała wijące się z
bólu, twarze zamarłe w przerażeniu, szeroko otwarte oczy, usta z
których wydobywał się niemy wrzask.
-
No tak co my tu mamy? Wstań chłopcze. Zakradnięcie się tu
wymagało od ciebie zarówno wiele sprytu jaki odwagi, jaki nieuwagi
moich sług. – powiedział zerkając na parę czarodziejów ciężko
dyszących i kulących się w sobie, zaklęcie Criuciatusa
najwyraźniej musiało być już zdjęte – Jest to w tej samej
mierze twój sukces jaki ich porażka. Ale nie o tym teraz. Przysuń
się tu chłopcze. - powiedział po czym w skupieniu zamknął oczy i
zamilkł przysuwając dłonie do skroni Severusa.
Pokój
w którym się właśnie znajdował rozpłynął się w nicości.
Obrazy zaczęły przesuwać mu się w głowie przed oczami, jakby to
wszystko działo się teraz, znów, naprawdę. Wspomnienia ożyły w
jego głowie tak, że nie mógł rozróżnić ich od rzeczywistości.
Znów widział siebie małego chłopca ryjącego nosem w
czarnomagicznych księgach, zachlanego ojca, którego szczerze
nienawidził, który nieraz bił i gwałcił jego matkę. A później
obudziło się w nim ponownie coś lżejszego, cieplejszego –
spotkania z Lily, jedyną osobą, która potrafiła wyciągnąć go z
tego świata zamętu i rozpaczy, chociaż nawet jej nie zawsze się
to udawało. Znów powróciła pogarda i nienawiść, ogromna pogarda
i nienawiść, które wypełniały każdy zakamarek ciała,
czarnomagiczne księgi, żarty robione Petunii, chęć zemsty. I
nagle wszystko ustało, a on znów znalazł się na podłodze w tym
obskurnym pokoju.
-
Ciekawe, bardzo ciekawe. Mamy ze sobą więcej wspólnego niżby
mogło się początkowo wydawać. - szepnął jakby do siebie uważnie
przyglądając się Severusowi, po czym zwrócił się do
znajdujących się w pokoju osób. - Przeczyśćcie mu pamięć.
Myślę, że pan Malfoy powinien zaopiekować się nieproszonym
gościem w Hogwarcie. I z pewnością będzie nam niezwykle przydatny
w przyszłości. Niezwykle przydatny – mruknął do siebie
zostawiając Severusa na pastwę krzątających się w wokół niego
czarodziei.
Severus
otworzył oczy, wciąż trochę kręciło mu się w głowie i nie do
końca wiedział gdzie się się znajduje. Stał na zatłoczonej
ulicy obok blondwłosego chłopaka a bladej, wyniosłej twarzy. Stał
tam i nie pamiętał nic.
~~*~~*~~*~~
Dość
niska czarna sylwetka przeciskała się przez tłum czarodziejów.
Czyżby to był on? Tak to on! -
pomyślała dostrzegając charakterystyczną bladą twarz,
przetłuszczone włosy i haczykowaty nos.
-
Severusie ! - krzyknęła podbiegając do przyjaciela. - Tutaj
jesteś. - zawołała mocno go przytulając. Chłopak popatrzył na
nią zawstydzony. Naprawdę nie zasługiwał na taką przyjaciółkę.
-
Lily tak się cieszę, że cię widzę.. Wtedy jak zniknęłyście...,
Myślałem, że.. - wydusił z siebie spoglądając na jej
uśmiechniętą twarz, zaczerwienione od zimna policzki i złote
iskierki w oczach. - Martwiłem się.
-
To my się o ciebie martwiliśmy – przerwała mu pani Evans,
podchodząc do córki - następnym razem uprzedź kogoś jak się
zamierzać się odłączyć! - powiedziała zatroskana, ale zarazem
ucieszona.
-
Całe szczęście, że się znaleźliśmy. - dodał pan Evans klepiąc
Severusa przyjacielsko po ramieniu. - Chodźmy już, bo patrząc na
tą listę wciąż wydaje mi się, że nie jesteśmy jeszcze w
połowie zakupów. - mruknął zerkając na pergamin. Gdy tylko
państwo Evans z zastanawiająco milczącą Petunią oddalił się na
bezpieczną odległość.. Severus dalej kontynuował swoje
przeprosiny.
-Wszędzie
was szukałem.. A potem spotkałem chłopaka z Hogwartu –
powiedział niepewnym głosem, jakby zastanawiając się czy naprawdę
tak było – Nazywa się Luciusz Malfoy, chodzi do 7klasy, jest
prefektem naczelnym..
-
Wiesz, ja też chciałabym ci kogoś przedstawić. - powiedziała
Lily uśmiechając – Severusie Snapie poznaj Nutty. Śliczna
prawda? - powiedziała podnosząc klatkę z niewielką brązową
sówką o wielkich orzechowych oczętach. - O i byłam u Madame
Malkin! - relacjonowała dalej rudowłosa - Pozwoliła mi kupić
tylko tiarę. Powiedziałam, że po resztę stroju pójdę z tobą.
Wyglądam teraz jak prawdziwa czarownica prawda? - zapytała
zakładając na rudą głowę czarny zakrzywiony kapelusz.
-
Dla mnie i tak zawsze byłaś prawdziwą czarownicą – mruknął
Severus. Najwspanialszą czarownicą pod słońcem. -
dodał w myślach.
~~*~~*~~*~~*~~
Wyjaśnienia..
*
W latach 70' , za czasów początków działalności śmierciożerców
już można było odczuć zbiorową niechęć czarodziejskiego
społeczeństwa do mugoli i mugolaków (wielu wręcz zgadzało się z
przekoniami Voldemorta), gobliny walczyły o swoje prawa, a
wilkołaki grasowały po całym kraju porywając Bogu winne dzieci.
Szukano autorytetu, który by to wszystko ogarnął. A kimś takim
dla wielu był wtedy młody intelektualista i naukowiec – lord
Voldemort wtedy zupełnie nie kojarzony z śmierciożercami. Po
części są to moje wymysły, a po części.. wiedza zaczerpnięta z
Księcia Półkrwi – wspomnienia
o Tomie Riddlu – str. 463 – 465 oraz str. 474 – 480 (jeśli
ktoś byłby ciekawy). Zawsze ciekawiło mnie czego tak naprawdę
Voldemort szukał w Hogwarcie.. i pierwsza część bloga będzie
niejako odpowiedzią. Chociaż cała ta sprawa to trochę poboczny
wątek, który jednak będzie się gdzieniegdzie pojawiał. Zmieniłam
też daty, gdyż lord Voldemort (wdłg. Potterowskiej Wiki) miał
starać się o pracę w Hogwarcie w latach – 60, a w opowiadaniu
robi to na początku roku 1972. Ogólnie staram się nie trzymać
kurczowo dat, więc nie dziwcie się jeśli znajdziecie jakieś
niewielkie odstępstwa.
*Oblivate
– zaklęcie, które powoduje wykasowanie danego wspomnienia, lub
całkowity zanik pamięci, Voldemort zmodyfikował Severusowi pamięć
wczepiając fałszywe wspomnienia
*Nutty
– to po angielsku orzechowa/y.
Wątpliwości
Byłam
bardzo niepewna sceny z Voldemortem. Z jednej strony wiem, że jest
szalenie nieprawdopodobna. Z drugiej strony zawsze zastanawiałam się
skąd u Lucjusza pojawiło się tak nagłe i chorobliwe
zainteresowanie Severusem. Oczywiste jest też, że ktoś inny nie
wyszedłby z tej sytuacji żywy. Jednak zawsze sądziłam, że
Voldemort widział w Severusie samego siebie, dlatego zawsze szanował
go na swój sposób i dlatego, też nie potrafił rozpoznać w nim
zdrajcy. A wy co o tym sądzicie? Przesadziłam z Voldziem, Syriuszem
albo Bellatrix?
Marlena
McKinnion
siedząca
na progu lodziarni pana Flocturcusa