wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 3 Na Pokątnej i na Knocturnie cz. 1

          Jestem złym, okropnym człowiekiem. Miałam zamiar publikować 2 rozdziały na tydzień, a tu z jednym się nie mogę wyrobić w 2 tygodnie! Winę zwalam na upały, przygotowania do wyjazdu (na który prawdopodobnie nie pojadę) i książki Tada Williamsa (uwielbiam książki Tada Williamsa!!!). Poza tym długo męczyłam się z tym rozdziałem. Doskonale wiedziałam co mam napisać.., tylko, że tej wizji nie umiałam ubrać w słowa. A gdy już coś napisałam to oczywiście kilka rzeczy zaczęło przeraźliwie zgrzytać. Dopiero teraz zdołałam się z tym uporać. Mam nadzieję, że mi wybaczycie tą przerwę. Gdyż rozdział jest przeraźliwie długi (aż 12 stron w Wordzie 0.O! - podzieliłam go na 2 części) i obfity w wszelakiej maści wydarzenia oraz różnorodne postacie. No cóż życzę miłego czytania! A i prawie bym zapomniała..


Rozdział dedykuję Camille Blue oraz opti-mai w

podziękowaniu za niezwykle budujące komentarze :)!

Przez was normalnie zaczęłam się czerwienić niczym Dorcas Meadowes :D!


~~*~~*~~*~~

      Reszta roku szkolnego i ponad połowa wakacji minęła Lily w zastraszająco szybkim tempie. I oto właśnie nadszedł, ten upragniony przez najmłodszą córkę państwa Evans, dzień. A był to bardzo ładny, słoneczny dzień, 22 sierpnia – czas wyprawy na Pokątną. Prawie wszystko było gotowe. Śniadanie zjedzone, naczynia pozmywane, lista zakupów zabrana. Niebieski Ford Anglia stał już przed domem, tak samo jak szczęśliwa, podekscytowana i żądna przygód rodzina Evansów oczekująca przybycia najlepszego przyjaciela rudej jedenastolatki - Severusa Snape'a. Nie. Tak właściwie nie w s z y s c y byli uśmiechnięci i szczęśliwi. Starszej siostrze Lily ani ta wyprawa, ani obecność dodatkowego pasażera nie przypadły do gustu.

- O N naprawdę musi z nami jechać? - mruknęła zniecierpliwiona blondynka pretensjonalnie krzyżując ręce na piersiach – Przynajmniej mógłby przyjść punktualnie. No, ale czego można się się spodziewać po osobniku tego pokroju.
- Na pewno przyjdzie.., pewnie mu coś wypadło. – odpowiedziała Lily, jednak z zaniepokojeniem wychyliła głowę bacznie obserwując chodnik i przechodzących przechodniów.
- Akurat. - prychnęła Tunia. Lily zamierzała już coś odpowiedzieć, ale powstrzymała się od komentarza. Irytowała ją ta niechęć i nienawiść, jaka była coraz bardziej widoczna między Sev'em a jej siostrą.., ale nie chciała zaogniać konfliktu. Szczególnie, że od czasu wizyty profesor McGonnagall siostra była na nią dziwnie nadąsana. Samo wyciągnięcie jej na Pokątną sporo ją kosztowało. Rozmyślania rudej osóbki przerwało jednak pojawienie się Severusa.
- Lily naprawdę cię przepraszam. - przywitał ją chłopak z stropioną miną – Mama trochę gorzej się czuła i musiałem pomóc jej w aptece. Jakoś tak wyszło..
- Nic się nie stało – przerwała mu Lily z uśmiechem – Dobrze, że już jesteś. - powiedziała chwytając go za dłoń i prowadząc do samochodu.
- Zależy dla kogo. - mruknęła kąśliwie Petunia obrzucając przybysza niepochlebnym spojrzeniem.

      Podróż do Londynu minęła w dziwnej i dość krępującej atmosferze. Lily siedziała pomiędzy milczącym Severusem a obrażoną Petunią. Każda próba rozmowy była przerywana prychaniem jednej lub drugiej strony. W końcu na ratunek Rudej przybyli rodzice zgadując Severusa o Hogwart, Pokątną i inne czarodziejskie sprawy. Tymczasem Lily pogrążyła się w rozmyślaniach. Ostatnie miesiące spędziła na wertowaniu magicznych ksiąg wraz z przyjacielem i.. pożegnaniem z Cokeworth, jego mieszkańcami, przyjaciółmi, rodzicami, siostrą, dotychczasowym życiem. W nim właśnie rozpoczynał się nowy rozdział, zupełnie inny od dotychczasowych - pełny przygód i bardziej ekscytujący.. Nie mogła się wręcz doczekać wyjazdu do Hogwartu, jednocześnie czując smutek na myśl, że ma to wszystko za sobą zostawić. Tyle rodzinnych wspomnień, szalonych akcji organizowanych z Leslie, magicznych momentów z Severusem, zbaw z siostrą.. Ruda zerknęła w stronę blondynki. Tunia była odwrócona w stronę okna, ale Lily mogła przysiąść, że pieczołowicie łowi każde słowo wydobywające się z ust chłopaka. Tak Tunii będzie jej chyba brakować najbardziej. - pomyślała smutno odwracając wzrok. Patrząc na to co jest między nimi teraz nie mogła wręcz uwierzyć, że kiedyś tyle rzeczy robiły wspólnie.., że te różnice charakterów zupełnie im nie przeszkadzały. Były po prostu dziećmi, małymi dziewczynkami odkrywającymi wielki świat.., wzdychającymi do Beatlesów, przebierającymi się w ubrania mamy..
Niespodziewanie Petunia zwróciła się do nich z dziwnym wyrazem podekscytowania na twarzy całkowicie zapominając o tym, że jest obrażona na cały świat.
- Patrzcie widać już Westminster Palace i zaraz będziemy przejeżdżać przez Tower Bridge! – zawołała wskazując na gmach rządowego budynku. Po chwili dwójka sióstr wystawiała głowy zza szyb niebieskiego Forda Anglia wykrzykując nazwy dobrze znanych, jednak nigdy niewidzianych miejsc. Może jednak nie wszystko było stracone?

Pół godziny później... 
 
- Daleko jeszcze? - mruknęła sarkastycznie po raz setny, zmęczona i lekko podirytowana Petunia. Bolały ją nogi i ten czas wolałaby spędzić na zwiedzaniu Londynu z rodzicami niż bezsensowne włóczenie się po mało uczęszczanych uliczkach brytyjskiej metropolii. Najlepiej byłoby, gdyby cała ta wyprawa okazała się jedną wielką pomyłką, bo przecież nią była. Wszystkie zmiany w jej dotychczasowym życiu nie miały najmniejszego sensu. Severus prychnął, obrzucając ją pogardliwym spojrzeniem.
- Zaraz powinniśmy być na miejscu. - oznajmił uważnie przyglądając się mijanym budynkom.
- Mówisz to już od pół godziny!.. - jęknęła niezadowolona Petunia - Jedynym sensownym wyjaśnieniem tego, że mimo tak długiego kręcenia się po Londynie jeszcze tam nie dotarliśmy, jest to, że tego pubu najzwyczajniej w świecie tu nie ma. Mamo to nie ma sensu.., - mruknęła zwracając się do rodzicielki - to miejsce n i e   i s t n i e j e !
- Właśnie przed nim stoisz.. - wyszeptał Severus chwytając Lily mocno za rękę i zmuszając ją tym samym do zatrzymania się.
- Tu przecież nic nie ma. - powiedziała Petunia patrząc na niego jak na całkowitego wariata. Lily musiała przyznać siostrze rację. Apteka..., sklep z ubraniami, nigdzie nie było widać Dziurawego Kotła. Spojrzała na przyjaciela pytająco. Severus, jednak nie zwracał na nią najmniejszej uwagi wpatrując się rozmarzonym wzrokiem gdzieś na wprost. Jej spojrzenie również podążyło w tamtym kierunku i dopiero wtedy go ujrzała. Był niewielki i zaniedbany. Nad drzwiami, powiewając na wietrze, wisiał podziurawiony kocioł, przypominający ten z ilustracji w książce, którą kiedyś czytała jej babcia. Lily podświadomie czuła, że tylko ona i Severus spośród tych wszystkich przechodzących obok ludzi i jej własnej rodziny go dostrzegali.
- Chodź Tuniu..., to tu.. idziemy. - mruknęła nieprzytomnie ciągnąć za sobą skonsternowaną siostrę. Serce waliło jej jak dzwon, a w zielonych oczach widać było dziwną ekscytację. Petunia spojrzała na młodszą siostrę z wyraźnym zaniepokojeniem.
- Lily ty na pewno dobrze się czujesz?
Ruda nie odpowiedziała jednak dotykając niepozornej klamki. Petunia wzdrygnęła się widząc nagle przed sobą mały zapuszczony budynek.
- Jak.. to.., przecież tu.. nic .. nie byyyło.. - wyjąkała lekko rozdygotanym głosem, patrząc na pub z wyraźnym przerażeniem. Lily uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco..
- Jeszcze do wielu niezwykłych rzeczy będziemy musiały się przyzwyczaić. - oznajmiła pogodnym głosem, chwytając siostrę za rękę. - Mamo, tato chodźcie, to tu! - zawołała do rodziców stojących po drugiej stronie ulicy i ciekawie przyglądającym się wystawie obrazów za szyb jednej z galerii.

     Gdy tylko przekroczyli próg nieco obskurnego lokalu, a drzwi zatrzasnęły się za nimi z cichym skrzypnięciem, wszystkie głowy zwróciły się w ich stronę. Nastała niezręczna cisza. Ludzie w pelerynach przyglądali im się z wyraźną niechęcią, niektórzy szeptali coś między sobą. Jedynym, w miarę dosłyszalnym słowem było mugole.
- To na pewno tu? - szepnęła zaniepokojona pani Evans. Siedzący w pomieszczeniu ludzie nie dość, że nie wyglądali za porządnie, sprawiali wręcz odpychające wrażenie i wcale nie wydawali się być zadowoleni z ich wizyty. Pan Evans również przyglądał się tej całej scenerii z wyraźnym niepokojem zastanawiając się kim są ci ludzie i dlaczego ich rodzina wzbudza w nich taką niechęć. Petunia była blada niczym ściana, stała jak słup soli zupełnie nie mogąc się poruszyć. Tylko Severus i Lily przyglądali się temu miejscu z wyraźnym zainteresowaniem i ciekawością. W końcu pan Evans, jako głowa rodziny, niepewnie zbliżył się do baru.. W ślad za nim podążyła para jedenastolatków.
- Em chcielibyśmy.. się dostać na ulicę Pokrętną – rzekł konspiracyjnym szeptem do barmana.
- Pokątną. - poprawiła tatę Lily.
- Ach tak Pokątną. - potwierdził jeszcze bardziej stropiony pan Evans. Czuł się dziwnie i nieswojo wśród tych ludzi w długich pelerynach. Wyraźnie wyróżniał się na ich tle.. i najwidoczniej, dlatego nie był tu mile widziany. Barman jednak zdawał się sprawiać sympatyczne wrażenie..
- Jeśli o Pokątną chodzi, to mogę państwa zaprowadzić. - oznajmił uśmiechając się dobrodusznie do rudowłosej dziewczyny.
- Pierwszy rok w Hogwarcie? - zapytał wstając zza baru i prowadząc rodzinę Evansów i Severusa na zaplecze.
- Tak – odpowiedzieli jednocześnie Lily i Severus, co oboje jedenastolatków skwitowało cichym parsknięciem śmiechem.
- No tak.., mogłem się domyślić. - mruknął otwierając przed nimi małe drzwiczki.. - No to.. jesteśmy na miejscu! - oznajmił wyprowadzając ich na niewielkie, zamknięte podwórko.
Lily rozejrzała się dookoła. Podwórko było małe i brudne. Stało tu kilka koszy na śmieci, gdzieniegdzie rosły chwasty, a naprzeciw nich widać było całkiem zwyczajny, ceglany mur... Nie tak wyobrażała sobie ulicę Pokątną. O co tu do licha chodzi? Jednak zamiast próbować znaleźć jakąś sensowną odpowiedź na to pytanie zaśmiała się cicho, widząc Tunię zatykającą nos z obrzydzenia. Rodzice również nie wydali się być zachwyceni. Jednak zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć barman wyjął za kieszeni kamizelki różdżkę i zaczął nią uderzać o poszczególne cegły. Mur się poruszył. Petunia aż odskoczyła, mając całkiem słuszne wrażenie, że ściana się wali. Jednak cegiełki tylko zaczęły rozsuwać się na boki, tworząc całkiem duże, łukowate przejście. Lily wstrzymała oddech. Poczuła się zupełnie tak jak czuła się Łucja wchodząc do zaczarowanej szafy – nagle znalazła się w zupełnie innym, magicznym świecie.
- Witamy na Pokątnej. - powiedział życzliwie barman zostawiając rodzinę Evansów w totalnym osłupieniu.

       Wyszli na długą, poskręcaną, zatłoczoną ulicę pełną najdziwniejszych straganów i sklepów jakie Lily kiedykolwiek widziała. Były tu między innymi sklepy z szatami, kociołkami, magicznymi stworzeniami, witryny z dziwnymi srebrnymi instrumentami, stosy ksiąg z zaklęciami, pióra, zwoje pergaminu.., czarodziejskie wypieki o wątpliwym smaku, butelki z magicznymi napojami, globusy księżyca... i wiele, wiele więcej. Przeróżnych sklepów i straganów, różności było tak wiele, że jedna para oczu nie zdołałaby przyjrzeć się wszystkiemu, a para nóg nie miałaby czasu by w ciągu jednego dnia poznać każdy zakamarek tej niezwykłej ulicy. Tak ulica była niezwykła, a nie tylko dlatego, że można tu było kupić magiczne przedmioty. Nie.., drugiej takiej ulicy żaden mugol nie znalazłby na tym świecie. Fasady sklepów mieniły się istną tęczą barw. Można tu było spotkać ziemiste brązy i zielenie, wyraziste pomarańcze i czerwienie, jak i chłodne granaty, fiolety oraz czernie. Poza tym zewsząd dobiegały różne zapachy i dźwięki. Poczuć tu można było zapach świeżych wypieków, kuszące aromaty eliksirów czy esencje zasuszonych ziół jaki zapachy kwiatów czy zwierzęcych odchodów. Świat dźwięków wydawał się przedstawiać jeszcze bogaciej – słychać było nie tylko gwar wesołych rozmów, piski biegających dzieci, ale także pohukiwanie sów i mruczenie kotów z pobliskich sklepów zoologicznych. A wszędzie, dosłownie wszędzie (!) przechadzali się czarodzieje w spiczastych tiarach i kolorowych szatach - zupełnie takich jak ta profesor McGonnagall. To wszystko skąpane w złotym blasku popołudniowego słońca.. wyglądało po prostu.. tak niezwykle i magicznie.., a jednak niezwykle rzeczywiście i realnie zarazem.
- Tu.. jest niesamowicie.. – wszeptała Lily obserwując szeroko otwartymi oczami tą niecodzienną scenerię. Severus uśmiechnął się szeroko widząc jej szczęśliwą i jakże osłupiałą minę. Pomyślał, że nawet z tak głupim wyrazem twarzy wyglądała uroczo.
- Chodź. Pójdziemy do Banku Gringota. – powiedział wskazując bardzo wysoki, biały i krzywy budynek górujący nad całą ulicą – Tam wymienimy pieniądze. 
~~*~~*~~*~~
        Monumentalna, biała fasada Banku Gringota rozpościerała się przed nimi, rzucając długi, krzywy cień. Dorcas westchnęła cicho stając przed potężnymi, ozdobionymi ochronnymi znakami, kunsztownymi drzwiami. Wcale nie miała ochoty wychodzić na spotkanie goblinom. Gdzieś w głębi umysłu wciąż żyła przerażającymi opowieści ojca o ich powstaniach, rebeliach, opowiedzeniu się po stronie Grinderwalda i słabością do czarodziejskich dzieci. Historie te dla niej, wówczas malutkiej dziewczynki były aż nadto prawdziwe i realistyczne. Gobliny od najmłodszych lat straszyły ją po nocach, w najczarniejszych koszmarach. Choć panna Meadowes dawno wyrosła z swych dziecinnych lęków to nadal czuła się w towarzystwie tych magicznych stworzeń niezwykle nieswojo. Poza tym w wyprawie do skrytki ich rodu nie widziała najmniejszego sensu. Zawsze pani Spinnet załatwiała sprawy­ tego pokroju. Zresztą Dorcas dobrze wiedziała, że mają wystarczającą liczbę pieniędzy na zakup niezbędnych książek. Dziewczyna była niemal pewna, że guwernantka, tylko i wyłącznie z czystej złośliwości, ochoczo przystała na prośbę jej młodszej siostry. Dorcas wychodząc z Esów Floresów wciąż miała przed oczami kpiący uśmiech tej niezwykle wrednej i surowej kobiety. Dziewczyna cicho westchnęła wiedząc, że znając upartość Caroline nie ma wyjścia. Poza tym czy po tym wszystkim tego właśnie oczekiwałby od niej ojciec? Nie. Ojciec powiedziałby pewnie, że swoim tchórzostwem hańbię najwaleczniejszy czarodziejski ród. A matka.., matka jak się tylko dowie – będzie wściekła, że zniżam się do wykonywania obowiązków służących. Może jest jednak nadzieja? - pomyślała spoglądając na młodszą siostrę.
- Caroline, naprawdę musimy tam iść? - spytała pięciolatkę uśmiechając się uroczo – Mogłybyśmy zobaczyć gobliny innym razem, co?
Blondwłosa dziewczynka zrobiła naburmuszoną minę.
- Dorcaś! Obiecałaś pokazać mi gogggoogbeliny! - zawołała stanowczo, tupiąc nogą.
- Gobliny. Caroline, mówi się gobliny. - poprawiła ją automatycznie Dorcas myśląc, że tym właśnie kończy się rozpieszczanie małych dziewczynek. Powstają z nich małe, acz urocze potworki.
- Gogggoogbeliny. Dorcaś prose! - powiedziała mała słodko, zarzucając starszej siostrze ręce na szyje i robiąc przy tym maślane oczy rozmarzonego cocker spaniela. Na ten widok stojący w pobliżu czarnowłosy chłopak wybuchnął śmiechem, podchodząc do sióstr Meadowes.
- Hej piękna, fajną masz siostrę! - zagadnął zwracając się do starszej z nich.
- E co? - zapytała skonsternowana dziewczyna próbując się wydostać z objęć pięciolatki. Ta jednak uwolniła się sama genialne podchwytując temat.
- Oooo! Czzzy ten chlopiec powiedzial, że jesteś pieeenkna? - zapytał uśmiechając się chytrze. Dorcas aż zaniemówiła gwałtownie się rumieniąc. Nie! Ona, aż czuła jak pieką ją policzki. Matko.. i co ona.. ma teraz? Dlaczego nie ma tu Marleny? - jęknęła w myślach. Przyjaciółka przynajmniej wiedziała co zrobić w tej sytuacji, zawsze była wygadana. A to właśnie Dorcas cechowała chorobliwa nieśmiałość i całkowity brak doświadczenia w relacjach damsko-męskich :D! Tymczasem czarnowłosy chłopak wciąż tam stał uśmiechając się czarująco, zupełnie nieświadomy tego co właśnie kłębi się wy umyśle, tej jakże pięknej blondynki.
- Tak mała, masz bardzo ładną siostrę. - zwrócił się do zachwyconej pięciolatki.
- Jestem Syriusz Black. A ty jak się nazywasz blondwłosa anielico? - zagadnął Dorcas. Dziewczyna zaniemówiła dopiero teraz dostrzegając całą sylwetkę przybysza, jego lśniące, czarne włosy, sięgające do połowy szyi, zimne, błękitne oczy, bladą cerę i uwydatnione kości policzkowe. Stałaby tam jeszcze dłużej z rozdziawioną buzią, wpatrzona w tego nieziemsko przystojnego chłopaka jak krowa na malowane wrota, gdyby nie delikatne szturchnięcie Caroline.
- Co..? - zapytała nieprzytomnie rozglądając się dookoła. Napotkawszy rozbawione spojrzenie Syriusza szybko się opamiętała - Ach tak. Nazywam się.. Dorcas.., Dorcas Meadowes.
~~*~~*~~*~~
       Lily nie mogła ukryć swojego zdziwienia kiedy weszła do Banku Gringotta.. Wyglądał jak zupełnie pałac.. Główną część banku stanowiła wielka marmurowa sala, którą oświetlały świece osadzone w kryształowych żyrandolach. Posadzka tworzyła skomplikowaną czarno-białą mozaikę. Wszędzie było pełno goblinów. Na wysokich stołkach za długim kontuarem, siedziało ze stu goblinów, skrobiąc piórami w wielkich księgach rachunkowych, odważając monety na mosiężnych wagach, badając drogie kamienie przez lupy. W ścianach było mnóstwo drzwi, a przy każdych stało dwóch goblinów, którzy wskazywali drogę wchodzącym i wychodzącym klientom kłaniając im się uprzejmie. Rodzina Evansów wraz z Severusem stanęła w kolejce do kontuaru z tabliczką Wymiana Walut.
        Oczekując na swoją kolej, Lily ciekawie przyglądała się znajdującym się w banku ludziom. Z drzwi naprzeciwko wyłoniła się właśnie roześmiana para z dzieckiem - śliczna, średniego wzrostu dziewczyna o dużych, granatowych oczach i srebrzystych, falujących, blond włosach, przystojny, czarnowłosy chłopak i mała dziewczynka o błękitnych oczach i prostych blond włosach, bardzo podobna do swojej mamy lub siostry. Lily po krótkiej obserwacji stwierdziła, że to raczej rodzeństwo, bo wydawali się być jej wieku. Chociaż nie. Chłopak wydawał się być jakiś starszy i doroślejszy. Mógł mieć nawet ze 13 lat.
- Wow! Ale odjazd! - zawołał podekscytowany, radośnie zerkając na stojącą koło niego blondynkę. – Na tym zakręcie, ja na serio myślałem, że się normalnie wykoleimy..!
Dziewczyna mruknęła coś pod nosem. Lily była święcie przekonana, że ona też tak sądziła.
- Noo czadowo bylo! - potwierdziła mała dziewczynka wesoło podskakując. - Ja chce jeście raz.. Jeście raz Dorcaś.. proose..! - wykrzykiwała ciągnąć zmaltretowaną dziewczynę za ręce.
- No nie wiem – odpowiedziała niepewnie blondynka. Była lekko zielonkawa na twarzy i wydawała się być szczerze zrozpaczona tą ideą.
         Lily nie dosłyszała jednak co postanowiło rodzeństwo, gdyż teraz nadeszła ich kolej. Siedzący na dość niskiej katedrze goblin oglądał kilkakrotnie mugolskie pieniądze, które dała mu pani Evans, mrucząc co pod nosem. Jednak wszystko najwyraźniej musiało się zgadzać, bo po chwili wyszli z Banku z sakiewką pełną ogromnych złotych, brązowych i srebrnych monet. Razem kupili również cynowe kociołki i składniki eliksirów, jednak przed księgarnią o zastanawiającej nazwie Esy Floresy była tak gigantyczna kolejka.., że zdecydowali się z rozdzielić. Państwo Evans postanowili zakupić dla przyszłych adeptów magii książki, a Lily, Petunia i Severus ruszyli na poszukiwanie odpowiedniej różdżki dla Rudej.
     Sklep z różdżkami znajdował się na samym końcu ulicy Pokątnej. Był niewielki i zaniedbany. Złuszczone, złote litery nad drzwiami układały się w napis OLIVANDEROWIE: WYTWÓRCY NAJLEPSZYCH RÓŻDŻEK OD 582 R. PRZED NOWĄ ERĄ. Na zakurzonej wystawie na satynowych poduszkach leżało kilka różdżek. Kiedy przekroczyli próg, gdzieś w głębi zabrzmiał dzwoneczek. Przy ladzie stał niski, krępy, mężczyzna w kwiecie wieku, zapewne pan Olivander.
- Dobry wieczór! – zawołał radośnie sprzedawca, uśmiechając się – Widzę, że dzisiaj zaszczyciła mnie cała gromadka. Wszyscy po raz pierwszy do Hogwartu?
- My tak – odpowiedziała nieśmiało Lily wskazując na siebie i Severusa – A moja siostra Petunia.. jest mugolką i towarzyszy mi zakupach.
- No tak rozumiem. - potaknął pan Olivander uważnie przyglądając się lekko wystraszonej, a zarazem zaciekawionej Petunii swoim bardzo przenikliwym spojrzeniem. Jednak po chwili zamyślenia, ponownie zwrócił się do swoich klientów.
- No to.. Kto...pierwszy..? - spytał spoglądając to na Lily, to na Severusa - Zresztą nieważne. - stwierdził po chwili machając ręką - Myślę, że ten młodzieniec się zgodzi, że damy mają pierwszeństwo. Prawda? - spytał wesoło czarnowłosego. Ten tylko potaknął głową.
- Wspaniale! - powiedział ucieszony mężczyzna - Chodź dziecko podejdź tutaj i stań prosto. - zwrócił się do Lily, która automatycznie skrzywiła się na wyraz dziecko. Pan Olivander po raz kolejny uśmiechnął się szeroko.
- No tak nie dziecko.. tylko panienka. - stwierdził wyjmując z kieszeni kamizelki białą taśmę mierniczą - A jak ma panienka na imię? - zagadnął.
- Lily Evans.. - odparła nieśmiało Lily.
- No dobrze. To niech mi panienka Lily teraz powie, która ręka ma moc.
- Eee... prawa? - odpowiedziała niepewnie rudowłosa, zaskoczona tym nietypowym pytaniem - Znaczy się.., jestem praworęczna..

     Pan Olivander zmierzył ją taśmą na wszystkie możliwe sposoby - od ramienia do palca wskazującego, od nadgarstka do łokcia, w pasie, a następnie od ramienia do podłogi i od kolana do pachy, a wreszcie obwód głowy. Pomiary musiały być najwyraźniej gotowe, bo mężczyzna mrucząc coś do siebie zniknął w labiryncie półek z różdżkami. Po chwili wrócił niosąc cały tuzin pudełek, postawił je na stoliku. Tymczasem ku zachwytowi Lily i przerażeniu Petunii taśma mierzyła rudą dalej.
- Dość – powiedział pan Olivander, a taśma posłusznie skuliła się na podłodze – Zawsze o tym zapominam – mruknął cicho do siebie. - No dobrze, co my tu mamy. Może na początek.. ?
- Tak.., Proszę spróbować tego. Sosna, 11 cali, włos z ogona jednorożca, giętka.., idealna do magii niewerbalnej – powiedział już dużo głośniej podając Lily jedną z tuzina różdżek leżących na stole - Po prostu mocno chwyć i machnij! - dodał patrząc jak jedenastolatka niepewnie trzyma różdżkę. Lily machnęła, jednak ku rozczarowaniu sprzedawcy nic się nie stało..
-Nie, nie to nie ta.. - mruczał pod nosem – Hm może to? Głóg, 11 i 1/2 cala.., włókno z pachwiny nietoperza, niezbyt giętka, bardzo dobra w magii leczniczej jaki i rzucaniu klątw.
Lily nie sądziła by kiedykolwiek miała zamiar rzucać jakieś klątwy (dopisek autorki: nie znała jeszcze wtedy Jamesa Pottera ;]), ale skoro pan Olivander tak twierdził, to może warto spróbować? Machnęła i nic. Później było tylko gorzej.
- Jesion i włókno ze smoczego serca... 11 cali..., bardzo uparta i temperamentna.
- Nie, nie, na pewno nie ta.. - jęknął sprzedawca wyrywając jej pospiesznie z dłoni różdżkę podając następną i następną i następną – A może to, cyprys, 12 cali, kieł hipogryfa.. dla śmiałych i odważnych czarodziejów..? Czarny bez, 9 1/3 cala, kieł widłowęża? 10 3/4 cala, winorośl, włókno z smoczego serca?
         I tak oto po sześciu różdżkach Lily wzięła w dłonie kolejną, mając nadzieje, że będzie to wreszcie ta jedyna. Pan Olivander chyba podzielał, jej zdanie bo powiedział:
- Jeśli nie ta.. to chyba żadna nie będzie pasować. - mruknął -Proszę. Dziesięć i ćwierć cala, wierzba, bardzo elegancka, znakomita do rzucania uroków.
Gdy tylko chwyciła różdżkę, poczuła nagłe uderzenie gorąca w palcach. Ciepło zaczynało się przyjemnie rozchodzić po całym ciele. Z uśmiechem wzniosła różdżkę w górę, czując delikatne wibracje mocy przechodzące przez palce i machnęła tworząc w powietrzu skomplikowany wzór. Z końca różdżki wytrysnęły bursztynowe iskierki, formując się w tuzin drobnych, trzepiących miodowymi skrzydłami motylków. Pan Olivander przyglądał się im zauroczony.
- Tak ta będzie doskonała! Widzę, że trafiłem na utalentowaną czarownicę. Rzadko zdarza się, by komuś nieuczęszczającemu jeszcze do Hogwartu udało się wyczarować coś więcej niż snop iskier. Należy się dziesięć galeonów.. - oznajmił pakując różdżkę do ozdobnego pudełka.
Jednak nim Lily zdążyła zapłacić coś niepokojąco głośno grzmotnęło o ziemię. Z kominka, koło lady ktoś wyskoczył wzniecając ogromny obłok kurzu i sadzy. W pomieszczeniu momentalnie zrobiło się ciemno. Ktoś wrzasnął, coś przewróciło się z hukiem. Kolejny wrzask, bolesne jęknięcie i cisza..

      Petunia otworzyła oczy. Leżała na podłodze. Głowa pulsowała jej nieprzyjemnie. Przed sobą widziała lekko rozmazany obraz. Nie pamiętała co dokładnie się zdarzyło. Coś huknęło, ktoś przewrócił ją na ziemię.., zrobiło się ciemno, straciła przytomność. Ktoś musiał już najwyraźniej uprzątnąć, bo w pomieszczeniu było jasno, bardzo jasno. Ktoś w oddali biadolił:
- Różdżki! Moje różdżki! Mogą być uszkodzone! Wszystko przepadło!
- Bardzo pana przepraszamy! - tłumaczyła się jakaś kobieta – Ta dziewczyna to istne fatum! Moja córka, Alice, ta niezdara urodziła się w piątek 13-nastego! To naprawdę nie nasza wina, wie pan los, przeznaczenie, fatum chyba nic gorszego nie może spotkać porządnego czarodzieja. A my tylko chciałyśmy się dostać Siecią Fiuu do Esów Floresów.., pierwsza podróż tym sposobem, sam pan rozumie.. - sprzedawca chyba jednak nie rozumiał, bo tylko co prychał gniewnie i biadolił na temat swoich różdżek - Może panu jakoś pomogę? - zaoferowała się w końcu stropiona kobieta.
- Niech się pani nawet nie waży! - zagrzmiał mężczyzna - Proszę nic nie dotykać! Wystarczająco mi już pani pomogła.
      Petunia nie dosłyszała reszty konwersacji, gdyż zagłuszył ją jej własny krzyk. Nad nią pochylała się dziwne umorusane sadzą stworzenie o krótkich.., postrzępionych włosach i ogromnych bursztynowych oczach. Ku przerażeniu Petunii stworzenie to przemówiło ludzkim głosem..
- Ojej! Przepraszam, nie wiedziałam, że cię przestraszę! Na dodatek jeszcze cię wtedy przewróciłam. Nic ci się nie stało? Żyjesz prawda? Musisz żyć..., przecież krzyknęłaś...
Petunia nie słuchała, odsunęła się na bezpieczną odległość, wstała i wybiegła z sklepu.. wpadając w sam środek tłumu gapiów ciekawie spoglądających przez szklaną drzwi i okna na dziejącą się w sklepie scenę.

     Rudowłosa rozejrzała się po sklepie. Wyglądał strasznie – z poprzewracanych regałów wypadały pudełka z różdżkami, pojedyncze egzemplarze walały się po podłodze. Wstępne zaklęcia czyszczące na niewiele się zdały, zresztą pan Olivander zamiast porządkować sklep zajęty był kłótnią z jedną z sprawczyń tego zamieszania. Lily podniosła z podłogi kilka różdżek chroniąc je przed rozdeptaniem. Całe szczęście, że jej spoczywała bezpiecznie w pudełku, które zdążyła chwycić jeszcze przed upadkiem. Uwagę Lily zajęło jednak coś zupełnie innego niż porozwalane po podłodze różdżki.. ktoś krzyknął. Dziewczyna z przerażeniem uświadomiła sobie, że to głos Tunii. Jej siostra właśnie spanikowana wybiegła ze sklepu. Lily nie zastanawiała się za długo co robić. Pośpiesznie podziękowała panu Olivanderowi, zapłaciła odpowiednią sumę pieniędzy i przeprosiła, że nie może pomóc w porządkach. Po czym opuściła budynek i zanurzyła się w tłumie przechodniów szukając Petunii. 
~~*~~*~~          
                             No to cz. 1 mamy za sobą, cz. 2 pojawi się prawdopodobnie za 3-4 dni :) 

5 komentarzy:

  1. Nie wiem jak ja przeżyję te kilka dni!! Uwielbiam opowiadania w których można poczytać o przyjaźni Lily i Severusa! Mam nadzieję, że nie zakozysz zbyt szybko ich znajomości!
    W ciekawy sposób przedstawiesz też bohaterów!
    Bardzo miło wszystko się wszystko czyta! No robisz też za wiele błędów, co poprawia komfort czytelnika.
    Tak trzymaj!!! :-)
    Bardzo dziękuję też za dedykację!
    Do następnego posta!

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się ;) Może nie wielbię przyjaźni Lily i Sev'a, ale ty to fajnie opisujesz. Już nie mogę się doczekać, kiedy, mam nadzieję, że w Twoim opowiadaniu też, Lily pozna Jamesa ♥
    Pozdrawiam Puchonka ;>
    Zapraszam do mnie: http://hogwart-moja-historia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Halo!! Gdzie jesteś?
    Nie wytrzymam! Znam wszystkie rozdziały jakie się do tej pory ukazały prawie na pamięć!

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam :)
    Masz niezły zapał co do pisania bloga.
    Świetnie ci to idzie, a szczególnie opisywanie sytuacji
    Piszę tą samą tematyką o HP co ty więc może wejdziesz mnie odwiedzić.
    Fakt, faktem dopiero mam pierwszą notkę, ale to chyba nic nie zmieni
    Pozdrawiam gorąco :)
    http://ruda-evans.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny blog. Po prostu sie Zakochalam. Ale jest cos co po prostu spędza mi sen z powiek a mianowicie... Jeszcze nie ma kolejnego rozdziału!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń