Jestem
złym, okropnym człowiekiem. Miałam zamiar publikować 2 rozdziały
na tydzień, a tu z jednym się nie mogę wyrobić w 2 tygodnie! Winę
zwalam na upały, przygotowania do wyjazdu (na który prawdopodobnie
nie pojadę) i książki Tada Williamsa (uwielbiam książki Tada
Williamsa!!!). Poza tym długo męczyłam się z tym rozdziałem.
Doskonale wiedziałam co mam napisać.., tylko, że tej wizji nie
umiałam ubrać w słowa. A gdy już coś napisałam to oczywiście
kilka rzeczy zaczęło przeraźliwie zgrzytać. Dopiero teraz
zdołałam się z tym uporać. Mam nadzieję, że mi wybaczycie tą
przerwę. Gdyż rozdział jest przeraźliwie długi (aż 12 stron w
Wordzie 0.O! - podzieliłam go na 2 części) i obfity w wszelakiej
maści wydarzenia oraz różnorodne postacie. No cóż życzę miłego
czytania! A i prawie bym zapomniała..
Rozdział
dedykuję Camille Blue oraz opti-mai w
podziękowaniu
za niezwykle budujące komentarze :)!
Przez
was normalnie zaczęłam się czerwienić niczym Dorcas Meadowes :D!
~~*~~*~~*~~
Reszta
roku szkolnego i ponad połowa wakacji minęła Lily w zastraszająco
szybkim tempie. I oto właśnie nadszedł, ten upragniony przez
najmłodszą córkę państwa Evans, dzień. A był to bardzo ładny,
słoneczny dzień, 22 sierpnia – czas wyprawy na Pokątną. Prawie
wszystko było gotowe. Śniadanie zjedzone, naczynia pozmywane, lista
zakupów zabrana. Niebieski Ford Anglia stał już przed domem, tak
samo jak szczęśliwa, podekscytowana i żądna przygód rodzina
Evansów oczekująca przybycia najlepszego przyjaciela rudej
jedenastolatki - Severusa Snape'a. Nie. Tak właściwie nie w s z y s
c y byli uśmiechnięci i szczęśliwi. Starszej siostrze Lily ani
ta wyprawa, ani obecność dodatkowego pasażera nie przypadły do
gustu.
-
O N naprawdę musi z nami jechać? - mruknęła zniecierpliwiona
blondynka pretensjonalnie krzyżując ręce na piersiach –
Przynajmniej mógłby przyjść punktualnie. No, ale czego można się
się spodziewać po osobniku tego pokroju.
-
Na pewno przyjdzie.., pewnie mu coś wypadło. – odpowiedziała
Lily, jednak z zaniepokojeniem wychyliła głowę bacznie obserwując
chodnik i przechodzących przechodniów.
-
Akurat. - prychnęła Tunia. Lily zamierzała już coś odpowiedzieć,
ale powstrzymała się od komentarza. Irytowała ją ta niechęć i
nienawiść, jaka była coraz bardziej widoczna między Sev'em a jej
siostrą.., ale nie chciała zaogniać konfliktu. Szczególnie, że
od czasu wizyty profesor McGonnagall siostra była na nią dziwnie
nadąsana. Samo wyciągnięcie jej na Pokątną sporo ją kosztowało.
Rozmyślania rudej osóbki przerwało jednak pojawienie się
Severusa.
-
Lily naprawdę cię przepraszam. - przywitał ją chłopak z
stropioną miną – Mama trochę gorzej się czuła i musiałem
pomóc jej w aptece. Jakoś tak wyszło..
-
Nic się nie stało – przerwała mu Lily z uśmiechem – Dobrze,
że już jesteś. - powiedziała chwytając go za dłoń i prowadząc
do samochodu.
-
Zależy dla kogo. - mruknęła kąśliwie Petunia obrzucając
przybysza niepochlebnym spojrzeniem.
Podróż
do Londynu minęła w dziwnej i dość krępującej atmosferze. Lily
siedziała pomiędzy milczącym Severusem a obrażoną Petunią.
Każda próba rozmowy była przerywana prychaniem jednej lub drugiej
strony. W końcu na ratunek Rudej przybyli rodzice zgadując Severusa
o Hogwart, Pokątną i inne czarodziejskie sprawy. Tymczasem Lily
pogrążyła się w rozmyślaniach. Ostatnie miesiące spędziła na
wertowaniu magicznych ksiąg wraz z przyjacielem i.. pożegnaniem z
Cokeworth, jego mieszkańcami, przyjaciółmi, rodzicami, siostrą,
dotychczasowym życiem. W nim właśnie rozpoczynał się nowy
rozdział, zupełnie inny od dotychczasowych - pełny przygód i
bardziej ekscytujący.. Nie mogła się wręcz doczekać wyjazdu do
Hogwartu, jednocześnie czując smutek na myśl, że ma to wszystko
za sobą zostawić. Tyle rodzinnych wspomnień, szalonych akcji
organizowanych z Leslie, magicznych momentów z Severusem, zbaw z
siostrą.. Ruda zerknęła w stronę blondynki. Tunia była odwrócona
w stronę okna, ale Lily mogła przysiąść, że pieczołowicie łowi
każde słowo wydobywające się z ust chłopaka. Tak Tunii będzie
jej chyba brakować najbardziej. - pomyślała smutno odwracając
wzrok. Patrząc na to co jest między nimi teraz nie mogła wręcz
uwierzyć, że kiedyś tyle rzeczy robiły wspólnie.., że te
różnice charakterów zupełnie im nie przeszkadzały. Były po
prostu dziećmi, małymi dziewczynkami odkrywającymi wielki świat..,
wzdychającymi do Beatlesów, przebierającymi się w ubrania mamy..
Niespodziewanie
Petunia zwróciła się do nich z dziwnym wyrazem podekscytowania na
twarzy całkowicie zapominając o tym, że jest obrażona na cały
świat.
-
Patrzcie widać już Westminster Palace i zaraz będziemy przejeżdżać
przez Tower Bridge! – zawołała wskazując na gmach rządowego
budynku. Po chwili dwójka sióstr wystawiała głowy zza szyb
niebieskiego Forda Anglia wykrzykując nazwy dobrze znanych, jednak
nigdy niewidzianych miejsc. Może jednak nie wszystko było stracone?
Pół
godziny później...
-
Daleko jeszcze? - mruknęła
sarkastycznie po raz setny, zmęczona i lekko podirytowana Petunia.
Bolały ją nogi i ten czas wolałaby spędzić na zwiedzaniu Londynu
z rodzicami niż bezsensowne włóczenie się po mało uczęszczanych
uliczkach brytyjskiej metropolii. Najlepiej byłoby, gdyby cała ta
wyprawa okazała się jedną wielką pomyłką, bo przecież nią
była. Wszystkie zmiany w jej dotychczasowym życiu nie miały
najmniejszego sensu. Severus prychnął, obrzucając ją pogardliwym
spojrzeniem.
-
Zaraz powinniśmy być na miejscu. - oznajmił uważnie przyglądając
się mijanym budynkom.
-
Mówisz to już od pół godziny!.. - jęknęła niezadowolona
Petunia - Jedynym sensownym wyjaśnieniem tego, że mimo tak długiego
kręcenia się po Londynie jeszcze tam nie dotarliśmy, jest to, że
tego pubu najzwyczajniej w świecie tu nie ma. Mamo to nie ma
sensu.., - mruknęła zwracając się do rodzicielki - to miejsce
n i e i s t n i e j e !
-
Właśnie przed nim stoisz.. - wyszeptał Severus chwytając Lily
mocno za rękę i zmuszając ją tym samym do zatrzymania się.
- Tu
przecież nic nie ma. - powiedziała Petunia patrząc na niego jak na
całkowitego wariata. Lily musiała przyznać siostrze rację.
Apteka..., sklep z ubraniami, nigdzie nie było widać Dziurawego
Kotła. Spojrzała na przyjaciela pytająco. Severus, jednak nie
zwracał na nią najmniejszej uwagi wpatrując się rozmarzonym
wzrokiem gdzieś na wprost. Jej spojrzenie również podążyło w
tamtym kierunku i dopiero wtedy go ujrzała. Był niewielki i
zaniedbany. Nad drzwiami, powiewając na wietrze, wisiał
podziurawiony kocioł, przypominający ten z ilustracji w książce,
którą kiedyś czytała jej babcia. Lily podświadomie czuła, że
tylko ona i Severus spośród tych wszystkich przechodzących obok
ludzi i jej własnej rodziny go dostrzegali.
-
Chodź Tuniu..., to tu.. idziemy. - mruknęła nieprzytomnie ciągnąć
za sobą skonsternowaną siostrę. Serce waliło jej jak dzwon, a w
zielonych oczach widać było dziwną ekscytację. Petunia spojrzała
na młodszą siostrę z wyraźnym zaniepokojeniem.
-
Lily ty na pewno dobrze się czujesz?
Ruda
nie odpowiedziała jednak dotykając niepozornej klamki. Petunia
wzdrygnęła się widząc nagle przed sobą mały zapuszczony
budynek.
-
Jak.. to.., przecież tu.. nic .. nie byyyło.. - wyjąkała lekko
rozdygotanym głosem, patrząc na pub z wyraźnym przerażeniem. Lily
uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco..
-
Jeszcze do wielu niezwykłych rzeczy będziemy musiały się
przyzwyczaić. - oznajmiła pogodnym głosem, chwytając siostrę za
rękę. - Mamo, tato chodźcie, to tu! - zawołała do rodziców
stojących po drugiej stronie ulicy i ciekawie przyglądającym się
wystawie obrazów za szyb jednej z galerii.
Gdy
tylko przekroczyli próg nieco obskurnego lokalu, a drzwi zatrzasnęły
się za nimi z cichym skrzypnięciem, wszystkie głowy zwróciły się
w ich stronę. Nastała niezręczna cisza. Ludzie w pelerynach
przyglądali im się z wyraźną niechęcią, niektórzy szeptali coś
między sobą. Jedynym, w miarę dosłyszalnym słowem było mugole.
- To
na pewno tu? - szepnęła zaniepokojona pani Evans. Siedzący w
pomieszczeniu ludzie nie dość, że nie wyglądali za porządnie,
sprawiali wręcz odpychające wrażenie i wcale nie wydawali się być
zadowoleni z ich wizyty. Pan Evans również przyglądał się tej
całej scenerii z wyraźnym niepokojem zastanawiając się kim są ci
ludzie i dlaczego ich rodzina wzbudza w nich taką niechęć. Petunia
była blada niczym ściana, stała jak słup soli zupełnie nie mogąc
się poruszyć. Tylko Severus i Lily przyglądali się temu miejscu z
wyraźnym zainteresowaniem i ciekawością. W końcu pan Evans, jako
głowa rodziny, niepewnie zbliżył się do baru.. W ślad za nim
podążyła para jedenastolatków.
- Em
chcielibyśmy.. się dostać na ulicę Pokrętną – rzekł
konspiracyjnym szeptem do barmana.
-
Pokątną. - poprawiła tatę Lily.
-
Ach tak Pokątną. - potwierdził jeszcze bardziej stropiony pan
Evans. Czuł się dziwnie i nieswojo wśród tych ludzi w długich
pelerynach. Wyraźnie wyróżniał się na ich tle.. i najwidoczniej,
dlatego nie był tu mile widziany. Barman jednak zdawał się
sprawiać sympatyczne wrażenie..
-
Jeśli o Pokątną chodzi, to mogę państwa zaprowadzić. - oznajmił
uśmiechając się dobrodusznie do rudowłosej dziewczyny.
-
Pierwszy rok w Hogwarcie? - zapytał wstając zza baru i prowadząc
rodzinę Evansów i Severusa na zaplecze.
-
Tak – odpowiedzieli jednocześnie Lily i Severus, co oboje
jedenastolatków skwitowało cichym parsknięciem śmiechem.
- No
tak.., mogłem się domyślić. - mruknął otwierając przed nimi
małe drzwiczki.. - No to.. jesteśmy na miejscu! - oznajmił
wyprowadzając ich na niewielkie, zamknięte podwórko.
Lily
rozejrzała się dookoła. Podwórko było małe i brudne. Stało tu
kilka koszy na śmieci, gdzieniegdzie rosły chwasty, a naprzeciw
nich widać było całkiem zwyczajny, ceglany mur... Nie tak
wyobrażała sobie ulicę Pokątną. O co tu do licha chodzi?
Jednak zamiast próbować znaleźć jakąś sensowną odpowiedź na
to pytanie zaśmiała się cicho, widząc Tunię zatykającą nos z
obrzydzenia. Rodzice również nie wydali się być zachwyceni.
Jednak zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć barman wyjął
za kieszeni kamizelki różdżkę i zaczął nią uderzać o
poszczególne cegły. Mur się poruszył. Petunia aż odskoczyła,
mając całkiem słuszne wrażenie, że ściana się wali. Jednak
cegiełki tylko zaczęły rozsuwać się na boki, tworząc całkiem
duże, łukowate przejście. Lily wstrzymała oddech. Poczuła się
zupełnie tak jak czuła się Łucja wchodząc do zaczarowanej szafy
– nagle znalazła się w zupełnie innym, magicznym świecie.
-
Witamy na Pokątnej. - powiedział życzliwie barman zostawiając
rodzinę Evansów w totalnym osłupieniu.
Wyszli
na długą, poskręcaną, zatłoczoną ulicę pełną
najdziwniejszych straganów i sklepów jakie Lily kiedykolwiek
widziała. Były tu między innymi sklepy z szatami, kociołkami,
magicznymi stworzeniami, witryny z dziwnymi srebrnymi instrumentami,
stosy ksiąg z zaklęciami, pióra, zwoje pergaminu.., czarodziejskie
wypieki o wątpliwym smaku, butelki z magicznymi napojami, globusy
księżyca... i wiele, wiele więcej. Przeróżnych sklepów i
straganów, różności było tak wiele, że jedna para oczu nie
zdołałaby przyjrzeć się wszystkiemu, a para nóg nie miałaby
czasu by w ciągu jednego dnia poznać każdy zakamarek tej
niezwykłej ulicy. Tak ulica była niezwykła, a nie tylko dlatego,
że można tu było kupić magiczne przedmioty. Nie.., drugiej takiej
ulicy żaden mugol nie znalazłby na tym świecie. Fasady
sklepów mieniły się istną tęczą barw. Można tu było spotkać
ziemiste brązy i zielenie, wyraziste pomarańcze i czerwienie, jak i
chłodne granaty, fiolety oraz czernie. Poza tym zewsząd dobiegały
różne zapachy i dźwięki. Poczuć tu można było zapach świeżych
wypieków, kuszące aromaty eliksirów czy esencje zasuszonych ziół
jaki zapachy kwiatów czy zwierzęcych odchodów. Świat dźwięków
wydawał się przedstawiać jeszcze bogaciej – słychać było nie
tylko gwar wesołych rozmów, piski biegających dzieci, ale także
pohukiwanie sów i mruczenie kotów z pobliskich sklepów
zoologicznych. A wszędzie, dosłownie wszędzie (!) przechadzali się
czarodzieje w spiczastych tiarach i kolorowych szatach - zupełnie
takich jak ta profesor McGonnagall. To wszystko skąpane w złotym
blasku popołudniowego słońca.. wyglądało po prostu.. tak
niezwykle i magicznie.., a jednak niezwykle rzeczywiście i realnie
zarazem.
-
Tu.. jest niesamowicie.. – wszeptała Lily obserwując szeroko
otwartymi oczami tą niecodzienną scenerię. Severus uśmiechnął
się szeroko widząc jej szczęśliwą i jakże osłupiałą minę.
Pomyślał, że nawet z tak głupim wyrazem twarzy wyglądała
uroczo.
-
Chodź. Pójdziemy do Banku Gringota. – powiedział wskazując
bardzo wysoki, biały i krzywy budynek górujący nad całą ulicą –
Tam wymienimy pieniądze.
~~*~~*~~*~~
Monumentalna,
biała fasada Banku Gringota rozpościerała się przed nimi,
rzucając długi, krzywy cień. Dorcas westchnęła cicho stając
przed potężnymi, ozdobionymi ochronnymi znakami, kunsztownymi
drzwiami. Wcale nie miała ochoty wychodzić na spotkanie goblinom.
Gdzieś w głębi umysłu wciąż żyła przerażającymi opowieści
ojca o ich powstaniach, rebeliach, opowiedzeniu się po stronie
Grinderwalda i słabością do czarodziejskich dzieci. Historie te
dla niej, wówczas malutkiej dziewczynki były aż nadto prawdziwe i
realistyczne. Gobliny od najmłodszych lat straszyły ją po nocach,
w najczarniejszych koszmarach. Choć panna Meadowes dawno wyrosła z
swych dziecinnych lęków to nadal czuła się w towarzystwie tych
magicznych stworzeń niezwykle nieswojo. Poza tym w wyprawie
do skrytki ich rodu nie widziała najmniejszego sensu. Zawsze pani
Spinnet załatwiała sprawy tego pokroju. Zresztą Dorcas dobrze
wiedziała, że mają wystarczającą liczbę pieniędzy na zakup
niezbędnych książek. Dziewczyna była niemal pewna, że
guwernantka, tylko i wyłącznie z czystej złośliwości, ochoczo
przystała na prośbę jej młodszej siostry. Dorcas wychodząc z
Esów Floresów wciąż miała przed oczami kpiący uśmiech tej
niezwykle wrednej i surowej kobiety. Dziewczyna cicho westchnęła
wiedząc, że znając upartość Caroline nie ma wyjścia. Poza tym
czy po tym wszystkim tego właśnie oczekiwałby od niej ojciec? Nie.
Ojciec powiedziałby pewnie, że swoim tchórzostwem hańbię
najwaleczniejszy czarodziejski ród. A matka.., matka jak się tylko
dowie – będzie wściekła, że zniżam się do wykonywania
obowiązków służących. Może
jest jednak nadzieja? - pomyślała spoglądając na młodszą
siostrę.
-
Caroline, naprawdę musimy tam iść? - spytała pięciolatkę
uśmiechając się uroczo – Mogłybyśmy zobaczyć gobliny innym
razem, co?
Blondwłosa
dziewczynka zrobiła naburmuszoną minę.
-
Dorcaś! Obiecałaś pokazać mi gogggoogbeliny! - zawołała
stanowczo, tupiąc nogą.
-
Gobliny. Caroline, mówi się gobliny. - poprawiła ją automatycznie
Dorcas myśląc, że tym właśnie kończy się rozpieszczanie małych
dziewczynek. Powstają z nich małe, acz urocze potworki.
-
Gogggoogbeliny. Dorcaś prose! - powiedziała mała słodko,
zarzucając starszej siostrze ręce na szyje i robiąc przy tym
maślane oczy rozmarzonego cocker spaniela. Na ten widok stojący w
pobliżu czarnowłosy chłopak wybuchnął śmiechem, podchodząc do
sióstr Meadowes.
-
Hej piękna, fajną masz siostrę! - zagadnął zwracając się do
starszej z nich.
-
E co? - zapytała skonsternowana dziewczyna próbując się wydostać
z objęć pięciolatki. Ta jednak uwolniła się sama genialne
podchwytując temat.
-
Oooo! Czzzy ten chlopiec powiedzial, że jesteś pieeenkna? - zapytał
uśmiechając się chytrze. Dorcas aż zaniemówiła gwałtownie się
rumieniąc. Nie! Ona, aż czuła jak pieką ją policzki. Matko.. i
co ona.. ma teraz? Dlaczego nie ma tu Marleny? - jęknęła w
myślach. Przyjaciółka przynajmniej wiedziała co zrobić w tej
sytuacji, zawsze była wygadana. A to właśnie Dorcas cechowała
chorobliwa nieśmiałość i całkowity brak doświadczenia w
relacjach damsko-męskich :D! Tymczasem czarnowłosy chłopak wciąż
tam stał uśmiechając się czarująco, zupełnie nieświadomy tego
co właśnie kłębi się wy umyśle, tej jakże pięknej blondynki.
-
Tak mała, masz bardzo ładną siostrę. - zwrócił się do
zachwyconej pięciolatki.
-
Jestem Syriusz Black. A ty jak się nazywasz blondwłosa anielico? -
zagadnął Dorcas. Dziewczyna zaniemówiła dopiero teraz
dostrzegając całą sylwetkę przybysza, jego lśniące, czarne
włosy, sięgające do połowy szyi, zimne, błękitne oczy, bladą
cerę i uwydatnione kości policzkowe. Stałaby tam jeszcze dłużej
z rozdziawioną buzią, wpatrzona w tego nieziemsko przystojnego
chłopaka jak krowa na malowane wrota, gdyby nie delikatne
szturchnięcie Caroline.
-
Co..? - zapytała nieprzytomnie rozglądając się dookoła.
Napotkawszy rozbawione spojrzenie Syriusza szybko się opamiętała -
Ach tak. Nazywam się.. Dorcas.., Dorcas Meadowes.
~~*~~*~~*~~
Lily
nie mogła ukryć swojego zdziwienia kiedy weszła do Banku
Gringotta.. Wyglądał jak zupełnie pałac.. Główną część
banku stanowiła wielka marmurowa sala, którą oświetlały świece
osadzone w kryształowych żyrandolach. Posadzka tworzyła
skomplikowaną czarno-białą mozaikę. Wszędzie było pełno
goblinów. Na wysokich stołkach za długim kontuarem, siedziało ze
stu goblinów, skrobiąc piórami w wielkich księgach rachunkowych,
odważając monety na mosiężnych wagach, badając drogie kamienie
przez lupy. W ścianach było mnóstwo drzwi, a przy każdych stało
dwóch goblinów, którzy wskazywali drogę wchodzącym i wychodzącym
klientom kłaniając im się uprzejmie. Rodzina Evansów wraz z
Severusem stanęła w kolejce do kontuaru z tabliczką Wymiana
Walut.
Oczekując
na swoją kolej, Lily ciekawie przyglądała się znajdującym się w
banku ludziom. Z drzwi naprzeciwko wyłoniła się właśnie
roześmiana para z dzieckiem - śliczna, średniego wzrostu
dziewczyna o dużych, granatowych oczach i srebrzystych, falujących,
blond włosach, przystojny, czarnowłosy chłopak i mała
dziewczynka o błękitnych oczach i prostych blond włosach, bardzo
podobna do swojej mamy lub siostry. Lily po krótkiej obserwacji
stwierdziła, że to raczej rodzeństwo, bo wydawali się być jej
wieku. Chociaż nie. Chłopak wydawał się być jakiś starszy i
doroślejszy. Mógł mieć nawet ze 13 lat.
-
Wow! Ale odjazd! - zawołał podekscytowany, radośnie zerkając na
stojącą koło niego blondynkę. – Na tym zakręcie, ja na serio
myślałem, że się normalnie wykoleimy..!
Dziewczyna
mruknęła coś pod nosem. Lily była święcie przekonana, że ona
też tak sądziła.
-
Noo czadowo bylo! - potwierdziła mała dziewczynka wesoło
podskakując. - Ja chce jeście raz.. Jeście raz Dorcaś.. proose..!
- wykrzykiwała ciągnąć zmaltretowaną dziewczynę za ręce.
-
No nie wiem – odpowiedziała niepewnie blondynka. Była lekko
zielonkawa na twarzy i wydawała się być szczerze zrozpaczona tą
ideą.
Lily
nie dosłyszała jednak co postanowiło rodzeństwo, gdyż teraz
nadeszła ich kolej. Siedzący na dość niskiej katedrze goblin
oglądał kilkakrotnie mugolskie pieniądze, które dała mu pani
Evans, mrucząc co pod nosem. Jednak wszystko najwyraźniej musiało
się zgadzać, bo po chwili wyszli z Banku z sakiewką pełną
ogromnych złotych, brązowych i srebrnych monet. Razem kupili
również cynowe kociołki i składniki eliksirów, jednak przed
księgarnią o zastanawiającej nazwie Esy Floresy była tak
gigantyczna kolejka.., że zdecydowali się z rozdzielić. Państwo
Evans postanowili zakupić dla przyszłych adeptów magii książki,
a Lily, Petunia i Severus ruszyli na poszukiwanie odpowiedniej
różdżki dla Rudej.
Sklep
z różdżkami znajdował się na samym końcu ulicy Pokątnej. Był
niewielki i zaniedbany. Złuszczone, złote litery nad drzwiami
układały się w napis OLIVANDEROWIE: WYTWÓRCY NAJLEPSZYCH RÓŻDŻEK
OD 582 R. PRZED NOWĄ ERĄ. Na zakurzonej wystawie na satynowych
poduszkach leżało kilka różdżek. Kiedy przekroczyli próg,
gdzieś w głębi zabrzmiał dzwoneczek. Przy ladzie stał niski,
krępy, mężczyzna w kwiecie wieku, zapewne pan Olivander.
-
Dobry wieczór! – zawołał radośnie sprzedawca, uśmiechając się
– Widzę, że dzisiaj zaszczyciła mnie cała gromadka. Wszyscy po
raz pierwszy do Hogwartu?
-
My tak – odpowiedziała nieśmiało Lily wskazując na siebie i
Severusa – A moja siostra Petunia.. jest mugolką i
towarzyszy mi zakupach.
-
No tak rozumiem. - potaknął pan Olivander uważnie przyglądając
się lekko wystraszonej, a zarazem zaciekawionej Petunii swoim bardzo
przenikliwym spojrzeniem. Jednak po chwili zamyślenia, ponownie
zwrócił się do swoich klientów.
-
No to.. Kto...pierwszy..? - spytał spoglądając to na Lily, to na
Severusa - Zresztą nieważne. - stwierdził po chwili machając ręką
- Myślę, że ten młodzieniec się zgodzi, że damy mają
pierwszeństwo. Prawda? - spytał wesoło czarnowłosego. Ten tylko
potaknął głową.
-
Wspaniale! - powiedział ucieszony mężczyzna - Chodź dziecko
podejdź tutaj i stań prosto. - zwrócił się do Lily, która
automatycznie skrzywiła się na wyraz dziecko. Pan Olivander po raz
kolejny uśmiechnął się szeroko.
-
No tak nie dziecko.. tylko panienka. - stwierdził wyjmując z
kieszeni kamizelki białą taśmę mierniczą - A jak ma panienka na
imię? - zagadnął.
-
Lily Evans.. - odparła nieśmiało Lily.
-
No dobrze. To niech mi panienka Lily teraz powie, która ręka ma
moc.
-
Eee... prawa? - odpowiedziała niepewnie rudowłosa, zaskoczona tym
nietypowym pytaniem - Znaczy się.., jestem praworęczna..
Pan
Olivander zmierzył ją taśmą na wszystkie możliwe sposoby - od
ramienia do palca wskazującego, od nadgarstka do łokcia, w pasie, a
następnie od ramienia do podłogi i od kolana do pachy, a wreszcie
obwód głowy. Pomiary musiały być najwyraźniej gotowe, bo
mężczyzna mrucząc coś do siebie zniknął w labiryncie półek z
różdżkami. Po chwili wrócił niosąc cały tuzin pudełek,
postawił je na stoliku. Tymczasem ku zachwytowi Lily i przerażeniu
Petunii taśma mierzyła rudą dalej.
-
Dość – powiedział pan Olivander, a taśma posłusznie skuliła
się na podłodze – Zawsze o tym zapominam – mruknął cicho do
siebie. - No dobrze, co my tu mamy. Może na początek.. ?
-
Tak.., Proszę spróbować tego. Sosna, 11 cali, włos z ogona
jednorożca, giętka.., idealna do magii niewerbalnej – powiedział
już dużo głośniej podając Lily jedną z tuzina różdżek
leżących na stole - Po prostu
mocno chwyć i machnij! - dodał patrząc jak jedenastolatka
niepewnie trzyma różdżkę. Lily machnęła, jednak ku
rozczarowaniu sprzedawcy nic się nie stało..
-Nie,
nie to nie ta.. - mruczał pod nosem – Hm może to? Głóg, 11 i
1/2 cala.., włókno z pachwiny nietoperza, niezbyt giętka, bardzo
dobra w magii leczniczej jaki i rzucaniu klątw.
Lily
nie sądziła by kiedykolwiek miała zamiar rzucać jakieś klątwy
(dopisek autorki: nie znała jeszcze wtedy Jamesa Pottera ;]), ale
skoro pan Olivander tak twierdził, to może warto spróbować?
Machnęła i nic. Później było tylko gorzej.
-
Jesion i włókno ze smoczego serca... 11 cali..., bardzo uparta i temperamentna.
-
Nie, nie, na pewno nie ta.. - jęknął sprzedawca wyrywając jej
pospiesznie z dłoni różdżkę podając następną i następną i
następną – A może to, cyprys, 12 cali, kieł hipogryfa.. dla
śmiałych i odważnych czarodziejów..? Czarny bez, 9 1/3 cala, kieł
widłowęża? 10 3/4 cala, winorośl, włókno z smoczego serca?
I
tak oto po sześciu różdżkach Lily wzięła w dłonie kolejną, mając
nadzieje, że będzie to wreszcie ta jedyna. Pan Olivander chyba
podzielał, jej zdanie bo powiedział:
-
Jeśli nie ta.. to chyba żadna nie będzie pasować. - mruknął
-Proszę. Dziesięć i ćwierć cala, wierzba, bardzo elegancka,
znakomita do rzucania uroków.
Gdy
tylko chwyciła różdżkę, poczuła nagłe uderzenie gorąca w
palcach. Ciepło zaczynało się przyjemnie rozchodzić po całym
ciele. Z uśmiechem wzniosła różdżkę w górę, czując delikatne
wibracje mocy przechodzące przez palce i machnęła tworząc w
powietrzu skomplikowany wzór. Z końca różdżki wytrysnęły
bursztynowe iskierki, formując się w tuzin drobnych, trzepiących
miodowymi skrzydłami motylków. Pan Olivander przyglądał się im
zauroczony.
-
Tak ta będzie doskonała! Widzę, że trafiłem na utalentowaną
czarownicę. Rzadko zdarza się, by komuś nieuczęszczającemu
jeszcze do Hogwartu udało się wyczarować coś więcej niż snop
iskier. Należy się dziesięć galeonów.. - oznajmił pakując
różdżkę do ozdobnego pudełka.
Jednak
nim Lily zdążyła zapłacić coś niepokojąco głośno grzmotnęło
o ziemię. Z kominka, koło lady ktoś wyskoczył wzniecając ogromny
obłok kurzu i sadzy. W pomieszczeniu momentalnie zrobiło się
ciemno. Ktoś wrzasnął, coś przewróciło się z hukiem. Kolejny
wrzask, bolesne jęknięcie i cisza..
Petunia
otworzyła oczy. Leżała na podłodze. Głowa pulsowała jej
nieprzyjemnie. Przed sobą widziała lekko rozmazany obraz. Nie
pamiętała co dokładnie się zdarzyło. Coś huknęło, ktoś
przewrócił ją na ziemię.., zrobiło się ciemno, straciła
przytomność. Ktoś musiał już najwyraźniej uprzątnąć, bo w
pomieszczeniu było jasno, bardzo jasno. Ktoś w oddali biadolił:
-
Różdżki! Moje różdżki! Mogą być uszkodzone! Wszystko
przepadło!
-
Bardzo pana przepraszamy! - tłumaczyła się jakaś kobieta – Ta dziewczyna to
istne fatum! Moja córka, Alice, ta niezdara urodziła się w piątek
13-nastego! To naprawdę nie nasza wina, wie pan los, przeznaczenie, fatum chyba nic gorszego nie może spotkać porządnego czarodzieja. A my tylko chciałyśmy się
dostać Siecią Fiuu do Esów Floresów.., pierwsza podróż tym
sposobem, sam pan rozumie.. - sprzedawca chyba jednak nie rozumiał,
bo tylko co prychał gniewnie i biadolił na temat swoich różdżek - Może panu jakoś pomogę? - zaoferowała
się w końcu stropiona kobieta.
-
Niech się pani nawet nie waży! - zagrzmiał mężczyzna - Proszę
nic nie dotykać! Wystarczająco mi już pani pomogła.
Petunia
nie dosłyszała reszty konwersacji, gdyż zagłuszył ją jej własny
krzyk. Nad nią pochylała się dziwne umorusane sadzą
stworzenie o krótkich.., postrzępionych włosach i ogromnych
bursztynowych oczach. Ku przerażeniu Petunii stworzenie to
przemówiło ludzkim głosem..
-
Ojej! Przepraszam, nie wiedziałam, że cię przestraszę! Na dodatek
jeszcze cię wtedy przewróciłam. Nic ci się nie stało? Żyjesz
prawda? Musisz żyć..., przecież krzyknęłaś...
Petunia
nie słuchała, odsunęła się na bezpieczną odległość, wstała
i wybiegła z sklepu.. wpadając w sam środek tłumu gapiów
ciekawie spoglądających przez szklaną drzwi i okna na dziejącą
się w sklepie scenę.
Rudowłosa
rozejrzała się po sklepie. Wyglądał strasznie – z
poprzewracanych regałów wypadały pudełka z różdżkami,
pojedyncze egzemplarze walały się po podłodze. Wstępne zaklęcia
czyszczące na niewiele się zdały, zresztą pan Olivander zamiast
porządkować sklep zajęty był kłótnią z jedną z sprawczyń
tego zamieszania. Lily podniosła z podłogi kilka różdżek
chroniąc je przed rozdeptaniem. Całe szczęście, że jej
spoczywała bezpiecznie w pudełku, które zdążyła chwycić
jeszcze przed upadkiem. Uwagę Lily zajęło jednak coś zupełnie
innego niż porozwalane po podłodze różdżki.. ktoś krzyknął.
Dziewczyna z przerażeniem uświadomiła sobie, że to głos Tunii.
Jej siostra właśnie spanikowana wybiegła ze sklepu. Lily
nie zastanawiała się za długo co robić. Pośpiesznie podziękowała
panu Olivanderowi, zapłaciła odpowiednią sumę pieniędzy i
przeprosiła, że nie może pomóc w porządkach. Po czym opuściła budynek i zanurzyła się w tłumie przechodniów szukając Petunii.
~~*~~*~~
No to cz. 1 mamy za sobą, cz. 2 pojawi się prawdopodobnie za 3-4 dni :)
Nie wiem jak ja przeżyję te kilka dni!! Uwielbiam opowiadania w których można poczytać o przyjaźni Lily i Severusa! Mam nadzieję, że nie zakozysz zbyt szybko ich znajomości!
OdpowiedzUsuńW ciekawy sposób przedstawiesz też bohaterów!
Bardzo miło wszystko się wszystko czyta! No robisz też za wiele błędów, co poprawia komfort czytelnika.
Tak trzymaj!!! :-)
Bardzo dziękuję też za dedykację!
Do następnego posta!
Podoba mi się ;) Może nie wielbię przyjaźni Lily i Sev'a, ale ty to fajnie opisujesz. Już nie mogę się doczekać, kiedy, mam nadzieję, że w Twoim opowiadaniu też, Lily pozna Jamesa ♥
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Puchonka ;>
Zapraszam do mnie: http://hogwart-moja-historia.blogspot.com/
Halo!! Gdzie jesteś?
OdpowiedzUsuńNie wytrzymam! Znam wszystkie rozdziały jakie się do tej pory ukazały prawie na pamięć!
Witam :)
OdpowiedzUsuńMasz niezły zapał co do pisania bloga.
Świetnie ci to idzie, a szczególnie opisywanie sytuacji
Piszę tą samą tematyką o HP co ty więc może wejdziesz mnie odwiedzić.
Fakt, faktem dopiero mam pierwszą notkę, ale to chyba nic nie zmieni
Pozdrawiam gorąco :)
http://ruda-evans.blog.pl/
Cudowny blog. Po prostu sie Zakochalam. Ale jest cos co po prostu spędza mi sen z powiek a mianowicie... Jeszcze nie ma kolejnego rozdziału!!!!!!!
OdpowiedzUsuń