Bezmyślnie
wpatrywała się w tarczę zegara. Zostało jeszcze piętnaście
minut. Dlaczego nauczyciele nie pozwalają oddawać prac przed
czasem? Skończyła pisać test jako jedna z pierwszych.
Przejrzała swoje odpowiedzi po raz kolejny, nanosząc drobne
poprawki.
-
Zostało wam jeszcze dziesięć minut – oznajmiła nauczycielka.
Siedząca koło niej Leslie uśmiechnęła się blado. Duże okrągłe
litery zajęły już znaczną część wyznaczonego miejsca. Lily odwzajemniła uśmiech. Lesile była jej jedyną przyjaciółką i zarazem
jedyną osobą z której mogła zwierzyć się z problemów z
siostrą. Miała jeszcze Severusa.., tak tylko, że on był przyczyną
tych problemów. Westchnęła cicho bawiąc się długopisem. Dziś
znowu miała się z nim spotkać. Niedługo mijały dwa lata
od kiedy dowiedziała się, że jest czarownicą. Wiele przez ten
czas zmieniło. Sporo się nauczyła o świecie magii, a ona i Pet
stawały się sobie coraz bardziej obce. Zbyt obce, praktycznie się
do siebie nie odzywały. Petunia nie tolerowała wizyt Severusa w ich
domu. O ile można by było mówić tu o tolerancji, bo to co
łączyło Tunię i Seva można było nazwać tylko i wyłącznie
czystą nienawiścią. Lily jej się nie dziwiła. Nikt przecież nie chciałby się budzić z szczurami pod łóżkiem,
kijankami pływającymi w umywalce i wielkim pająkiem we włosach. W
dodatku być wyzywaną różnymi, zupełnie niezrozumiałymi wyzyskami. Lily starała się hamować Severusa. Jednak nawet gdy
jej przyjaciel starał się być w obecności jej siostry spokojny i
opanowany, Tunia nie dawała za wygraną rzucając złośliwymi
komentarzami na temat jego rodziny. Sytuacja rodzina Severusa była
skomplikowana. Mimo próśb i nalegań przyjaciel niechętnie o niej
mówił, nie miał zamiaru pozwolić sobie pomóc. Czasami Lily miała
dziwne wrażenie, że ze względu na ojca Severus nienawidzi
wszystkich mugoli, nawet Lesile, która usilnie starała się być
dla niego miła. Ruda z uśmiechem pomyślała, że chyba nigdy nie
zapomni ich trójki, a właściwie czwórki, licząc Tunię, skulonej
na dywanie w salonie oglądającej Neila Armstronga wykonującego swój
pierwszy krok na księżycu. Sev do dziś nie mógł pojąć do czego
miał służyć ten niby przełomowy lot. Tak samo jak zupełnie nie
rozumiał czemu Lily musi uczęszczać do mugolskiej szkoły. Pan
Nietoperz uczył się oczywiście wszystkiego sam :). Przyjaźń z
Severusem bez wątpienia była trudna i skomplikowana, wymagała
wielu wyrzeczeń. Mimo to Lily nie żałowała, że go spotkała,
postanowiła mu zaufać i uwierzyć w magię. Właściwie nie mogła
sobie już przypomnieć jak wyglądało jej życie przed poznaniem
go. Pamiętała tylko, że wszyscy się od niej odsuwali obawiając
się Petunii. A po korytarzach włóczyła się z Leslie, która
przez wszystkich uważana była za nieco stukniętą hipiskę. Teraz
ją to zupełnie nie obchodziło i nie zamieniłaby Les i Seva, ani
ich szalonych przygód na nic ani na nikogo innego. To właśnie Pan
Nietoperz nauczył ją jednej, ważnej rzeczy – by nie osądzać
ludzi po pozorach. A przede wszystkim był jej najlepszym
przyjacielem i przewodnikiem po świecie magii i dziecięcych
marzeń..
Odgłos
jak to twierdziła Lesile zbawczego dzwonka przywołał
błądzącego w wspomnieniach ducha Lily na ziemię, do
teraźniejszości. Rudowłosa oddała pracę nauczycielce, spakowała
rzeczy do plecaka i z ulgą opuściła klasę. Na korytarzu czekała
już na nią blada z zdenerwowania, popielatowłosa przyjaciółka.
Co jak co, ale historia nie była najmocniejszą stroną Leslie.
-
Zdążyłaś? - zapytała Lily uśmiechając się lekko. Dziewczyna
popatrzyła na nią rozbieganymi oczyma.
-
Ledwo co. - wydusiła - Chyba napisałam wszystko.. Znaczy się.., -
spojrzała zmartwiona na Rudą - Ugh, Nigdy nie mogę zapamiętać
tych głupich dat! - jęknęła - Czasy Tudorów, jeszcze przeżyję,
ale II wojna światowa? - zapytała pretensjonalnie, żywiołowo
gestykulując. Lily uśmiechnęła się lekko szturchając koleżankę
w bok.
-
Trochę trudno się skupić na pisaniu, jeżeli gapi się na Davida.
-
Wcale się na niego nie gapiłam! – zaprzeczyła gorąco przyjaciółka, ale na jej policzkach pojawiły się wyraźne rumieńce. Rudowłosa wzniosła oczy ku niebu.
-
Za to widziałam, jak Kevin na ciebie zerka. - oznajmiła
Leslie w odwecie, cicho chichocząc. - Chyba wpadłaś mu w oko.
-
Daj spokój. - powiedziała Lily zatrzymując się obok swojej
szafki. - Myślałam, że to zamknięty temat. - dodała wykładając
niepotrzebne książki i wyjmując z niej niebieską kurtkę. - Na
serio Lesile to zamknięty temat! - powtórzyła oburzona widząc
dziwnie uśmiechniętą twarz przyjaciółki.
-
Nie ja zaczęłam. - usprawiedliwiła się Lesile szczerząc się
szeroko. - No to co dzisiaj robimy? - spytała czekając aż Lily
zamknie szafkę. Rudowłosa zrobiła zakłopotaną minę.
-
Dzisiaj nie mogę nigdzie wyjść, muszę wrócić wcześniej do
domu. – skłamała. Chociaż były najlepszymi przyjaciółkami
Lesile nie wiedziała nic o jej magicznych zdolnościach, ani o tym,
że prawdopodobnie nie wybierały się razem do Sant Louis. Może to
było dziecinne i głupie, ale Lily wciąż przechowywała w głowie
słowa Severusa : Mugole nie mogą przecież wiedzieć o istnieniu
magii, bo sprawiło by to zbyt dużo kłopotów. Czego
Tunia zdawała się być idealnym przykładem. Leslie przełknęła
jej wymówkę to bez większego zawodu.
-
Nie ma sprawy, zobaczymy się kiedyś indziej. - powiedziała
uśmiechając się i zerkając wymownie na rudowłosą. Wyszły nad
dwór i razem podprowadziły rower Lily do szkolnej bramy. Gdy tylko
Ruda wsiadła na rower, usłyszała nad sobą słodki głos
popielatowłosej kładącej jej rękę na ramieniu.
-
Wiesz co Evans? - zapytała panna Connors zamyślonym tonem. - Szczęściarz z tego Sev'a.
-
Leslie! - zawołała przez ramię oburzona Lily, powoli zaczynając
pedałować.
-
Tak, wiem. Też cię kocham! - odpowiedziała na pożegnanie
przyjaciółka patrząc jak Lily znika za najbliższym zakrętem.
Lily
naprawdę nie wiedziała dlaczego ma tak podły humor. To wszystko
przez tę przeklętą marcową pogodę – pomyślała rozglądając
się pozostałości śniegu zalegające na chodnikach tworząc
swoistą breję.
-
A może chodzi o coś innego? -
mruknęła na głos bezwiednie obrzucając spojrzeniem szeregi brunatnoceglastych kamienic. Tak
zdecydowanie trapiło ją coś innego. Jej jedenaste urodziny
zbliżały się nieubłaganie, a w niebieskich przestworzach nie
mogła dopatrzyć się żadnej sowy. Czyżby Petunia okazała się
mieć jednak rację? Może nie ma żadnego Hogwartu..? Albo moja moc
jest zbyt słaba? Nie miała
pojęcia co by wtedy zrobiła. Egzaminy wstępne miała już
za sobą, złożyła podanie do szkoły Sant Louis, jednak nie
wyobrażała sobie spędzić kolejnych lat edukacji u boku starszej
siostry i Lesile. Bez Severusa nic nie byłoby takie samo. Nie
chciało się jej jednak wierzyć, że te wszystkie popołudnia
spędzone na ważeniu eliksirów, zbieraniu magicznych ziół i
odgrywaniu scenek z czarodziejskiej baśni i legend, były
zwyczajnymi, dziecięcymi zabawami. Wiedziała, że nie były. Na
własne oczy widziała przecież list Severusa. List, oznajmiający,
że przyjaciel dostał się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa
Hogwart. List ten przyszedł dwa miesiące temu. Pamiętała jak
wtedy się cieszyli, jak razem go czytali i szukali pośród zbiorów
ksiąg tych co były wymienione na załączonym spisie. Jednak w
głowie Lily błąkało się wciąż pytanie: A co z jej listem?
Zagrzmiało, Lily wzdrygnęła się i narzuciła na siebie kaptur,
niepewnie patrząc na wzburzoną, niemal granatową rzekę. By dostać
się do domu lub Severusa musiała przejechać przez most. A jeśli
się rozpada to przeprawa przez śliski most nie będzie taka
bezpieczna. Myśląc właśnie o tym i o tym, że nie ma
najmniejszego sensu iść teraz do przyjaciela, zsiadła z roweru,
gdy właśnie zaczęło lać. To było gorsze od oberwania chmury,
deszcz lał rzęsiście z łoskotem odbijając się od asfaltowej
nawierzchni ulicy. Samochody wjeżdżały w nowo powstające kałuże
ochlapując przechodniów. Lily niepewnie podprowadziła rower do
mostu, a właściwe niewielkiej części mostu, który stanowił
kładkę dla pieszych, resztę stanowiły dwa pasy, po których
nieustanie jeździły wszelakiej maści ciężarówki.
W
ulewie, modląc się, żeby nie została walnięta piorunem po
półgodziny dotarła do ukochanego domu. Gdy tylko zadzwoniła do
drzwi w progu domu przywitała ją zaniepokojona mama.
-
Lily! Kochanie tak się cieszę, że już jesteś! - powitała pani
Evans swoją zziębnięta i przemoczoną do suchej nitki córkę –
Myślałam już, że coś się stało! Całe zamieszanie z tą ulewą,
prąd wysiadł wyobrażasz to sobie? I na dodatek przywiało nam
jeszcze niespodziewanego gościa.
-
Gościa? - zapytała Lily tempo wpatrując się w mamę, jak gdyby ta
oznajmiła jej, że właśnie widziała latający spodek, a do
sąsiadów zawitały ufoludki. Kto normalny mógłby odwiedzić ich
w taką pogodę?
-
Tak mamy gościa. - powtórzyła pani Evans, kładąc kurtkę córki na
kaloryferze - Jakaś nauczycielka, dziwna kobieta szczerze mówiąc,
jakby zupełnie nie z tej epoki. Przedstawiła się jako profesor
McGonnagall. Mówi, że zostałaś przyjęta do jakiejś prestiżowej
szkoły, Howard czy coś takiego i z wielką chęcią chciałaby się
poznać. Bardzo się zdziwiłam, bo nic nam przecież nie mówiłaś..
Składałaś tam podanie?
Lily
nie odpowiedziała na pytanie mamy, w oczach zabłysły jej wesołe
ogniki, a na ustach pojawił się szeroki uśmiech. Dziewczyna
poprawiła włosy, wygładziła rękawy kremowego sweterka i
zdecydowanym krokiem wkroczyła do salonu. Gdzie czekali już na nią
tata, Tunia i profesor McGonnagall. Lily pomyślała, że określenie
mamy zupełnie nie z tej epoki doskonale
charakteryzowało nauczycielkę. Kobieta ubrana była w ciężką,
zieloną suknię, która właściwie przypominała bardziej płaszcz
niż wieczorową kreację i wyglądała zupełnie tak jakby była
uszyta z zamszowej zasłony. Spod ogromnego czarnego, spiczastego
kapelusza z ogromnym rondlem, typowego jak Lily mniemała nakrycia
głowy czarownic, widać było surową twarz o spiczastym nosie, na
którym osadzone były złote okulary, połówki. Lily pomyślała,
że do pełnego obrazu brakowało tylko kota, ropuchy i miotły.
-
Dzień dobry. - przywitała się rudowłosa dygając nieśmiało.
Profesor McGonnagall odwróciła głowę witając ją dobrodusznym
uśmiechem.
-
Ach tak, ty musisz być Lily Evans. - powiedziała przyglądając jej
się spod złocistych okularów – Usiądź dziecko, nie krępuj
się. Wspaniale cała rodzina w komplecie..
-
Może herbaty? - zapytała uprzejmie pani Evans, gdy Lily usadowiła
się koło taty, na kanapie po drugiej stronie małego stolika.
-
Proszę się nie fatygować. - powiedziała profesor McGonnagall
niespodziewanie wyciągając za pazuchy różdżkę. Wystarczyło
krótkie machnięcie, by stojący na stole imbryk momentalne uniósł
się, nalał herbaty do kwiecistej filiżanki i wrócił na miejsce.
Oczy rodziców Lily i Petunii wybałuszyły się momentalnie, bez
mrugnięcia śledząc lewitujący dzbanek.
-
Tak jak już państwu mówiłam Hogwart to dość specyficzna szkoła
– oznajmiła profesor McGonnagall, czekając aż państwo Evans
wyjdą z osłupienia.
Chociaż
Lily słyszała już od Severusa o większości spraw o jakich
wspominała profesor McGonnagall, to wcale nie uważała jej wizyty za
nudną, wręcz przeciwnie – świetnie się bawiła. Ledwo co
tłumiła wybuchy śmiechu widząc coraz bardziej zaskoczone i
zdumione miny rodziców słyszących opowieści o Szkole Magii i
Czarodziejstwa Hogwart, przebiegu zajęć i przedmiotach. Lecz nawet
ona sama niemal podskoczyła na kanapie, widząc profesor McGonnagall
przemieniającą się w kotkę, a później znowu w człowieka, co
było ostatecznym dowodem istnienia magii. Chociaż te oczywiste i
widoczne dowody istnienia Hogwartu, włączając w nie list
potwierdzających przyjęcie Lily do szkoły, nie rozwiały
wątpliwości pani Evans odnoszącej się do całej sprawy nieco
podejrzliwie.
-
To na pewno nie żart? - spytała chowając list z powrotem do
koperty.
-
Nie proszę potraktować sprawę jak najbardziej poważnie. -
oznajmiła profesor McGonnafall jak najbardziej poważnym tonem -
List jest przypieczętowany i podpisany przez samego dyrektora
Hogwartu. Profesor Dumbledore jest wybitnym człowiekiem.. nieskłonnym
do niewybrednych kawałów...
-
No dobrze, ale czy to konieczne? Czy Lily naprawdę musi tam jechać?
- spytała zaniepokojona pani Evans. Pan Evans zamyślony wpatrywał
się w profesor McGonnagall, delikatnie obejmując żonę ramieniem.
-
Nie, nic nie jest obowiązkowe. - oznajmiła spokojnie nauczycielka-
To, że dziecko nie pójdzie do szkoły nie zmieni tego, że ma
szczególne zdolności. Jednak zaprzepaści i zmarnuje talent
dziewczynki. Muszą się państwo przemyśleć decyzję. Muszę
jednak podkreślić, że Hogwart należy do najsławniejszych,
najbezpieczniejszych szkół w całej Europie. Córce nic nie będzie
groziło, po za tym będzie wracać do państwa na wakacje i ferie.
Zawsze możecie państwo wysyłać listy przez tzw. sowią pocztą i
być z nią w stałym kontakcie. Jako świeżo mianowana wicedyrektorka mogę zaręczyć państwu..
-
Tak, dziękujemy. - przerwał nieco niecierpliwie pan Evans.
-
Chcielibyśmy prosić o chwilkę na naradę i przemyślenie tej
niespodziewanej sytuacji. - odpowiedziała mama uśmiechając się
przepraszająco. I tak oto rodzice zniknęli, za kuchennymi drzwiami a
Lily została z profesor McGonnagall i bladą, osłupiałą Petunią
kulącą się w rogu kanapy.
~~*~~*~~*~~
-
Skąd mogę wiedzieć? - zapytał retorycznie pan Evans, opierając
się o zimne drzwiczki lodówki - Nigdy nie można być niczego
pewny.
-
Mark zastanów się. Możemy ją stracić. Po za tym pół roku.
Wiesz ile to czasu ? Ona dorasta. A my nie będziemy przy tym obecni.
Nie zobaczymy uśmiechu na jej twarzy, kiedy zdobędzie dobrą ocenę.
Nie będziemy mogli przytulić jej w trudnych chwilach i powiedzieć,
że to nic takiego, że w życiu są ważniejsze rzeczy.
-
Zawsze będziemy ją wspierać, przecież możemy do niej pisać
nawet codziennie. Margaret, ona bardzo tego chce. Nie widziałaś
jaka jest szczęśliwa? Ile radości jej to sprawia? Lily jest
wyjątkowa, ma dar, którego nie może tak po prostu zmarnować.
Później może mieć tylko i wyłącznie żal dla nas...
-
A jeśli się coś stanie? - zapytała zaniepokojona pani Evans.
-
Co to za głupota? Nic gorszego nie stałoby się tu. Wychowaliśmy
rozsądną i odpowiedzialną dziewczynkę, która potrafi sama o
siebie zadbać. Poza tym lepiej niech jedzie, niż ma się ukrywać
przed wścibskimi oczami. To wielka szansa.
-
Skoro tak uważasz. - odpowiedziała z powątpiewaniem pani Evans.
~~*~~*~~*~~
Lily
z niepokojem obserwowała rodziców żegnających się z profesor
McGonnagall. Wciąż nie znała ich decyzji. Może wcale się
nie zgodzili? - pomyślała
patrząc jak tata zamyka drzwi za nauczycielką. Rodzice uśmiechnięci
odwrócili się w jej stronę.
-
I? - zapytała niecierpliwie Lily patrząc na nich wyczekująco.
-
No i mamy w domu czarownicę. - oznajmił z uśmiechem pan Evans.
-
To znaczy, że się zgodziliście? - zapytała Lily z błyszczącymi
nadzieją oczami - Naprawdę się zgodziliście?
-
Musieliśmy się zgodzić. Tata nie dał mi innego wyboru. -
odpowiedziała pani Evans śmiejąc się cicho i przytulając do
siebie córkę. Po chwili jednak Lily wyrwała się z objęć
rodziców. A w pokoju rozbrzmiał szaleńczy okrzyk radości.
–
Pojadę!
Jadę do Hogwartu! Słyszałaś Tuniu!? - spytała starszej siostry,
która obserwowała tą scenę z kamiennym wyrazem twarzy - POJADĘ DO
HOGWARTU! Pojadę do Hogwaru!
Petunia
z niedowierzaniem patrzyła na tańczącą wokół własnej osi,
radosną Lily, na śmiejących się rodziców, na podziw w ich
oczach. Powoli docierało do niej sens, słów siostry i konsekwencje
zaistniałej sytuacji. W uszach wciąż szumiało jej radosny okrzyk
Lily. Policzki zadrżały jej niebezpieczne, a do wodnistych oczu zaczęły napływać
jej łzy.
-
ŚWIETNIE! - krzyknęła, wbiegając po schodach do swojego pokoju. Z
dala od rodziców, Lily, czarownic, wszystkiego.
~~*~~*~~*~~
Rudowłosa
dziewczynka biegła przez zaśnieżone ulice Cokeworth. Blade
policzki miała czerwone od mrozu, ręce choć w wełnianych
rękawiczkach schowane były do kieszeni puchowej kurtki. Szalik
narzucony byle jak na szyje powiewał na wietrze niczym chorągiewka,
a czapka wyglądała jakby zaraz miała spaść na brukowaną ulicę.
Jedenastolatka zdawała się jednak w tym wszystkim nie przejmować.
Na ustach miała szeroki uśmiech, a w oczach malowały wesołe
ogniki. Radość zdawała się rozgrzewać ją od środka. Tak Lily
Evans była dzisiaj najszczęśliwszą dziewczynką w Anglii, a może
i na całym świecie.
Zadyszana
zatrzymała się na rogu ulicy nerwowo rozglądając się dookoła.
Tak naprawdę nie wiedziała nawet czy podąża w dobrym kierunku.
Severus niewiele mówił o swoim domu. Nie sądziła też, żeby był
zadowolony z jej wizyty. No cóż nie mogła przecież czekać z tym
do następnego dnia! I tak rodzice nie pozwolili jej wyjść wczoraj
wieczorem. Lily uspokój się i skup! Szłaś już tędy kiedyś,
pamiętasz? Tak tylko, że w lecie wszystko wygląda inaczej! -
pomyślała zdenerwowana omiatając spojrzeniem rzędy szarych,
nieciekawie wyglądających domów. Gdzieś tu powinien być sklep
introligatorski!
-
O tam jest! - powiedziała do siebie rozpoznając znajomy szyld i
popędziła w tamtym kierunku. Kilka razy o mały włos nie upadła
ślizgając się po oblodzonym chodniku, za co w duchu dziękowała
swoim ulubionym śniegowcom. Jeszcze kilka przecznic.. Wreszcie
zatrzymała się rozpoznając znajomą uliczkę - Spinner's End
widniał napis na zabłoconej tabliczce. Uśmiechnęła się z
zadowolona - była niemal pewna, że to tu. Tylko jaki to był
numer? - zastanawiała się gorączkowo patrząc na rzędy
ceglanych domów. 29-ty? Niepewnie stanęła przed domem o
tymże numerze. Teraz naprawdę nie mogła się dziwić dlaczego
Severus chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Łagodnie
mówiąc nie wyglądało zachęcająco.. Widok ten sprawiał wręcz
upiorne wrażenie.
Dziurawa,
przekrzywiona rynna, dach z którego zniknęła połowa dachówek,
wyrwane z zawiasów, zbutwiałe okiennice skrzypiące przeraźliwie
przy każdym nawet najlżejszym podmuchu wiatru.. Tylko smolisty dym
wydobywający się z komina świadczył o tym, że mieszkają tu
ludzie. Lily przełknęła głośno silne, zastanawiając się czy
wszystkie niestworzone opowieść Petunii o Snape'ach były
prawdziwe. Przecież to niczego nie zmienia.., Sev nadal jest moim
przyjacielem i zawsze nim będzie. - zdecydowała w myślach
niechętnie podchodząc do zardzewiałej furtki. Jednak po chwili
zatrzymała się niepewnie. No.., Lily nie jesteś tchórzem!
W kilku szybkich krokach pokonała dystans dzielący ją od drzwi.
Nie mogąc znaleźć dzwonka zapukała energicznie kilka razy. Po
kilku chwilach drzwi się uchyliły i oczom Lily ukazała się chuda,
ciemnowłosa kobieta o bladej, zmęczonej twarzy.
-
Lily zgadza się? - zapytała uśmiechając się ciepło. Lily
potaknęła głową, odwzajemniając uśmiech. Tak jak profesor
McGonnagall, pani Snape też idealnie wpisywała się w wyobrażenie
Lily o czarownicach. Co prawda matka Severusa nie miała na głowie
szpiczastego kapelusza, czarnego kota, miotły ani dziwniej
zasłonowatej sukni. Była ubrana w prosty, szary sweter, jednak Lily
podskórnie czuła, że w tej właśnie osobie kryją się magiczne
moce.
-
No nie stój tak w progu. - ponagliła ją pani Snape wpuszczając
dziewczynę do środka. - Na pewno zmarzłaś. Chcesz coś do
ciepłego picia, kakao, herbatę?
-
Herbatę, poproszę. - odpowiedziała uprzejmie rudowłosa ciekawie
rozglądając się po kuchni. Zupełnie nie przypominała tej, z
którą Lily miała do czynienia na co dzień. W jej domu kuchnia była
wesołym, lśniącym czystością pomieszczeniem, gdzie gromadziła
się cała rodzina. Kuchnia w domu Severusa była miejscem
zaniedbanym, wyglądającym nieco smutno i tak jakby rzadko tu ktoś
kiedyś zaglądał. Pani Snape krzątała się wokół czajnika,
wyraźnie zadowolona, że ma w domu gościa.
-
Severus dużo mi o tobie opowiadał. Mówił, że urocza z Ciebie
osoba, podobno doskonale się uczysz i masz przemiłych rodziców. I
ogromne zdolności magiczne oczywiście. - mówiła przygotowując
herbatę.
-
Podobno przygotowałaś nawet samodzielnie Eliksir Słodkiego Snu. -
powiedziała zerkając na nią ciekawie.
Lily
zarumieniła się lekko, miała ogromną ochotę udusić pana
Nietoperza za wygadywanie tych bzdur.
-
Nie byłabym go wstanie uwarzyć, gdyby nie wskazówki Severusa. -
bąknęła nieśmiało – Tak właściwie przyszłam, tu by mu o
czymś ważnym powiedzieć. - zaczęła, ale pani Snape radośnie
oznajmiła, że herbata już jest gotowa.
-
Tak, tak, kochanie zaraz go zawołam. - powiedziała kobieta
uśmiechając miło i stawiając przed nią szklankę z gorącą
herbatą. - Tylko uważaj żeby się nie sparzyć.
Lily,
jednak nie słuchała. Gdy pani Snape pochylała się nad stołem by
postawić przed nią szklankę z gorącym napojem, ręce wysunęły
jej się spod rękawów swetra.
-
Co się pani stało? - zapytała głucho Lily z przerażeniem
spoglądając na bladą, kościstą rękę kobiety, całą pokrytą
brązowymi siniakami i fioletowymi plamami.
-
Oh to nic takiego, naprawdę nic czym można by było się martwić.
- powiedziała jakoś tak podejrzanie szybko. Ze sztucznym uśmiechem
na ustach zasłaniając posiniaczoną rękę rękawem szarego swetra.
-
Spadłam ze schodów, zdarza się. No to co? Pójdę zawołać
Severusa. - oznajmiła zmieniając temat i zostawiając swojego
osłupiałego gościa z nietkniętą herbatą. Po chwili w kuchni
zjawił się zaskoczony Pan Nietoperz.
-
Lily! Co tu robisz? - zawołał przysiadając się do sączącej
herbatę przyjaciółki - Przecież mówiłem, że masz tu nie
przychodzić. - powiedział patrząc na nią z zaniepokojeniem. -
Nie wiesz, że to niebezpieczne? Nic ci nie jest? Nikt cie nie
zaczepiał?
-
Nie panikuj. Przecież widzisz, że żyję. Nic mi nie jest. -
odpowiedziała Lily patrząc na niego z rozbawieniem. Severus
odwzajemnił uśmiech, uspokojony, chociaż wciąż lekko na nią
zły. Po Spinners End kręciły się różne podejrzane typki, nie
mówiąc już o bezdomnych i pijakach. Wolał nawet nie myśleć co
mogłoby się stać jak ojciec byłby w domu.
-
To dlaczego przyszłaś? - spytał przyglądając jej się ciekawie.
-
Bo się straszliwie za tobą stęskniłam – zażartowała
Lily lekko się z nim przekomarzając. Na co Severus zrobił tak
skonsternowaną minę, że Ruda cudem stłumiła wybuch śmiechu. -
No nie, to też, ale tak naprawdę to przyszłam dlatego. -
powiedziała wyjmując kopertę z kieszeni kurtki.
-
Dostałaś list? - zapytał z zachwytem w oczach.
-
Mhm. Profesor McGonnagall była u mnie wczoraj wieczorem. - oznajmiła
z dumą.
-
To dlatego wczoraj cię nie było?
-
Noo częściowo. Wiesz rozpadało się. Sam widziałeś jaka była
ulewa.. Przepraszam Sev, ale naprawdę nie mogłam.. - próbowała
się usprawiedliwiać Lily - Chciałam ci powiedzieć, ale sam
wiesz... A potem nasze spotkanie zupełnie wyleciało mi z głowy! Zziębnięta i przemoczona wchodzę do domu, a na kanapie siedzi
profesor McGonnagall w tym swoim spiczastym kapeluszu!
-
Twoi rodzice pewnie byli zaskoczeni. - stwierdził z uśmiechem, na
co przyjaciółka roześmiała się serdecznie.
-
Zaskoczeni? Dosłownie ich wmurowało! Szkoda, że nie widziałeś
ich min, gdy oznajmiła, że od 1 września będę posiadała własną różdżkę i zgłębiała tajniki ważenia eliksirów, zrzucania
zaklęć, transmutacji i Obrony przed Czarną Magią! - opowiadała
z błyszczącymi oczami - A gdy przemieniła się w kota, to ja sama
o mało co nie spadłam z fotela! I zgodzili się, żebym pojechała
do Hogwartu oczywiście. Sądziłam, że będą na mnie źli. Mama
nigdy nie lubiła przecież, gdy robiłam coś niecodziennego. A oni
powiedzieli, że są bardzo dumni, że mają w domu czarownicę! Och
Sev nawet nie wiesz jak się cieszę! Naprawdę myślałam już, że
to wszystko pomyłka i nigdy nie dostanę tego listu..
-
A jak zareagowała twoja mugo.., siostra? - zapytał ostrożnie,
przypatrując jej się badawczo.
-
Była zaskoczona, normalnie osłupiała, nie mogła wydusić z siebie
ani jednego słowa. - mówiła Lily, a uśmiech powoli znikał z jej
twarzy ustępując miejsca przygnębieniu - Naprawdę nie wiem co w
nią wstąpiło. Gdy tylko profesor McGonnagall wyszła z domu.
Tunia z łzami w oczach pobiegła na górę, zamknęła się w pokoju
i nie wychodziła do dzisiaj. Próbowałam z nią rozmawiać, ale
wiesz jaka o ona jest – niczego nie da sobie niczego wytłumaczyć.
Martwię się o nią. Jeszcze nigdy się tak nie zachowywała. Nie
wpuszcza nikogo, nawet nie zeszła na śniadanie..
Gdy
tylko ta dziwaczna kobieta weszła do ich domu.. Brr.., Mimo
wielkiego rozgoryczenia i łez wściekłości spływających po
rozdygotanych policzkach Petunia wciąż nie mogła powstrzymać
wrednego uśmiechu cisnącego się jej na usta.. To miała być
przedstawicielka czegokolwiek? Bezguście, jak oni mogli się
normalnie poruszać w tych.. zasłonowatych workach? I co z tego, że
była dziwacznie ubrana? - pomyślała
wybuchając histerycznym płaczem - Sama jej obecność
potwierdzała istnienie tej durnej szkoły. To zawsze była
Lily. - stwierdziła zaciskając
palce w pięści - Popatrz! Lily narysowała śliczny
obrazek. Widzisz kochanie twoja siostra tak świetnie się uczy! Lily
pomogła pani Harrbot nieść zakupy. Lily jest wyjątkowa, grzeczną utalentowaną dziewczynką, a ty jesteś zwyczajnym śmieciem. Nic
się liczysz, jesteś mugolką, gorszą, wstrętną mugolką. M U G O
L K Ą!
Petunia
przytknęła spocone czoło do zimnej ściany, uspokajając się
nieco. Na jej końskiej twarzy widniał teraz dziwny wyraz
determinacji. Może to było niesprawiedliwe.., może zasłużyła
sobie na to zasłużyła, ale wiedziała jedno - nie zamierzała
bezczynie obserwować kolejnego cichego zwycięstwa siostry, nie
chciała dłużej pozostawać w cieniu. Otarła łzy rękawem
ślicznego, różowego sweterka i zdecydowanym krokiem podeszła do mahoniowego biurka. Spojrzała na przygotowaną wcześniej
kopertę. Może to wcale nie był taki głupi pomysł? -
pomyślała wyciągając z szuflady pióro i czystą kartkę
papieru. Brakowało tylko ciemnozielonego atramentu.. No cóż będzie
musiała spróbować obyć się bez tego. Lekko drżącymi dłońmi
chwyciła stalówkę pióra. Po chwili kartkę papieru pokrywały już staranie, okrągłe litery.
Petunia
Evans
Cokeworth 31 marca 1971
Lavender
Street 14, Cokeworth
HOGWART
SZKOŁA
MAGII
i CZARODZIEJSTWA
Dyrektor:
ALBUS DUMBLEDORE
(
Order Merlina Pierwszej Klasy,
Wielki
Czar., Gł. Mag,
Najwyższa
Szycha,
Międzynarodowa
Konfed. Czarodziejów)
Szanowny
Panie Dyrektorze
Zwracam
się do Pana z gorącą prośbą o przyjęcie mnie do Szkoły
Magii i Czarodziejstwa Hogwart...
______________________
A
teraz ogłoszenia..
1.
Na wstępie chcę podziękować za komentarze (ten ostatni dostałam bodajże od żelkowatej z zapytaj). Oczywiście chciałabym by pojawiało ich się tu trochę więcej. Miło jest wiedzieć,
że ktoś to jednak czyta i nawet te moje bazgroły do kogoś
przemawiają, a właściwie d0 dwóch ktosiów :)
2.
Rozdział miał się pojawić już w sobotę, a opublikowany został
dopiero w poniedziałek. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć,
że gdy usłyszę od rodziców hasło: wycieczka w góry, o odmowie
mowy być nie może. Ogólnie rzecz biorąc zakładam, że dopóki
będę w stanie się wyrabiać... (czyli w okresie wakacyjnym,
początek roku szkolnego), kolejne rozdziały będą się pojawiać w
3/4-dniowych odstępach. Chociaż nie wiem jak to będzie wyglądało
od przyszłego tygodnia, gdyż słyszę stąd i zowąd jakieś wzmianki o dłuższym (2-3 tygodniowym) wyjedzie, na który miałabym
jechać wraz z rodzinką. Na razie nic jednak nie jest pewne. Gdybym
znikła, jednak w tajemniczych okolicznościach to wiedźcie, że w
żadnym wypadku nie porzucam bloga tylko wyjeżdżam na jakiś czas.
3.
Jak może zauważyliście (a zakładam, że ślepi nie jesteście^^),
trochę się pozmieniało. Chodzi głównie o szablon, który
zawdzięczam Niezrównoważonej z Wioski Szablonów.
Jestem normalnie w
szoku, nigdy nie śniłam nawet, że gdzieś tam hen w blogosferze
może istnieć takie cudo i, że całkiem przypadkowo na nie
natrafię. Nieśmiało powstały też zakładki (myślę, że z
czasem będzie ich więcej). Ta o bohaterach zostanie opublikowana
wraz z rozdziałem 6 zawierającym opis Ceremonii Przydziału. Od
dzisiaj również można zaobserwować bloga.