poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 2 Listy i komplikacje

      Bezmyślnie wpatrywała się w tarczę zegara. Zostało jeszcze piętnaście minut. Dlaczego nauczyciele nie pozwalają oddawać prac przed czasem? Skończyła pisać test jako jedna z pierwszych. Przejrzała swoje odpowiedzi po raz kolejny, nanosząc drobne poprawki.
- Zostało wam jeszcze dziesięć minut – oznajmiła nauczycielka. Siedząca koło niej Leslie uśmiechnęła się blado. Duże okrągłe litery zajęły już znaczną część wyznaczonego miejsca. Lily odwzajemniła uśmiech. Lesile była jej jedyną przyjaciółką i zarazem jedyną osobą z której mogła zwierzyć się z problemów z siostrą. Miała jeszcze Severusa.., tak tylko, że on był przyczyną tych problemów. Westchnęła cicho bawiąc się długopisem. Dziś znowu miała się z nim spotkać. Niedługo mijały dwa lata od kiedy dowiedziała się, że jest czarownicą. Wiele przez ten czas zmieniło. Sporo się nauczyła o świecie magii, a ona i Pet stawały się sobie coraz bardziej obce. Zbyt obce, praktycznie się do siebie nie odzywały. Petunia nie tolerowała wizyt Severusa w ich domu. O ile można by było mówić tu o tolerancji, bo to co łączyło Tunię i Seva można było nazwać tylko i wyłącznie czystą nienawiścią. Lily jej się nie dziwiła. Nikt przecież nie chciałby się budzić z szczurami pod łóżkiem, kijankami pływającymi w umywalce i wielkim pająkiem we włosach. W dodatku być wyzywaną różnymi, zupełnie niezrozumiałymi wyzyskami. Lily starała się hamować Severusa. Jednak nawet gdy jej przyjaciel starał się być w obecności jej siostry spokojny i opanowany, Tunia nie dawała za wygraną rzucając złośliwymi komentarzami na temat jego rodziny. Sytuacja rodzina Severusa była skomplikowana. Mimo próśb i nalegań przyjaciel niechętnie o niej mówił, nie miał zamiaru pozwolić sobie pomóc. Czasami Lily miała dziwne wrażenie, że ze względu na ojca Severus nienawidzi wszystkich mugoli, nawet Lesile, która usilnie starała się być dla niego miła. Ruda z uśmiechem pomyślała, że chyba nigdy nie zapomni ich trójki, a właściwie czwórki, licząc Tunię, skulonej na dywanie w salonie oglądającej Neila Armstronga wykonującego swój pierwszy krok na księżycu. Sev do dziś nie mógł pojąć do czego miał służyć ten niby przełomowy lot. Tak samo jak zupełnie nie rozumiał czemu Lily musi uczęszczać do mugolskiej szkoły. Pan Nietoperz uczył się oczywiście wszystkiego sam :). Przyjaźń z Severusem bez wątpienia była trudna i skomplikowana, wymagała wielu wyrzeczeń. Mimo to Lily nie żałowała, że go spotkała, postanowiła mu zaufać i uwierzyć w magię. Właściwie nie mogła sobie już przypomnieć jak wyglądało jej życie przed poznaniem go. Pamiętała tylko, że wszyscy się od niej odsuwali obawiając się Petunii. A po korytarzach włóczyła się z Leslie, która przez wszystkich uważana była za nieco stukniętą hipiskę. Teraz ją to zupełnie nie obchodziło i nie zamieniłaby Les i Seva, ani ich szalonych przygód na nic ani na nikogo innego. To właśnie Pan Nietoperz nauczył ją jednej, ważnej rzeczy – by nie osądzać ludzi po pozorach. A przede wszystkim był jej najlepszym przyjacielem i przewodnikiem po świecie magii i dziecięcych marzeń..
      Odgłos jak to twierdziła Lesile zbawczego dzwonka przywołał błądzącego w wspomnieniach ducha Lily na ziemię, do teraźniejszości. Rudowłosa oddała pracę nauczycielce, spakowała rzeczy do plecaka i z ulgą opuściła klasę. Na korytarzu czekała już na nią blada z zdenerwowania, popielatowłosa przyjaciółka. Co jak co, ale historia nie była najmocniejszą stroną Leslie.
- Zdążyłaś? - zapytała Lily uśmiechając się lekko. Dziewczyna popatrzyła na nią rozbieganymi oczyma.
- Ledwo co. - wydusiła - Chyba napisałam wszystko.. Znaczy się.., - spojrzała zmartwiona na Rudą - Ugh, Nigdy nie mogę zapamiętać tych głupich dat! - jęknęła - Czasy Tudorów, jeszcze przeżyję, ale II wojna światowa? - zapytała pretensjonalnie, żywiołowo gestykulując. Lily uśmiechnęła się lekko szturchając koleżankę w bok.
- Trochę trudno się skupić na pisaniu, jeżeli gapi się na Davida.
- Wcale się na niego nie gapiłam! – zaprzeczyła gorąco przyjaciółka, ale na jej policzkach pojawiły się wyraźne rumieńce. Rudowłosa wzniosła oczy ku niebu.
- Za to widziałam, jak Kevin na ciebie zerka. - oznajmiła Leslie w odwecie, cicho chichocząc. - Chyba wpadłaś mu w oko.
- Daj spokój. - powiedziała Lily zatrzymując się obok swojej szafki. - Myślałam, że to zamknięty temat. - dodała wykładając niepotrzebne książki i wyjmując z niej niebieską kurtkę. - Na serio Lesile to zamknięty temat! - powtórzyła oburzona widząc dziwnie uśmiechniętą twarz przyjaciółki.
- Nie ja zaczęłam. - usprawiedliwiła się Lesile szczerząc się szeroko. - No to co dzisiaj robimy? - spytała czekając aż Lily zamknie szafkę. Rudowłosa zrobiła zakłopotaną minę.
- Dzisiaj nie mogę nigdzie wyjść, muszę wrócić wcześniej do domu. – skłamała. Chociaż były najlepszymi przyjaciółkami Lesile nie wiedziała nic o jej magicznych zdolnościach, ani o tym, że prawdopodobnie nie wybierały się razem do Sant Louis. Może to było dziecinne i głupie, ale Lily wciąż przechowywała w głowie słowa Severusa : Mugole nie mogą przecież wiedzieć o istnieniu magii, bo sprawiło by to zbyt dużo kłopotów. Czego Tunia zdawała się być idealnym przykładem. Leslie przełknęła jej wymówkę to bez większego zawodu.
- Nie ma sprawy, zobaczymy się kiedyś indziej. - powiedziała uśmiechając się i zerkając wymownie na rudowłosą. Wyszły nad dwór i razem podprowadziły rower Lily do szkolnej bramy. Gdy tylko Ruda wsiadła na rower, usłyszała nad sobą słodki głos popielatowłosej kładącej jej rękę na ramieniu.
- Wiesz co Evans? - zapytała panna Connors zamyślonym tonem. - Szczęściarz z tego Sev'a.
- Leslie! - zawołała przez ramię oburzona Lily, powoli zaczynając pedałować.
- Tak, wiem. Też cię kocham! - odpowiedziała na pożegnanie przyjaciółka patrząc jak Lily znika za najbliższym zakrętem.

Lily naprawdę nie wiedziała dlaczego ma tak podły humor. To wszystko przez tę przeklętą marcową pogodę – pomyślała rozglądając się pozostałości śniegu zalegające na chodnikach tworząc swoistą breję.
- A może chodzi o coś innego? - mruknęła na głos bezwiednie obrzucając spojrzeniem szeregi brunatnoceglastych kamienic. Tak zdecydowanie trapiło ją coś innego. Jej jedenaste urodziny zbliżały się nieubłaganie, a w niebieskich przestworzach nie mogła dopatrzyć się żadnej sowy. Czyżby Petunia okazała się mieć jednak rację? Może nie ma żadnego Hogwartu..? Albo moja moc jest zbyt słaba? Nie miała pojęcia co by wtedy zrobiła. Egzaminy wstępne miała już za sobą, złożyła podanie do szkoły Sant Louis, jednak nie wyobrażała sobie spędzić kolejnych lat edukacji u boku starszej siostry i Lesile. Bez Severusa nic nie byłoby takie samo. Nie chciało się jej jednak wierzyć, że te wszystkie popołudnia spędzone na ważeniu eliksirów, zbieraniu magicznych ziół i odgrywaniu scenek z czarodziejskiej baśni i legend, były zwyczajnymi, dziecięcymi zabawami. Wiedziała, że nie były. Na własne oczy widziała przecież list Severusa. List, oznajmiający, że przyjaciel dostał się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. List ten przyszedł dwa miesiące temu. Pamiętała jak wtedy się cieszyli, jak razem go czytali i szukali pośród zbiorów ksiąg tych co były wymienione na załączonym spisie. Jednak w głowie Lily błąkało się wciąż pytanie: A co z jej listem? Zagrzmiało, Lily wzdrygnęła się i narzuciła na siebie kaptur, niepewnie patrząc na wzburzoną, niemal granatową rzekę. By dostać się do domu lub Severusa musiała przejechać przez most. A jeśli się rozpada to przeprawa przez śliski most nie będzie taka bezpieczna. Myśląc właśnie o tym i o tym, że nie ma najmniejszego sensu iść teraz do przyjaciela, zsiadła z roweru, gdy właśnie zaczęło lać. To było gorsze od oberwania chmury, deszcz lał rzęsiście z łoskotem odbijając się od asfaltowej nawierzchni ulicy. Samochody wjeżdżały w nowo powstające kałuże ochlapując przechodniów. Lily niepewnie podprowadziła rower do mostu, a właściwe niewielkiej części mostu, który stanowił kładkę dla pieszych, resztę stanowiły dwa pasy, po których nieustanie jeździły wszelakiej maści ciężarówki.

W ulewie, modląc się, żeby nie została walnięta piorunem po półgodziny dotarła do ukochanego domu. Gdy tylko zadzwoniła do drzwi w progu domu przywitała ją zaniepokojona mama.
- Lily! Kochanie tak się cieszę, że już jesteś! - powitała pani Evans swoją zziębnięta i przemoczoną do suchej nitki córkę – Myślałam już, że coś się stało! Całe zamieszanie z tą ulewą, prąd wysiadł wyobrażasz to sobie? I na dodatek przywiało nam jeszcze niespodziewanego gościa.
- Gościa? - zapytała Lily tempo wpatrując się w mamę, jak gdyby ta oznajmiła jej, że właśnie widziała latający spodek, a do sąsiadów zawitały ufoludki. Kto normalny mógłby odwiedzić ich w taką pogodę?
- Tak mamy gościa. - powtórzyła pani Evans, kładąc kurtkę córki na kaloryferze - Jakaś nauczycielka, dziwna kobieta szczerze mówiąc, jakby zupełnie nie z tej epoki. Przedstawiła się jako profesor McGonnagall. Mówi, że zostałaś przyjęta do jakiejś prestiżowej szkoły, Howard czy coś takiego i z wielką chęcią chciałaby się poznać. Bardzo się zdziwiłam, bo nic nam przecież nie mówiłaś.. Składałaś tam podanie?

Lily nie odpowiedziała na pytanie mamy, w oczach zabłysły jej wesołe ogniki, a na ustach pojawił się szeroki uśmiech. Dziewczyna poprawiła włosy, wygładziła rękawy kremowego sweterka i zdecydowanym krokiem wkroczyła do salonu. Gdzie czekali już na nią tata, Tunia i profesor McGonnagall. Lily pomyślała, że określenie mamy zupełnie nie z tej epoki doskonale charakteryzowało nauczycielkę. Kobieta ubrana była w ciężką, zieloną suknię, która właściwie przypominała bardziej płaszcz niż wieczorową kreację i wyglądała zupełnie tak jakby była uszyta z zamszowej zasłony. Spod ogromnego czarnego, spiczastego kapelusza z ogromnym rondlem, typowego jak Lily mniemała nakrycia głowy czarownic, widać było surową twarz o spiczastym nosie, na którym osadzone były złote okulary, połówki. Lily pomyślała, że do pełnego obrazu brakowało tylko kota, ropuchy i miotły.
- Dzień dobry. - przywitała się rudowłosa dygając nieśmiało. Profesor McGonnagall odwróciła głowę witając ją dobrodusznym uśmiechem.
- Ach tak, ty musisz być Lily Evans. - powiedziała przyglądając jej się spod złocistych okularów – Usiądź dziecko, nie krępuj się. Wspaniale cała rodzina w komplecie..
- Może herbaty? - zapytała uprzejmie pani Evans, gdy Lily usadowiła się koło taty, na kanapie po drugiej stronie małego stolika.
- Proszę się nie fatygować. - powiedziała profesor McGonnagall niespodziewanie wyciągając za pazuchy różdżkę. Wystarczyło krótkie machnięcie, by stojący na stole imbryk momentalne uniósł się, nalał herbaty do kwiecistej filiżanki i wrócił na miejsce. Oczy rodziców Lily i Petunii wybałuszyły się momentalnie, bez mrugnięcia śledząc lewitujący dzbanek.
- Tak jak już państwu mówiłam Hogwart to dość specyficzna szkoła – oznajmiła profesor McGonnagall, czekając aż państwo Evans wyjdą z osłupienia.

Chociaż Lily słyszała już od Severusa o większości spraw o jakich wspominała profesor McGonnagall, to wcale nie uważała jej wizyty za nudną, wręcz przeciwnie – świetnie się bawiła. Ledwo co tłumiła wybuchy śmiechu widząc coraz bardziej zaskoczone i zdumione miny rodziców słyszących opowieści o Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, przebiegu zajęć i przedmiotach. Lecz nawet ona sama niemal podskoczyła na kanapie, widząc profesor McGonnagall przemieniającą się w kotkę, a później znowu w człowieka, co było ostatecznym dowodem istnienia magii. Chociaż te oczywiste i widoczne dowody istnienia Hogwartu, włączając w nie list potwierdzających przyjęcie Lily do szkoły, nie rozwiały wątpliwości pani Evans odnoszącej się do całej sprawy nieco podejrzliwie.
- To na pewno nie żart? - spytała chowając list z powrotem do koperty.
- Nie proszę potraktować sprawę jak najbardziej poważnie. - oznajmiła profesor McGonnafall jak najbardziej poważnym tonem - List jest przypieczętowany i podpisany przez samego dyrektora Hogwartu. Profesor Dumbledore jest wybitnym człowiekiem.. nieskłonnym do niewybrednych kawałów...
- No dobrze, ale czy to konieczne? Czy Lily naprawdę musi tam jechać? - spytała zaniepokojona pani Evans. Pan Evans zamyślony wpatrywał się w profesor McGonnagall, delikatnie obejmując żonę ramieniem.
- Nie, nic nie jest obowiązkowe. - oznajmiła spokojnie nauczycielka- To, że dziecko nie pójdzie do szkoły nie zmieni tego, że ma szczególne zdolności. Jednak zaprzepaści i zmarnuje talent dziewczynki. Muszą się państwo przemyśleć decyzję. Muszę jednak podkreślić, że Hogwart należy do najsławniejszych, najbezpieczniejszych szkół w całej Europie. Córce nic nie będzie groziło, po za tym będzie wracać do państwa na wakacje i ferie. Zawsze możecie państwo wysyłać listy przez tzw. sowią pocztą i być z nią w stałym kontakcie. Jako świeżo mianowana wicedyrektorka mogę zaręczyć państwu..
- Tak, dziękujemy. - przerwał nieco niecierpliwie pan Evans.
- Chcielibyśmy prosić o chwilkę na naradę i przemyślenie tej niespodziewanej sytuacji. - odpowiedziała mama uśmiechając się przepraszająco. I tak oto rodzice zniknęli, za kuchennymi drzwiami a Lily została z profesor McGonnagall i bladą, osłupiałą Petunią kulącą się w rogu kanapy.
~~*~~*~~*~~
- Skąd mogę wiedzieć? - zapytał retorycznie pan Evans, opierając się o zimne drzwiczki lodówki - Nigdy nie można być niczego pewny.
- Mark zastanów się. Możemy ją stracić. Po za tym pół roku. Wiesz ile to czasu ? Ona dorasta. A my nie będziemy przy tym obecni. Nie zobaczymy uśmiechu na jej twarzy, kiedy zdobędzie dobrą ocenę. Nie będziemy mogli przytulić jej w trudnych chwilach i powiedzieć, że to nic takiego, że w życiu są ważniejsze rzeczy.
- Zawsze będziemy ją wspierać, przecież możemy do niej pisać nawet codziennie. Margaret, ona bardzo tego chce. Nie widziałaś jaka jest szczęśliwa? Ile radości jej to sprawia? Lily jest wyjątkowa, ma dar, którego nie może tak po prostu zmarnować. Później może mieć tylko i wyłącznie żal dla nas...
- A jeśli się coś stanie? - zapytała zaniepokojona pani Evans.
- Co to za głupota? Nic gorszego nie stałoby się tu. Wychowaliśmy rozsądną i odpowiedzialną dziewczynkę, która potrafi sama o siebie zadbać. Poza tym lepiej niech jedzie, niż ma się ukrywać przed wścibskimi oczami. To wielka szansa.
- Skoro tak uważasz. - odpowiedziała z powątpiewaniem pani Evans.
~~*~~*~~*~~
Lily z niepokojem obserwowała rodziców żegnających się z profesor McGonnagall. Wciąż nie znała ich decyzji. Może wcale się nie zgodzili? - pomyślała patrząc jak tata zamyka drzwi za nauczycielką. Rodzice uśmiechnięci odwrócili się w jej stronę.
- I? - zapytała niecierpliwie Lily patrząc na nich wyczekująco.
- No i mamy w domu czarownicę. - oznajmił z uśmiechem pan Evans.
- To znaczy, że się zgodziliście? - zapytała Lily z błyszczącymi nadzieją oczami - Naprawdę się zgodziliście?
- Musieliśmy się zgodzić. Tata nie dał mi innego wyboru. - odpowiedziała pani Evans śmiejąc się cicho i przytulając do siebie córkę. Po chwili jednak Lily wyrwała się z objęć rodziców. A w pokoju rozbrzmiał szaleńczy okrzyk radości.
– Pojadę! Jadę do Hogwartu! Słyszałaś Tuniu!? - spytała starszej siostry, która obserwowała tą scenę z kamiennym wyrazem twarzy - POJADĘ DO HOGWARTU! Pojadę do Hogwaru!

Petunia z niedowierzaniem patrzyła na tańczącą wokół własnej osi, radosną Lily, na śmiejących się rodziców, na podziw w ich oczach. Powoli docierało do niej sens, słów siostry i konsekwencje zaistniałej sytuacji. W uszach wciąż szumiało jej radosny okrzyk Lily. Policzki zadrżały jej niebezpieczne, a do wodnistych oczu zaczęły napływać jej łzy.
- ŚWIETNIE! - krzyknęła, wbiegając po schodach do swojego pokoju. Z dala od rodziców, Lily, czarownic, wszystkiego.
~~*~~*~~*~~
Rudowłosa dziewczynka biegła przez zaśnieżone ulice Cokeworth. Blade policzki miała czerwone od mrozu, ręce choć w wełnianych rękawiczkach schowane były do kieszeni puchowej kurtki. Szalik narzucony byle jak na szyje powiewał na wietrze niczym chorągiewka, a czapka wyglądała jakby zaraz miała spaść na brukowaną ulicę. Jedenastolatka zdawała się jednak w tym wszystkim nie przejmować. Na ustach miała szeroki uśmiech, a w oczach malowały wesołe ogniki. Radość zdawała się rozgrzewać ją od środka. Tak Lily Evans była dzisiaj najszczęśliwszą dziewczynką w Anglii, a może i na całym świecie.
Zadyszana zatrzymała się na rogu ulicy nerwowo rozglądając się dookoła. Tak naprawdę nie wiedziała nawet czy podąża w dobrym kierunku. Severus niewiele mówił o swoim domu. Nie sądziła też, żeby był zadowolony z jej wizyty. No cóż nie mogła przecież czekać z tym do następnego dnia! I tak rodzice nie pozwolili jej wyjść wczoraj wieczorem. Lily uspokój się i skup! Szłaś już tędy kiedyś, pamiętasz? Tak tylko, że w lecie wszystko wygląda inaczej! - pomyślała zdenerwowana omiatając spojrzeniem rzędy szarych, nieciekawie wyglądających domów. Gdzieś tu powinien być sklep introligatorski!
- O tam jest! - powiedziała do siebie rozpoznając znajomy szyld i popędziła w tamtym kierunku. Kilka razy o mały włos nie upadła ślizgając się po oblodzonym chodniku, za co w duchu dziękowała swoim ulubionym śniegowcom. Jeszcze kilka przecznic.. Wreszcie zatrzymała się rozpoznając znajomą uliczkę - Spinner's End widniał napis na zabłoconej tabliczce. Uśmiechnęła się z zadowolona - była niemal pewna, że to tu. Tylko jaki to był numer? - zastanawiała się gorączkowo patrząc na rzędy ceglanych domów. 29-ty? Niepewnie stanęła przed domem o tymże numerze. Teraz naprawdę nie mogła się dziwić dlaczego Severus chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Łagodnie mówiąc nie wyglądało zachęcająco.. Widok ten sprawiał wręcz upiorne wrażenie.
Dziurawa, przekrzywiona rynna, dach z którego zniknęła połowa dachówek, wyrwane z zawiasów, zbutwiałe okiennice skrzypiące przeraźliwie przy każdym nawet najlżejszym podmuchu wiatru.. Tylko smolisty dym wydobywający się z komina świadczył o tym, że mieszkają tu ludzie. Lily przełknęła głośno silne, zastanawiając się czy wszystkie niestworzone opowieść Petunii o Snape'ach były prawdziwe. Przecież to niczego nie zmienia.., Sev nadal jest moim przyjacielem i zawsze nim będzie. - zdecydowała w myślach niechętnie podchodząc do zardzewiałej furtki. Jednak po chwili zatrzymała się niepewnie. No.., Lily nie jesteś tchórzem! W kilku szybkich krokach pokonała dystans dzielący ją od drzwi. Nie mogąc znaleźć dzwonka zapukała energicznie kilka razy. Po kilku chwilach drzwi się uchyliły i oczom Lily ukazała się chuda, ciemnowłosa kobieta o bladej, zmęczonej twarzy.
- Lily zgadza się? - zapytała uśmiechając się ciepło. Lily potaknęła głową, odwzajemniając uśmiech. Tak jak profesor McGonnagall, pani Snape też idealnie wpisywała się w wyobrażenie Lily o czarownicach. Co prawda matka Severusa nie miała na głowie szpiczastego kapelusza, czarnego kota, miotły ani dziwniej zasłonowatej sukni. Była ubrana w prosty, szary sweter, jednak Lily podskórnie czuła, że w tej właśnie osobie kryją się magiczne moce.
- No nie stój tak w progu. - ponagliła ją pani Snape wpuszczając dziewczynę do środka. - Na pewno zmarzłaś. Chcesz coś do ciepłego picia, kakao, herbatę?
- Herbatę, poproszę. - odpowiedziała uprzejmie rudowłosa ciekawie rozglądając się po kuchni. Zupełnie nie przypominała tej, z którą Lily miała do czynienia na co dzień. W jej domu kuchnia była wesołym, lśniącym czystością pomieszczeniem, gdzie gromadziła się cała rodzina. Kuchnia w domu Severusa była miejscem zaniedbanym, wyglądającym nieco smutno i tak jakby rzadko tu ktoś kiedyś zaglądał. Pani Snape krzątała się wokół czajnika, wyraźnie zadowolona, że ma w domu gościa.
- Severus dużo mi o tobie opowiadał. Mówił, że urocza z Ciebie osoba, podobno doskonale się uczysz i masz przemiłych rodziców. I ogromne zdolności magiczne oczywiście. - mówiła przygotowując herbatę.
- Podobno przygotowałaś nawet samodzielnie Eliksir Słodkiego Snu. - powiedziała zerkając na nią ciekawie.
Lily zarumieniła się lekko, miała ogromną ochotę udusić pana Nietoperza za wygadywanie tych bzdur.
- Nie byłabym go wstanie uwarzyć, gdyby nie wskazówki Severusa. - bąknęła nieśmiało – Tak właściwie przyszłam, tu by mu o czymś ważnym powiedzieć. - zaczęła, ale pani Snape radośnie oznajmiła, że herbata już jest gotowa.
- Tak, tak, kochanie zaraz go zawołam. - powiedziała kobieta uśmiechając miło i stawiając przed nią szklankę z gorącą herbatą. - Tylko uważaj żeby się nie sparzyć.
Lily, jednak nie słuchała. Gdy pani Snape pochylała się nad stołem by postawić przed nią szklankę z gorącym napojem, ręce wysunęły jej się spod rękawów swetra.
- Co się pani stało? - zapytała głucho Lily z przerażeniem spoglądając na bladą, kościstą rękę kobiety, całą pokrytą brązowymi siniakami i fioletowymi plamami.
- Oh to nic takiego, naprawdę nic czym można by było się martwić. - powiedziała jakoś tak podejrzanie szybko. Ze sztucznym uśmiechem na ustach zasłaniając posiniaczoną rękę rękawem szarego swetra.
- Spadłam ze schodów, zdarza się. No to co? Pójdę zawołać Severusa. - oznajmiła zmieniając temat i zostawiając swojego osłupiałego gościa z nietkniętą herbatą. Po chwili w kuchni zjawił się zaskoczony Pan Nietoperz.
- Lily! Co tu robisz? - zawołał przysiadając się do sączącej herbatę przyjaciółki - Przecież mówiłem, że masz tu nie przychodzić. - powiedział patrząc na nią z zaniepokojeniem. - Nie wiesz, że to niebezpieczne? Nic ci nie jest? Nikt cie nie zaczepiał?
- Nie panikuj. Przecież widzisz, że żyję. Nic mi nie jest. - odpowiedziała Lily patrząc na niego z rozbawieniem. Severus odwzajemnił uśmiech, uspokojony, chociaż wciąż lekko na nią zły. Po Spinners End kręciły się różne podejrzane typki, nie mówiąc już o bezdomnych i pijakach. Wolał nawet nie myśleć co mogłoby się stać jak ojciec byłby w domu.
- To dlaczego przyszłaś? - spytał przyglądając jej się ciekawie.
- Bo się straszliwie za tobą stęskniłam – zażartowała Lily lekko się z nim przekomarzając. Na co Severus zrobił tak skonsternowaną minę, że Ruda cudem stłumiła wybuch śmiechu. - No nie, to też, ale tak naprawdę to przyszłam dlatego. - powiedziała wyjmując kopertę z kieszeni kurtki.
- Dostałaś list? - zapytał z zachwytem w oczach.
- Mhm. Profesor McGonnagall była u mnie wczoraj wieczorem. - oznajmiła z dumą.
- To dlatego wczoraj cię nie było?
- Noo częściowo. Wiesz rozpadało się. Sam widziałeś jaka była ulewa.. Przepraszam Sev, ale naprawdę nie mogłam.. - próbowała się usprawiedliwiać Lily - Chciałam ci powiedzieć, ale sam wiesz... A potem nasze spotkanie zupełnie wyleciało mi z głowy! Zziębnięta i przemoczona wchodzę do domu, a na kanapie siedzi profesor McGonnagall w tym swoim spiczastym kapeluszu!
- Twoi rodzice pewnie byli zaskoczeni. - stwierdził z uśmiechem, na co przyjaciółka roześmiała się serdecznie.
- Zaskoczeni? Dosłownie ich wmurowało! Szkoda, że nie widziałeś ich min, gdy oznajmiła, że od 1 września będę posiadała własną różdżkę i zgłębiała tajniki ważenia eliksirów, zrzucania zaklęć, transmutacji i Obrony przed Czarną Magią! - opowiadała z błyszczącymi oczami - A gdy przemieniła się w kota, to ja sama o mało co nie spadłam z fotela! I zgodzili się, żebym pojechała do Hogwartu oczywiście. Sądziłam, że będą na mnie źli. Mama nigdy nie lubiła przecież, gdy robiłam coś niecodziennego. A oni powiedzieli, że są bardzo dumni, że mają w domu czarownicę! Och Sev nawet nie wiesz jak się cieszę! Naprawdę myślałam już, że to wszystko pomyłka i nigdy nie dostanę tego listu..
- A jak zareagowała twoja mugo.., siostra? - zapytał ostrożnie, przypatrując jej się badawczo.
- Była zaskoczona, normalnie osłupiała, nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. - mówiła Lily, a uśmiech powoli znikał z jej twarzy ustępując miejsca przygnębieniu - Naprawdę nie wiem co w nią wstąpiło. Gdy tylko profesor McGonnagall wyszła z domu. Tunia z łzami w oczach pobiegła na górę, zamknęła się w pokoju i nie wychodziła do dzisiaj. Próbowałam z nią rozmawiać, ale wiesz jaka o ona jest – niczego nie da sobie niczego wytłumaczyć. Martwię się o nią. Jeszcze nigdy się tak nie zachowywała. Nie wpuszcza nikogo, nawet nie zeszła na śniadanie..

Gdy tylko ta dziwaczna kobieta weszła do ich domu.. Brr.., Mimo wielkiego rozgoryczenia i łez wściekłości spływających po rozdygotanych policzkach Petunia wciąż nie mogła powstrzymać wrednego uśmiechu cisnącego się jej na usta.. To miała być przedstawicielka czegokolwiek? Bezguście, jak oni mogli się normalnie poruszać w tych.. zasłonowatych workach? I co z tego, że była dziwacznie ubrana? - pomyślała wybuchając histerycznym płaczem - Sama jej obecność potwierdzała istnienie tej durnej szkoły. To zawsze była Lily. - stwierdziła zaciskając palce w pięści - Popatrz! Lily narysowała śliczny obrazek. Widzisz kochanie twoja siostra tak świetnie się uczy! Lily pomogła pani Harrbot nieść zakupy. Lily jest wyjątkowa, grzeczną utalentowaną dziewczynką, a ty jesteś zwyczajnym śmieciem. Nic się liczysz, jesteś mugolką, gorszą, wstrętną mugolką. M U G O L K Ą!
Petunia przytknęła spocone czoło do zimnej ściany, uspokajając się nieco. Na jej końskiej twarzy widniał teraz dziwny wyraz determinacji. Może to było niesprawiedliwe.., może zasłużyła sobie na to zasłużyła, ale wiedziała jedno - nie zamierzała bezczynie obserwować kolejnego cichego zwycięstwa siostry, nie chciała dłużej pozostawać w cieniu. Otarła łzy rękawem ślicznego, różowego sweterka i zdecydowanym krokiem podeszła do mahoniowego biurka. Spojrzała na przygotowaną wcześniej kopertę. Może to wcale nie był taki głupi pomysł? - pomyślała wyciągając z szuflady pióro i czystą kartkę papieru. Brakowało tylko ciemnozielonego atramentu.. No cóż będzie musiała spróbować obyć się bez tego. Lekko drżącymi dłońmi chwyciła stalówkę pióra. Po chwili kartkę papieru pokrywały już staranie, okrągłe litery.

Petunia Evans Cokeworth 31 marca 1971
Lavender Street 14, Cokeworth
HOGWART SZKOŁA
MAGII i CZARODZIEJSTWA
Dyrektor: ALBUS DUMBLEDORE
( Order Merlina Pierwszej Klasy,
Wielki Czar., Gł. Mag,
Najwyższa Szycha,
Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)


Szanowny Panie Dyrektorze

Zwracam się do Pana z gorącą prośbą o przyjęcie mnie do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart...

______________________ 

A teraz ogłoszenia..

1. Na wstępie chcę podziękować za komentarze (ten ostatni dostałam bodajże od żelkowatej z zapytaj). Oczywiście chciałabym by pojawiało ich się tu trochę więcej. Miło jest wiedzieć, że ktoś to jednak czyta i nawet te moje bazgroły do kogoś przemawiają, a właściwie d0 dwóch ktosiów :)

2. Rozdział miał się pojawić już w sobotę, a opublikowany został dopiero w poniedziałek. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że gdy usłyszę od rodziców hasło: wycieczka w góry, o odmowie mowy być nie może. Ogólnie rzecz biorąc zakładam, że dopóki będę w stanie się wyrabiać... (czyli w okresie wakacyjnym, początek roku szkolnego), kolejne rozdziały będą się pojawiać w 3/4-dniowych odstępach. Chociaż nie wiem jak to będzie wyglądało od przyszłego tygodnia, gdyż słyszę stąd i zowąd jakieś wzmianki o dłuższym (2-3 tygodniowym) wyjedzie, na który miałabym jechać wraz z rodzinką. Na razie nic jednak nie jest pewne. Gdybym znikła, jednak w tajemniczych okolicznościach to wiedźcie, że w żadnym wypadku nie porzucam bloga tylko wyjeżdżam na jakiś czas. 
 
3. Jak może zauważyliście (a zakładam, że ślepi nie jesteście^^), trochę się pozmieniało. Chodzi głównie o szablon, który zawdzięczam Niezrównoważonej z Wioski Szablonów. Jestem normalnie w szoku, nigdy nie śniłam nawet, że gdzieś tam hen w blogosferze może istnieć takie cudo i, że całkiem przypadkowo na nie natrafię. Nieśmiało powstały też zakładki (myślę, że z czasem będzie ich więcej). Ta o bohaterach zostanie opublikowana wraz z rozdziałem 6 zawierającym opis Ceremonii Przydziału. Od dzisiaj również można zaobserwować bloga.

środa, 17 lipca 2013

Rozdział 1 Przyjaciele na zawsze

       Było to letnie, sobotnie popołudnie. Takie, jakich wiele w Cokeworth o tej porze roku. Rudowłosa dziewczynka siedziała nad brzegiem rzeki, w cieniu rozłożystego klonu. Mocząc nogi w chłodnej wodzie zaciekawiona przyglądała się swojemu odbiciu. Przedstawiało ono lekko uśmiechniętą, piegowatą buzię, duże, błyszczące się, zielone oczy oraz istną burzę miedzianych włosów, falami opadającymi na szczupłe ramiona. Z pozoru zwykła twarz zwyczajnego dziecka. Jednak w Lily Evans nie było nic zwyczajnego. Nie chodziło tu tylko o ogromną chęć przygody, wybujałą wyobraźnię czy zamiłowanie do czytania książek. Nie. W tej dziewczynce było coś niezwykłego, coś co sprawiało, że wielu ludzi ulegało czarowi jaki wokół siebie roztaczała. Czyżby to był ten dziwny błysk zielonych oczu, które zdawały się skrywać jakąś odwieczną tajemnicę, o której wiedziała tylko ich właścicielka? A może ten niewinny uśmiech, gdy po raz kolejny uniknęła reprymendy rodziców? Co do jednego nie można było mieć wątpliwości - wokół tej dumnej i upartej istoty działy się rzeczy niespotykane i niezrozumiałe dla zwykłego śmiertelnika...
       Uwagę Lily musiało przykuć najwyraźniej jakieś fascynujące zjawisko, gdyż zielone oczy pomknęły szybko na drugą stronę rzeki, a cała postać dziewczynki zastygła w niemym zachwycie. Oniemiała dziewięciolatka patrzyła jak promyki górującego na niebie słońca odbijając się na tafli wody tworząc tysiące iskrzących się kryształków. Przypominały zastępy wróżek podążających w nieznane. Szkoda, że Tunia tego nie widzi. - pomyślała uśmiechając się smutno. Jej starsza siostra była zajęta przygotowaniami do tegorocznego balu. Już prawie od tygodnia nie zamieniły ze sobą ani jednego słowa. Lily wiedziała jednak, że nie w tym rzecz. Chodziło o ich wieczorną rozmowę i kłótnię przy śniadaniu. Uśmiechnęła się melancholijnie, obserwując flotę wróżek spokojnie dryfujących przez niebezpieczny kanion, jakim w jej niemanieniu była ta spokojna rzeka. Czasami tak bardzo chciałaby być jedną z nich. Uwolniona od wszelkich trosk zamieszkałaby w swojej magicznej krainie, do której nieproszeni goście nie mieliby wstępu. Dlaczego wszystko nie mogłoby prostsze? - westchnęła powracając do rzeczywistości. Sprawa tego tajemniczego chłopca spędzała jej sen z powiek, a po umyśle błąkało się tylko jedno słowo – c z a r o w n i c a. Zmarszczyła czoło. A jeśli mówił prawdę? Może, rzeczywiście była czarownicą? Z jednej strony sama myśl o czymś podobnym wydawała się straszliwie głupia, z drugiej strony jednak nie potrafiła znaleźć innego wyjaśnienia dla swoich umiejętności. Co za bzdura! - pomyślała wyjmując nogi z wody - Co mi w ogóle chodzi po głowie? Tunia jak zwykle miała rację. Zdecydowanie nie mogła być czarownicą. Po prostu nie mogła. On musiał się mylić. Kłamał.. Tylko, tylko dlaczego? Zmrużyła oczy przed słońcem padającym jej na twarz. Czarny nietoperzy kształt zamajaczył się na tafli wody. Wzdrygnęła się przestraszona otwierając szeroko oczy i niemal natychmiast podrywając się na równe nogi. Obróciła się energicznie, by stanąć twarzą w twarz z przeciwnikiem czającym się za jej plecami. Spłonęła ognistym rumieńcem, gdy ujrzała przed sobą bladego, kościstego, czarnowłosego chłopca w przydługiej pelerynie. Tego samego, który kilka dni temu nazwał ją czarownicą.
- Przepraszam. - mruknął pod nosem, z wzrokiem utkwionym na stopach - nie chciałem cię przestraszyć. Zła na siebie Lily zmierzyła go nieprzychylnym spojrzeniem.
- Co tu robisz? Znowu mnie szpiegujesz? - zapytała napastliwie krzyżując ręce na piersiach.
- Wcale cię nie szpieguje, ja tylko.. - ciemny rumieniec wyskoczył na jego bladej twarzy.
- Tylko co?
- Nieważne. - powiedział zrezygnowany szykując się do odejścia. Lily zdumiona patrzyła jak nietoperza sylwetka schodzi z wzgórza oddalając się coraz bardziej. Coś dziwnego, tak jakby wyrzuty sumienia wezbrało odezwało się we wnętrzu rudowłosej i zdawało się krzyczeć na całe gardło: Przecież tak nie można..!
- Zaczekaj! - zawołała zbiegając ze zbocza i starając się dorównać mu kroku. - Nie możesz sobie tak po prostu pójść!
- Dlaczego niby? - zapytał od niechcenia nie przerywając marszu, nawet na nią nie patrząc. Przygryzła dolną wargę zastanawiając się czy naprawdę chce wiedzieć to o co chciała się go zapytać.
- Muszę się się czegoś dowiedzieć to ważne. - zaczęła niepewnie.
- Tak? - spytał niemal sarkastycznym tonem - Słucham. Mów, jeśli to takie ważne.
Spojrzała na niego uważnie, jakby badając jego reakcję. Wciąż na nią nie patrzył. Jeśli się nie zapyta to nigdy się nie dowie.
- Dlaczego nazwałeś mnie czarownicą? - wypaliła jednym tchem, czekając na wybuch szyderczego śmiechu. Severus zatrzymał się jednak patrząc na nią z zaskoczeniem i uśmiechem na twarzy.
- To chyba oczywiste nie? - zapytał pogodnie, nie mogąc się jednak wyzbyć lekko drwiącego tonu. Lily uniosła brwi do góry, na co jej rozmówca westchnął ciężko.
- Masz dar. - odparł rzeczowym tonem- Widziałem co wtedy zrobiłaś i co robiłaś wcześniej... to.. to była magia.
- Tunia mówi, że kłamiesz. - powiedziałaby jakby na swoje usprawiedliwienie. - Dlaczego miałabym ci uwierzyć?
Severus westchnął po raz kolejny patrząc na nią jakby z politowaniem.
- Twoja siostra jest mugolką. Nigdy tego nie zrozumie. - powiedział poważnie, po czym zamilkł, zamknął oczy i z pełnym skupieniem zaczął szeptać coś pod nosem. Z początku nic się nie stało, jednak później gałęzie pobliskiego drzewa poruszyły się lekko uwalniając kilkadziesiąt liści. Liście te nie zachowywały się zwyczajnie jak przedmioty niesione wiatrem. Zataczały koliste kręgi, jakby były złączone w dziwacznym tańcu. Lily obserwowała je z nieukrywanym zachwytem, przez moment czuła nawet jakieś nieracjonalne pragnienie złapania jednego z nich. Po chwili Severus otworzył oczy z zadowoleniem przyglądając się swojemu dziełu. Lily popatrzyła na niego z podziwem. W głowie kłębiło jej się tysiące myśli i pytań, jednak milczała nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Zahipnotyzowana obserwowała opadające na ziemię spiralami liście.
- To, to było niesamowite! - zawołała, po kilku chwilach milczenia, patrząc na niego błyszczącymi oczami i lekko rozdziawioną buzią - Wyglądały jakby.. Jak ty to.. ?
- Magia – odpowiedział prosto uśmiechając się lekko. Po chwili jednak spojrzał na nią uważnie jakby się nad czymś zastanawiając, po czym jego głos przybrał pełen powagi ton.
- Widzisz Lily.., ty i ja.. jesteśmy wyjątkowi, jedyni w swoim rodzaju. Zobaczysz pewnego dnia sowy doręczą nam listy i pojedziemy do Hogwartu - największej i najlepszej Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Europie. Tam nauczymy się panować nad swoimi zdolnościami. Wtedy sama się przekonasz. Jednak do tego momentu zostało jeszcze trochę czasu. Chodź pokażę ci coś magicznego TERAZ. - powiedział wpatrując się w rudowłosą z nadzieją i pewną obawą zarazem. Zupełnie tak jak gdyby bał się, że zaprzepaścił kolejną szansę. - Pójdziesz ze mną?
Lily wesoło przytaknęła głową na znak zgody.
Przez chwilę szli w milczeniu wzdłuż rzeki, ciesząc się pięknym letnim popołudniem. Właściwie to rudowłosa cieszyła się cudowną pogodą, a Severus był po prostu szczęśliwy, że mógł mieć ją za towarzyszkę. W pewnej chwili Lily poczuła jednak, że już dłużej nie może powstrzymać swojej ciekawości.
- Jaki jest ten cały Hogwart? - zapytała z wyrazem pełnego zamyślenia na twarzy.
- Wspaniały, ogromny, monumentalny. - odpowiedział rozmarzonym tonem uśmiechając się szeroko - Hogwart to zamek położony na skarpie nad jeziorem prawdopodobnie gdzieś w Szkocji.., nikt właściwie nie jest pewien bo jest nienanoszalny..
- Jaki jest? - zaciekawiła się Lily.
- Nienanoszalny. Chodzi o to, że nie jest umiejscowiony na żadnej mapie.
- Dlaczego?
- Mugole nie mogą przecież wiedzieć o istnieniu magii, bo sprawiło by to zbyt dużo kłopotów – dodał widząc kolejny znak zapytania malujący się na jej piegowatym czole - Tak czy owak pałętanie się wokół starego zamczyska przesyconego starożytną magią może być wręcz dla nich niebezpieczne. Dlatego Hogwart objęty jest specjalną ochroną tak aby żaden mugol nie mógł go odnaleźć. Więc jeśli nawet ktoś niemagiczny – wyjaśnił dostrzegając zdziwienie Lily, gdy tylko usłyszała wyraz mugol - stanie przed zamkiem zobaczy tylko same ruiny.. W każdym bądź razie Hogwart został założony wieki temu przez uczniów samego Merlina..
 
      Tak właśnie Severus zaczął wprowadzać Lily do świata magii. Opowiadał jej o Hogwarcie, domach, zajęciach w czarodziejskiej szkole, starożytnych czarach, Azkabanie, Szpitalu Świętego Munga, ulicy Pokątnej i o Ministerstwie Magii, które czuwa nad tym by żaden mugol nie dowiedział się o społeczeństwie czarodziejów. Lily słuchała z zapartym tchem, w wyobraźni zwiedzając te wszystkie niezwykłe miejsca. W końcu jednak Severus zamilkł, a Lily uświadomiła sobie, że zdążyli dojść już do pobliskiego lasu, a właściwie znajdowali się w samym jego centrum tuż przed niewielkim, drewnianym młynem. Dziewczynka nie mogła powstrzymać się przed dość głośnym i nerwowym przełknięciem śliny. Severus przystanął uważnie jej się przypatrując.
- Coś się stało? Jesteś blada niczym jakaś wampirzyca. - spróbował zażartować w celu rozluźnienia atmosfery. Lily puściła jego uwagę mimo uszu.
- Chyba tam nie idziemy, prawda? - zapytała mając nadzieje, że jej struny głosowe nie drgają bardziej niż powinny. Severus zrobił zaskoczoną minę.
- Dlaczego niby mielibyśmy tam nie iść?
Lily westchnęła ciężko, patrząc na niego z obawą i poczuciem wstydu. Nie miała wątpliwości, że teraz naprawdę ją wyśmieje.
- Tam straszy – powiedziała lekko rozdygotanym głosem - Wszyscy wiedzą, że to miejsce jest przeklęte.
Nie wyśmiał, jej ale jego pełne politowania spojrzenie mówiło wszytko.
- Wszyscy? Naprawdę wierzysz w to co wymyśliła sobie jakaś grupka dzieciaków? - zapytał spokojnym głosem patrząc jej prosto w oczy. Lily poczuła, że się czerwieni.
- Nie, ale..
Severus zdawał się jej jednak wcale nie słuchać. Wbiegł po drewnianych schodach i stanął przed drzwiami prowadzącymi do młyna, otworzył je ostentacyjnie na oścież, wszedł do środka, po czym wyszedł z okrzykiem, odbijającym się echem między konarami drzew:
- Widzisz jeszcze żyję! Idziesz czy nie?
- Idę! - odkrzyknęła i bez przekonania ruszyła w stronę młyna. Pokonała serię przeraźliwie skrzypiących schodów i niechętnie stanęła przed olbrzymimi, dębowymi drzwiami. Nie chciała wyjść na tchórza, jednak perspektywa wchodzenia do starego, ciemnego, nawiedzonego pomieszczenia nieco ją odrzucała. Severus popatrzył na nią wyraźnie zmartwiony.
- Słuchaj nie musisz tam iść jeśli nie chcesz lub naprawdę boisz się duchów. - powiedział.
Lily, jednak podjęła już decyzję. Zrzuciła mu tylko harde spojrzenie i odważnie przekroczyła próg niemal natychmiast tego żałując, gdyż otoczyły ją niemal egipskie ciemności. Gdzieś za sobą usłyszała szept Severusa:
- Naprawdę nie ma się czego bać. Dobrze znam to miejsce. Czasami tu nocuję.
Zielone oczy Lily rozszerzyły się z zdziwienia, a po plecach przeszły jej ciarki. Nie mogła sobie nawet wyobrazić spania w takim miejscu. Nocą musiało być tu straszliwie zimno, niewygodnie i upiornie. Już za dnia było tu upiornie.
- Dlaczego? Dlaczego tu nocujesz? - zapytała szeptem. Nie śmiała podnosić głosu. Wiedziała, że jeśli coś czaiło się w ciemności to nie należało tego ani budzić ani prowokować. Wolała nie ryzykować. Chociaż prawie nie widziała twarzy Severusa czuła na sobie spojrzenie jego niesamowicie czarnych oczu. Te oczy zdawały się wywiercać wnęki w jej duszy. Wydawałoby się, że zaraz coś w nim pęknie. Chłopiec jednak jak gdyby nigdy nic poszedł do pobliskiej ściany i otworzył drewniane okiennice. Do pomieszczenia wpadł blask słonecznego światła oświetlając srebrzyste drobinki kurzu unoszące się w powietrzu. Świetliste promienie obudziły również stadko nietoperzy zwisających z głowami w dół z jednej z stropowych belek. Rozbudzone ssaki z głośnym trzepotem skrzydeł wyleciały z pomieszczenia przez uchylone drzwi. Severus dalej stał tyłem do niej, a jego czarna, nietoperza sylwetka wyglądała naprawdę upiornie na tle jasnego blasku, wydobywającego się zza okna.
- Czasami boję się spać w domu. - oznajmił spokojnie, podchodząc do kolejnej okiennicy. - Rodzice... Oni wiecznie się kłócą.., skaczą sobie do gardeł, wręcz się nienawidzą – powiedział wpuszczając kolejne promienie światła do pomieszczenia - Najgorszy jest ojciec on... - głos mu się załamał, a to co chciał powiedzieć nie mogło przejść mu przez gardło. Lily poczuła się bardzo głupio i nieswojo. Nie wiedziała, co powiedzieć. Podeszła do niego, nieśmiało kładąc mu rękę na barku.
- Severusie..., ja.. nie.., nie wiedziałam. Tak mi przykro.
- Przykro? Jest ci przykro? - zapytał z goryczą i złością w głosie.
Odwrócił się i ze złością strzepnął jej rękę z swojego ramienia. W jego oczach malowała się furia.
Nie wiesz jak to jest! Nawet nie potrafisz sobie tego wyobrazić. Nie potrzebuję twojej litości! - warknął patrząc na nią z czystą nienawiścią. - Nikt nie będzie nad mną litował. Nikt! Słyszysz!?
Lily odruchowo odsunęła się od tyłu. Miała ogromną ochotę stąd wybiec. Szczerze mówiąc żałowała, że w ogóle tu przyszła. Severus chyba to zauważył, bo jego wyraz twarzy diametralnie się zmienił.
- Lily, przepraszam. Nie powinienem ci tego mówić. Nie chcę, żebyś się mnie bała.
- Nie boję się – powiedziała lekko drżącym głosem. Spojrzał na nią niepewnie. - Naprawdę. Możesz mi mówić o wszystkim, o czym tylko chcesz. - wydusiła z siebie uśmiechając się blado.
Severus nie wyglądał na przekonanego, jednak nic nie powiedział. Kucnął pośrodku pomieszczenia i zaczął odgarniać na boki słomę. Po chwili widać już było drewnianą klapę do piwnicy.
- Ojciec nienawidzi magii. Pewnego dnia tak się wściekł.., że spalił.. prawie wszystkie księgi z zaklęciami.. Mama bardzo długo płakała... Te które udało się ocalić ukryliśmy tu. - powiedział otwierając drzwiczki – Wiedzieliśmy, że mugole nie będą tu zaglądać. Uważali to miejsce za przeklęte, po za tym nałożyliśmy prostą, magiczną ochronę, która odstraszałaby zbyt ciekawskich. Nikt niemagiczny nie jest w stanie tu dotrzeć. - zakończył schodząc po drewnianej drabinie w głąb podziemnego pomieszczenia. Rudowłosa zaciekawiona przystanęła nad ciemną dziurą, z której po chwili wyłoniła się głowa Severusa.
- Schodzisz? - zapytał z uśmiechem.
- Tam jest ciemno – zaczęła niepewnie, jednak Severus przerwał jej stanowczo.
- Teraz już nie jest. - powiedział wskazując na świetlistą kulę unoszącą się nad jego głową.
- Wow! Jak to zrobiłeś? - zapytała zachwycona, przyglądając się migoczącemu światełku.
- Ach to? To bardzo proste, nauczę cię kiedyś.
Na te słowa Lily obdarzyła go uroczym uśmiechem i zeszła do tajemnej biblioteki.

       Wprost nie mogła uwierzyć, że na tak niewielkiej powierzchni może znajdować się, aż tyle książek. Przed swoimi oczami miała niemal setki magicznych woluminów, poukładanych w ogromne stosy tworzące istny labirynt korytarzy. Wiele książek niemal rozlatywała się z starości, niektóre z nich były szkolnymi podręcznikami opatrzonymi tajemniczymi inicjałami E.P., inne miały czarne skórzane oprawy i roztaczały wokół siebie złowrogą aurę. Te zaliczyć można do pośledniejszych ksiąg czarnoksięskich, jednak znajdowały się tu również czysto czarnomagiczne księgi dotykające naprawdę mrocznych aspektów magii. Te jednak Severus starał się omijać szerokim łukiem. Nie wspominał również Lily o dniach i nocach, które spędzał wetując zakazane tomiszcze, ucząc się nielegalnych zaklęć. Nie sądził by to zrozumiała. Właściwie sam dokładnie tego nie rozumiał. Wiedział, że to złe i niemoralne, jednak przynosiło mu to ulgę i ukojenie, a zarazem pogłębiało nienawiść, jaką w sobie nosił. Wiedział, że kiedyś będzie miał narzędzie by zemścić się na ojcu, za wszystko co im zrobił. Jednak teraz co innego, a właściwie ktoś inny zaprzątał mu myśli. Uśmiechnął się widząc zachwyconą Lily przechadzającą się pomiędzy stertami książek. Gdy w końcu, pod dokładnych oględzinach, wspólnie wybrali dwie księgi, wynurzyli się jak to ujęła Lily z krainy mądrości do świata żywych. Po czym usiedli na kupce słomy wertując Wielką Księgę Zaklęć i Podręcznik do eliksirów dla klasy I. Lily oniemiała oglądała te książki traktując je niemal jak swój największy skarb.
- Po co komu zaklęcie Galaretowatych Nóżek? Albo Zakręconego Jęzora? - pytała naśmiewając z kolejnych to coraz bardziej zwariowanych formułek. Książka od Eliksirów rozbiła na niej jeszcze większe wrażenie. - Nawet nie wiedziałam, że tak można..! Słuchaj Sev myślisz, że moglibyśmy coś takiego tutaj uwarzyć?
Severus zaglądał wtedy do książki.., dumny, że został obdarzony zdrobniałym mianem Sev.
- Em.. no właściwie można by, ale skąd weźmiesz np. pierwszomiesięczną krew dziewicy? - w takich sytuacjach demoniczny uśmiech rozjaśniał twarz rudowłosej. Lily naprawdę zastanawiała się kiedy będzie wcielić do swego szatańskiego planu Tunię. Siedzieli tak długo, wspólnie czytając kolejne podręczniki, ćwicząc zaklęcia, obmyślając jak zdobędą coraz to dziwniejsze składniki eliksirów i dzieląc się nowinami i wyobrażeniami na temat magicznego świata. Nim się jednak spostrzegli słońce zaczęło zachodzić na horyzontem. Właściwie się nie spostrzegli. Lily nie mogąc dostrzec zlewających się z sobą liter, wyciągnęła rękę tam gdzie powinna znajdować się jej lampka nocna.
- Sev , zapalisz światło? - zapytała uprzejmie.
- Lily tu nie ma światła – oznajmił spokojnie.
- Co? Jak to nie ma światła!? - zapytała zdziwiona odrywając się od książki, przez chwilę nie wiedziała gdzie się znajduje, a gdy się zorientowała zobaczyła złocisty blask za oknem. Rudowłosa zerwała się na równe nogi pospiesznie oddała Severusowi książki. - Przepraszam, ale naprawdę muszę już iść! Nie jadłam obiadu! - powiedziała zmieszana ruszając w stronę drzwi. Severus na to pokręcił z niedowierzaniem głową i zadał jedno z tych inteligentnych pytań, które dziewięcioletnim, rudowłosym czarownicom nie przychodzą do głowy w sytuacji kryzysowej:
- A wiesz chociaż którędy masz iść?
Lily zrobiła stropioną minę. Nie właściwie to nie wiedziała, zupełnie nie miała pojęcia! Co prawda wiedziała, że szli wzdłuż, rzeki lub strumienia.., ale kilka razy zbaczali z drogi.
- Zaczekaj, odniosę książki i cię odprowadzę. - powiedział tylko widząc jej wyraz twarzy.
Gdy tylko odstawił książki, zamknął młyn wyszli na dwór. Las wyglądał cudownie, magicznie. Kora drzew i liście skąpane były w złocistym, dogasającym już świetle zachód. Lily pomyślała, że wygląda jeden z tych mitycznych gajów, pod których przechadzały się nimfy. Ciekawie czy nimfy naprawdę istnieją? Będzie musiała się spytać Seva. Chociaż i tak była pewna, że tak. Żyła w świecie, w którym wszystko było możliwe.. Dzisiaj spełniły się jej wszystkie dziecinne marzenia.., to co uważała postacie i stwory z najpiękniejszych baśni żyły naprawdę. Severus nie mógł oderwać od niej wzroku, wyglądała jak młoda driada i była taka szczęśliwa, nawet krok miała lekko skoczny..
- Lily? - zapytał nagle Severus, rudowłosa odwróciła się zaskoczona, tak mocno wsłuchała się w odgłosy lasu, że całkowicie zapominała o jego obecności.
- Tak Sev?
- Musisz mi obiecać..
- Co tylko chcesz – odpowiedziała z uśmiechem na ustach. Popatrzył na nią poważnie, wzrokiem sprowadzając ją z krainy marzeń na ziemię.
- Obiecaj że nikomu nie powiesz o tym co dzisiaj widziałaś.
- Nawet Tuni? - zapytała z obawą w głosie. Nie chciała mieć żadnych tajemnic przed siostrą.
- W szczególności jej! - odpowiedział marszcząc czoło. Chyba chciał jeszcze coś dodać, jednak w porę ugryzł się w język. - Obiecujesz?
- Na mały palec i własny honor. - odpowiedziała wyciągając dłoń. Severus popatrzył na nią z niedowierzaniem, ale Lily miała naprawdę poważną minę.
- Ja Lily Evans obiecuję na własny honor i mój mały palec, że nikomu nie zdradzę zdarzeń dnia dzisiejszego. - powiedziała wysuwając dłoń. Ich małe palce splotły się w uroczystej przysiędze.
- No teraz mamy wspólna tajemnicę. - podsumowała Lily uśmiechnęła się szeroko. Severus również odpowiedział uśmiechu. Przez chwilę szli w milczeniu, jednak czarnowłosy wydawał się jakiś stropiony. Lily posłała mu pytające spojrzenie. Severus zbierał się chwilę w sobie, spojrzał na nią z obawą, a na jego twarzy pojawiły się lekkie rumieńce.
- Lily myślisz, że moglibyśmy zostać przyjaciółmi? - zapytał zakłopotany chowając ręce do kieszeni peleryny.
- Myślałam, że już jesteśmy. - odparła szczerze Lily uśmiechając się rozbrajająco.
- Wiesz, ja nie wiem jak to jest. - wyszeptał Severus dokładnie egzaminując swoje buty.
- Dlaczego.? - spytała zdziwiona.
- Nigdy nie miałem przyjaciela. - odparł dogłębnie zawstydzony.
- Teraz już masz jednego. - odpowiedziała chwytając go za dłoń. - Tylko wyprowadź mnie z tego lasu, bo jestem naprawdę głodna.
Severus uśmiechnął się z pobłażaniem, odsłaniając przed nią gałązki krzewów.
- Ta dam! Już cię wyprowadziłem. - odpowiedział.
Przed nimi rozpościerało się wzgórze z kasztanowcem pod którym spotkał Lily dzisiejszego popołudnia. W dole widać było widać niewielkie osiedle, w którym mieszkała rudowłosa. Wymienili między sobą smutne spojrzenia, żadne z nich nie chciało się jeszcze rozstawać.
- Lily, my naprawdę będziemy przyjaciółmi? - zapytał Severus patrząc na usłane gwiazdami niebo niebo.
- Tak, Sev. Będziemy najlepszymi przyjaciółmi na zawsze. - odparła smutno Lily puszczając jego dłoń. Jej oczy zdawały się mówić: przykro mi, ale muszę już iść. Severus kiwnął tylko przyzwalająco głową, Lily uśmiechnęła się lekko.
- Pa Sev! - zawołała skocznym krokiem zbiegając ze trawiastego zbocza. 
- Do zobaczenia Lily – wyszeptał patrząc na znikającą wśród szeregu domków jednorodzinnych ukochaną przyjaciółkę. To był naprawdę piękny dzień.
~~*~~*~~ 
Rozdział zainspirowany piosneką You'll be in my heart Phila Collinsa i poniższym klipem z YT ♥, a pisany przy cudownym kawałku The Cranberries Ode to my family. Komentarze są mile widziane :)

niedziela, 14 lipca 2013

Prolog

       Biegła. Stare, znoszone sandały rytmicznie uderzały o ziemię, wytyczając tempo biegu. Tumany ceglastego pyłu unosiły się nieznacznie do góry ilekroć postawiła stopę na ziemistej glebie. Źdźbła traw przyjemnie muskały jej kostki. Biegła. Co tchu. Przed siebie. Ciesząc się zawrotną prędkością, leciutkim wiatrem przeczesującym jej miedziane włosy. Morze pożółkłych traw falowało jej przed oczami. Kwiecista sukienka powiewała nawet przy niewielkich podmuchach letniego wiatru. Kształtne, malinowe usta uśmiechały marzycielsko, jednak w migdałowych oczach wyraźnie widać było determinację, żądzę zwycięstwa. Gdy odwróciła głowę, rude włosy zawirowały, a w zielonych oczach pojawiły się   wesołe ogniki.
- Nigdy mnie nie dogonisz! - zawołała śmiejąc się radośnie. On tylko uśmiechnął się krzywo pod nosem przyjmując wyzwanie. Chociaż starał się tego nie okazywać uwielbiał ten perlisty odgłos jej śmiechu, i ten uroczy uśmiech, który rozjaśniał jej bladą, piegowatą twarz. Sama świadomość tego, że był on skierowany do niego sprawiała, że ziemia usuwała mu się spod stóp, a świat wokół zaczynał cudownie wirować. Uśmiechnął się, całkowicie zdumiony lekkością z jaką się poruszała. Każdy krok przychodził jej z taką łatwością i prostotą. Zupełnie tak jakby unosiła się nad ziemią. Tymczasem jego siły stopniowo zaczęły ulegać wyczerpaniu. Strużki lodowatego potu zaczęły zalewać mu czoło. Oddech stał się ciężki i nierówny. Każdy mięsień, każda cząstka jego ciała błagała o chwilę wytchnienia. Nie mógł się jednak teraz poddać, nie miał zielonego pojęcia, dlaczego wściąż bezsensownie łudził się, że ją kiedyś dogoni, że nie pozwoli jej tak po prostu zniknąć. Wiedział jednak, że nie wytrzyma długo. Pomyślał, że jeszcze chwila a nogi zaczną odmawiać mu posłuszeństwa. Z wycieńczenia zaczęło szumieć w głowie. W płucach wyraźnie brakowało powietrza. Spieczone usta błagały o kropelkę wody. Krajobraz zaczął niebezpiecznie rozmywać mu się przed oczami. Zdradziecki kamień nawinął mu się pod nogi, powalając go na ziemię. Czuł jak z spod rozdartego na kolanie materiału spranych jeansów polowi sączy się krew zalewając resztę nogi. Wodząc palcami po grudkach ceglastej ziemi, ostatkiem sił uniósł się na lewej ręce. Przez zlepione potem strączki czarnych włosów bezradnie patrząc, jak jego rudowłose marzenie bezpowrotnie się od niego oddala. Chciał krzyknąć. Zawołać, by na niego zaczekała. Jednak z zaschniętego gardła wydobył się tylko ochrypły szept.

- Lily.., Lily.. - wychrypiał niespokojnie, przewracając się z boku na bok. Szamotał się po łóżku, dłońmi rozpaczliwie dociskając do siebie szorstki koc , zupełnie tak jakby to on był rudowłosą dziewczyną.
- Lily – wyszeptał z ulgą wtulając się w chropowaty materiał. Po czym gwałtownie zamarł bez ruchu, czując coś mokrego na twarzy. Co u licha? - pomyślał marszcząc blade czoło i powoli otwierając zaspane oczy. Ledwo co uniósł zmęczone powieki, gdy kolejna kropla wody spadła mu wprost na haczykowaty nos. Gwałtownie otworzył szeroko oczy, zrzucił siebie z szarawy, nadgryziony przez mole koc i zadarł głowę do góry. Czarne tęczówki łypnęły groźnie wpatrując się w pokaźną dziurę w dachu, wielkości sporej cegły. Severus zaklął cicho pod nosem egzaminując straty. Naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego ten przeklęty mugol nie mógł zrobić niczego porządnie. Najpierw rozwalające się, niestabilne ściany, które w każdym momencie mogły grozić zawaleniem, nieszczelne, wiecznie brudne okna, wiecznie skrzypiące, przeżarte przez korniki schody i drzwi, a teraz dach! Nawet cholerny dach musiał być dziurawy! Zrezygnowany usiadł na zapadającym się łóżku. W sumie niewiele go to obchodziło. Już dawno przyzwyczaił się do tego syfu i brudu. Szczerze mówiąc, nie zrobiłoby by to na nim większego wrażenia, gdyby nie ten sen, kolejny już w tym tygodniu. Nigdy nie potrafił jej dogonić. Nigdy. Chociaż tak bardzo chciał, chociaż był tak blisko. Daj sobie wreszcie spokój człowieku! - pomyślał wstając z łóżka i zaczynając nerwowo krążyć po pokoju – Ona nawet nie wie o twoim istnieniu! A nawet jakby wiedziała? To jaką to by zrobiłoby różnicę? Tacy jak ona nie zadają się z takimi jak ja. Nie warto o tym myśleć. Słyszysz? N i e w a r t o. 
     Jednak coś sprawia, że nie mogę przestać. - pomyślał, w zamyśleniu podchodząc do dużego, otwartego okna i wyglądając na szare, brudne przedmieścia robotniczej dzielnicy Cokeworth o brzydkiej, pospolitej nazwie Spinners End. Pomyślał, że to dlatego, że nigdy nie spotkał kogoś o takich dużych zdolnościach, kogoś kto w tym wieku tak świadomie wykorzystywałby dar. To było wręcz niezwykłe, że chociaż zdawała się nic nie wiedzieć o istnieniu magii zupełnie nie zachowywała się jak zwykła mugolaczka czy jakaś szlama. Nie., to ona sama miała w sobie coś niezwykłego.. te błyszczące inteligencją oczy, ten uroczy uśmiech.. Zresztą nieważne. Z pewnością miała prawo wiedzieć kim jest.
- I ty jej to niby powiesz? - zapytał na głos swoje odbicie w zakurzonej szybie. Blady, kościsty czarnowłosy dziewięciolatek w parsknął z niedowierzaniem, po czym spoważniał. Nawet gdyby to i tak ci nie uwierzy. Za kogo ty się w ogóle uważasz?


~~*~~*~~

Nie wierzę. Podjęłam męską decyzję i właśnie założyłam bloga.. i opublikowałam pierwszy rozdział. Rozdział, który przez 2 lata spoczywał sobie bezpiecznie w odmętach mojego komputera. Tak naprawdę zawsze chciałam opublikować tę historię, tylko nie miałam czasu, weny i przede wszystkim odwagi. Bałam się, że mogę wszystko zepsuć i historia będzie zbyt płytka. Myślałam, że muszę do tego w jakiś sposób dorosnąć. Może trochę głupio to zabrzmi, ale traktuję historię z wielkim sentymentem. Blogi o Huncwotach były znaczą częścią mojego nastoletniego życia. Gdy inni oglądali przygłupie Disneyowskie seriale ja czytałam o perypetiach panny Evans i mimo iż mam lat 16 dalej z tego nie wyrosłam ;).  To mój pierwszy blog i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że moje pisanie ma jeszcze wiele wad. Będę wdzięczna za wyłapywanie błędów i wytykanie niedociągnięć, naprawdę liczę na konstruktywną krytykę ;]. No cóż mogę jeszcze napisać? Siedzę tu i szczerzę się sama do siebie niezwykle dumna z opublikowania tego nędznego posta :) Serdecznie zapraszam do czytania i komentowania następnych rozdziałów, które pojawią się wkrótce..

PS. Przemyślałam sobie to wszystko i doszłam do wniosku, że Tajemnicza Jo ma rację - ten rozdział był stanowczo za długi i za mało wnoszący. Dlatego też postanowiłam przerobić go na Prolog. Co jest chyba korzystniejsze. Ciekawscy mogą zajrzeć do zakładki sceny wycięte, gdzie spoczywa część wykasowanych fragmentów.